Nie muszę chyba opowiadać o tym, jak wielki wpływ na świat gier wywarł pierwszy Resident Evil. Na całą serię gier, które się nią wzorowały, nie wspominając o niekończącej się serii sequelów, ale też i świat kina czy komiksu. Zombie zostały na nowo przywrócone do świata szeroko pojętej popkultury. Ale jaki jest sam Resident Evil z 1996 roku po niemal 30 latach? A no dalej robi wrażenie… i to nawet na pececie.
Mimo upływu lat twórcy wiedzieli jak zbudować atmosferę. Dzięki temu gra potrafi wciąż straszyć, często lepiej niż niejeden dużo nowszy tytuł. Nawet te powoli poruszające się zombie potrafią podwyższyć ciśnienie, gdy zbliżają się do ciebie z różnych stron, a ty jesteś bardzo ranny, a amunicja jest bliska wyczerpania. Nie muszę, rzecz jasna, wspominać o tych szybszych potworach, które atakują nas w późniejszych etapach gry. Zresztą stopniowa gradacja w poziomie trudności, a co za tym idzie trudności pokonywania kolejnych wrogów jest tu przyjemnie wyczuwalna. Jak przystało na dobrą grę, czujemy jak skala wyzwań rośnie wraz z postępem.
Resident Evil to jednak nie tylko pokonywanie dziesiątek nieumarłych. To również, a może i nawet przede wszystkim, sprawne zarządzanie swoim ekwipunkiem. Nie możemy nosić zbyt wielu rzeczy na raz, dlatego rozważnie musimy podchodzić do wyboru, co ze sobą zabrać, by pokonać kolejne cele, które sobie wyznaczymy. Jest tu survival horror z krwi i kości. Amunicji nie znajdziemy tu za dużo, dlatego musimy ją oszczędzać. Nie możemy też pokonywać kolejnych wrogów na wariata, lepiej spokojnie przemyśleć swoje ruchy. Czasem z kolei bardziej opłaca się ich omijać lub przed nimi uciekać niż marnować amunicję. Dodatkowo, ciekawy jest też system zapisu. Możemy to robić jedynie przy kilku rozrzuconych na przestrzeni całej gry maszynach do pisania, ale żeby w ogóle móc je użyć, musimy posiadać (zbieramy je po drodze) taśmy z tuszem, a tych jest w grze ograniczona ilość. Dlatego również moment zapisu gry powinien być przemyślany.
Poza tym, w grze nie raz natkniemy się na różnego rodzaju zagadki logiczne. Na ogół, jak na dzisiejsze standardy, są one oczywiście proste. Niemniej, są fajnym urozmaiceniem rozgrywki i bez nich Resident Evil trochę by ucierpiał. Po drodze zbieramy też różnego rodzaju przedmioty, często klucze, by móc otwierać zamknięte do tej pory drzwi czy bardziej specyficzne przedmioty niezbędne do ukończenia zagadek. Odblokowywanie kolejnych przejść i otwieranie kolejnych plansz daje fajne poczucie naturalnej progresji.
Co do lokacji, to skupia się ona w 100% w dużej posiadłości, w której utkwiliśmy uciekając przed zagrożeniem (mutanty) na zewnątrz. Nie jesteśmy tu sami, bo towarzyszą nam inne postaci, których los poznajemy na przestrzeni całej gry. Fajną opcją jest oczywiście to, że grę można ukończyć wybierając jedną z dwóch postaci i rozgrywka dość mocno różni się od siebie w zależności od wyboru. Jednak niezależnie od tego, jaką postać wybierzemy, losy naszych grywalnych postaci płynnie przeplatają się ze sobą. Wracając do lokacji, czasem wychodzimy z budynku poruszając się po ogrodzie, później schodzimy też do piwnicy i ukrytego pod ziemią ośrodka badawczego. Nie jestem może tutaj wielkim znawcą, ale mam przekonanie graniczące z pewnością, że jak na datę wydania, wizualnie gra musiała robić wrażenie. Co ważne dla dzisiejszego gracza, mimo różnicy lat, nie ma jakiegoś dyskomfortu związanego z tym, że przez pikselozę, nie zauważymy czegoś na ekranie. Miałem wrażenie, że wszystko było wyraźne i dobrze zaprezentowane.
Co do fabuły – cóż, klasyczny rozwój wydarzeń. Utknęliśmy w wielkiej posiadłości i stopniowo poznajemy wszelkie sekrety, by w zakończeniu zmierzyć się z finalnym zagrożeniem i odkryć ostateczną tajemnicę. Takie konwencjonalne podejście w niczym jednak nie przeszkadza, bo gra skupia się przede wszystkim na klimacie, walorach survivalowych. Świetnie czuć to odizolowanie od świata zewnętrznego. Jest wręcz jakieś ciekawe uczucie ulgi, gdy nasz bohater ma szansę się do kogoś odezwać, a szczególnie do kogoś z dobrymi intencjami.
Na koniec dodam jeszcze, że muzyka jest również dużym plusem. Soundtrack bardzo płynnie przechodzi z ponurego, minimalistycznego do pełnego werwy i zacięcia, gdy dochodzi do konfrontacji z wrogiem. Niestety jedyne, czego tej grze brakuje to lepszy voice acting. Dawno nie widziałem nic tak „odbełkotanego” jak tutaj, aktorzy zupełnie się nie przyłożyli do swych ról. Nie czuć emocji, a głosy jakoś dziwnie wybijają się ponad resztę, nie pasując do klimatu gry.
Generalnie jednak Resident Evil to gra kultowa i to zasłużenie. Mimo upływu lat, dalej jest jak najbardziej grywalna. A jeśli jesteś graczem i jednocześnie fanem horroru, to powiedziałbym nawet, że jest to pozycja obowiązkowa.