ale to już nie dawny Assassin's Creed. Epoka historyczna źle dobrana no i czemu ameryka?, ten ich patriotyzm mnie dobija. Główny bohater drętwy jak kłoda, wiele nowości to na plus, muzyka bardzo dobra, ale Jespera i jego ambientu nikt nie zastąpi. Fabuła z Connorem dosyć dobra, ale wątek Desmonda potraktowany nijak i bezpłciowo, miałem nadzieje na jakieś chodzenie po miastach a nie ciągłe zwiedzanie zamkniętych przestrzeni. Okładkom ACIII jak i Black Flag brakuje efektu Animusa, co dziwnie wygląda i też nie w stylu AC.
Podsumowanie: 7/10 nie jest zła, ale to nie AC, to gra historyczna.
Na wszystkie AC czekałem z zapartym tchem, a na ACIII, był jakiś tam trailer, nieciekawy zresztą, pograłem sobie i na tym się skończyło, bez rewelacji. W Black Flag czekam na miłe zaskoczenie, bo na razie też zapowiedziami super nie jest.
Tak czytam te komentarze i wszędzie widzę: "główny bohater drętwy, nudny itd". Co wy macie do Connora? Dla mnie to jedna z najlepszych postaci jaką przyszło mi grać.
Wyobraź sobie, że jesteś wychowywany wśród Indian, koloniści spalili Ci wioskę i zabili matkę gdy miałeś 5 lat. Czy po tym wydarzeniu chodziłbyś uśmiechnięty, rzucał żartami na prawo i lewo i bezgranicznie ufał wszystkim spotkanym osobom? Nie wydaje mi się, więc nie oczekujcie od Connora, żeby tak się zachowywał.
Connor wydaje się strasznie naiwny itd. Tak jest, ponieważ wychowywany był wśród Indian. Więc jak może zachowywać się człowiek, który nie zna min. pojęcia kłamstwa? Oczywiście, że będzie zagubiony i naiwny, gdy pierwszy raz spotka się z obcą kulturą nastawioną tylko na wyzysk drugiego człowieka. Jest też bez wątpienia postacią tragiczną, bo ostatecznie jego plemię zostaje unicestwione, ziemie odebrane, a równość i sprawiedliwość o którą walczył i w którą wierzył to tylko puste słowa (2 scena w epilogu). Jego upór w dążeniu do celu jest godzien podziwu, choć z góry skazany na porażkę, ponieważ w nowo powstałej, "cywilizowanej" Ameryce szczęście było zarezerwowane tylko dla wybranych.
Mam nadzieję, że to pozwoli Ci lepiej zrozumieć zachowanie Connora.
Ja się nie zgodzę – obok „dwójki” to moim zdaniem najlepsza część. Przynajmniej pod względem tego, co dzieje się w animusie – fabuła całkiem niezła, gameplay mi się bardzo spodobał (zwłaszcza największa nowinka, czyli misje morskie), Ratonhnhaké:ton IMHO był lepszy od Altaïra i Desmonda, a o jego motywach i zachowaniu ktoś się już w tym wątku rozpisał. Owszem, miasta w tej części nie robiły takiego wrażenia jak renesansowa Italia, ale mimo wszystko dawały radę. W zasadzie jedyne, co było słabe, to – jak we wszystkich poprzednich częściach – fragmenty rozgrywające się współcześnie i słabe zakończenie. Ale Desmond, chociaż miał być główną postacią, był tylko dodatkiem mającym sensownie wytłumaczyć to skakanie pomiędzy różnymi etapami historycznymi. Ja te fragmenty wykonywałem szybko i od niechcenia, więc nawet mierne zakończenie nie ubodło mnie tak, jak np. beznadziejna końcówka „Mass Effect 3”. A muzyka była dobra, chociaż prawa – trochę brakowało Kyda, ale nie wiem, czy w klimacie kolonialnej Ameryki by się sprawdził.