W pierwszym odcinku, policjant przyłapuje niejakiego Jonasza, na dodawaniu narkotyków do wody rozdawanej wiernym i zamyka go.
Policjantka go wypuszcza, bo to jedyny opiekun upośledzonej nastolatki.
Oczywiście, każdego innego, kto by tę niepełnosprawną dziewczynkę chciał wykorzystać, policjanci karcą, ale do samozwańczego guru założonej przez siebie sekty, który w dodatku ma fabryczkę prochów, policjantka dziecko zaprowadza i nikt nie interesuje się tym, co on temu dziecku robi.
Facet policjantki, po kłótni związanej ze zdradą i morderstwem, zakłada w domu podsłuchy dla byłego szefa policji. No OK. Ufa mu, wierzy, więc po mieszkaniu rozkłada pluskwy. To jest do uwierzenia. Tylko dlaczego później, kiedy pluskwy już nie są nikomu potrzebne, a sam się na zawsze wyprowadza, nie mówi im nic, albo chociaż podsłuchów nie zdejmuje?
Wątek znalezionych kości w poniemieckiej sztolni.
Trudno.
Znaleziono setki szczątków ludzkich, burmistrz do współki z szemranym biznesmenem nakazują wywieźć te szczątki do jeziora, a kierowca wywrotki kradnie wojenne znaleziska.
Było minęło. Sprawa zamieciona pod dywan, a widz zapomni.
Ojciec mówi córce, że szukają drugiej zaginionej dziewczynki. Ta mówi ojcu, kto ją porwał i gdzie trzymał. I co robi szef policji?
Zamiast wysłać tam całą ekipę, żeby szukali dziecka, poszukiwali śladów i zbierali dowody, nasz kojak jedzie sam do tej piwnicy, zadeptuje i zaciera ślady, wszędzie zostawia odciski i wychodzi.
Kiedy trafia na sprawcę porwania, to zamiast wziąć go na spytki i przysmażyć mu trochę boczków, żeby wyśpiewał, gdzie jest drugie dziecko, nasz geniusz go zabija i pali definitywnie wszystkie dowody.
Nawet gdyby ten wariat trzymał pod podłogą tego domku, kilkanaście dzieciaków, to ten dzielny policjant spaliłby ich żywcem.
Czy twórcy tego filmidła sami zażywali środki, które w swej fabryczce produkował Jonasz??
Może o czymś zapomniałem, lub pominąłem?