Marketingowy potencjał „Better Call Saul” jako spin-offu wybitnego “Breaking Bad” z góry skazał serial na sukces, ale ostatecznie okazał się jego przekleństwem. Przez ponad 5 z 6 sezonów oglądamy perypetie tytułowego Saula Goodmana zanim został prawnikiem Waltera White’a przerywane okazjonalnie czarno-białymi przebitkami z „teraźniejszości” i dopóki tak pozostaje, to serial broni się znakomicie: jest znakomicie zagrany, wciąga w klimat gorącego i wysuszonego Albuquerque, pokazuje bohaterów uwięzionych w sytuacjach bez dobrego wyjścia i powoli zdradza ich motywacje. Krótko mówiąc ma wszystko to, co uczyniło z „Breaking Bad” serial-legendę.
Problem w tym, że w pewnym momencie „Better Call Saul” musi dogonić wydarzenia z „Breaking Bad” i wtedy sypie się wszystko. Ktoś kto nie obejrzał wcześniej „Breaking Bad” będzie zupełnie zagubiony nagłym przeskokiem i pobieżnym wytłumaczeniem obecnej sytuacji Saula przy wykorzystaniu postaci, które widzi na ekranie po raz pierwszy. Jednak nawet ktoś, kto zna pierwowzór nie pozbędzie się uczucia „dziury” w fabule. Zakończenie moim zdaniem rozczarowuje spłycając całą dotychczasową drogę obojga głównych protagonistów.
„Better Call Saul” to serial nierówny. Mimo wszystko polecam go dla kilku fenomenalnych momentów, znakomicie napisanych postaci i świetnej gry aktorskiej. Sama historia relacji „Saula” z bratem mogłaby z powodzeniem wypełnić ten serial treścią.