Jakaś dziwna naiwność, mało wiarygodne zwroty akcji, niby zwycięstwo sprawiedliwości, cuda jakieś. Naprawdę mam uwierzyć, że twardy jak skała Saul nagle poświęca swoje życie, żeby zaimponować, odkupić się w oczach swojej miłości? Miłości, która z pełną premedytacją prześladowała Hamlina, ale po latach od jego bardzo przypadkowej śmierci, nagle postanawia złamać swoje życie i przyznać się do bycia świadkiem morderstwa. I jeszcze to poczucie winy Saula po śmierci brata, amnifestowane gorliwą przemową w sądzie. Tego samego człowieka, który traktował go z góry, jak nieudane beztalencie i który był skłonny go zniszczyć z czystej niechęci i przedawkowanej pychy. Dziwne motywacje bohaterów. Trudne, pokręcone postaci, które nagle postanawiają być czyste jak łza. W Breaking Bad też było ukrywanie się w podłych warunkach, nawroty raka i smutna śmierć a wszystko działo się jakoś dziwnie szybko i w oderwaniu od wcześniejszego przebiegu akcji. Pełne wyleczenie z nowotworu, ale oczywiście gwałtowny nawrót choroby. Ucieczka za pośrednictwem ludzi, którzy mogą wszystko, ale lądowanie w jakichś marnych i mało bezpiecznych miejscach w US. Tymczasem wyjazd do Meksyku i dalej w świat, wydaje się aż nazbyt oczywisty. Wolałbym oglądać te seriale bez ostatnich odcinków, bo zupełnie zabijają zabawę...
O wlasnie mam ten sam problem, poprzednie sezony to 9/10 czasami 10/10, po prostu cudo. A ostatni to zwroty akcji pozbawione umotywowania fabularnego. Dodatkowo czern i wolne tempo w pierwszych odcinkach finalowego sezonu dawaly nastroj konca, katastrofy. Potem z kazdym odcinkiem coraz mniej dynamiki, coraz wiecej 1 odcinek to 1 dialog, ktory pcha fabule do przodu, reszta odcinka to pustka. Final mnie zawiodl. Moje prywatne oczekiwania co do konca to final jak Saul sam zostaje w cos uwiklany i oszukany przez innych, w wyniki przekretu zaplanowanego przez innych bierze wine za kogos, przymusowo - wieksza ryba pozera mniejsza, koniec przeslizigiwania sie przez uchylone drzwi.