Wywiad

Gej zajął miejsce Żyda - wywiad z Izabellą Cywińską

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Gej+zaj%C4%85%C5%82+miejsce+%C5%BByda+-+wywiad+z+Izabell%C4%85+Cywi%C5%84sk%C4%85-29425
Wybitna reżyserka teatralna i filmowa. Autorka wzbudzającego swego czasu olbrzymie emocje serialu "Boża podszewka" oraz nagrodzonego przez Parlament Europejski "Cudu purymowego". Na ekrany wchodzi właśnie jej najnowszy film, a zarazem debiut kinowy "Kochankowie z Marony". Obraz zapowiadany jest przez krytyków jako próba nowego odczytania twórczości Jarosława Iwaszkiewicza. Sama Cywińska twierdzi, że jest on swoistym laboratorium miłości.



Mówi Pani, że chciałaby aby widzowie idąc do kina na "Kochanków z Marony" szli nie na film Izabelli Cywińskiej, czy nowy film Karoliny Gruszki, ale na Jarosława Iwaszkiewcza. Dlaczego? Czy w dzisiejszych czasach, kiedy rekordy popularności biją komedie romantyczne, jest jeszcze publiczność na Iwaszkiewicza?
Izabella Cywińska: To jest z mojej strony rodzaj kokieterii. Z racji mojego doświadczenia i rozmiłowania w kulturze tzw. wysokiej bardzo bym chciała, żeby młodzi poznali Iwaszkiewicza. Uważam go za jednego z najwybitniejszych twórców XX wieku. Odczuwam radość jak go czytam. Chciałabym żeby inni też ją odczuwali, żeby rozsmakowali się w jego wielkiej wrażliwości, posłuchali jego pięknej polszczyzny, podejrzeli świat, który on zobaczył.
Nie należy zamykać się tylko w kręgu współczesności i tych problemów, które mamy na wyciągnięcie ręki, które znamy, nudzą nas, bolą, a często nawet brzydzą.

Jednak widzowie niechętnie wybierają się obecnie do kin na filmy powstałe w oparciu o wielką i niełatwą literaturę. Dowodem na to są choćby nieciekawe wyniki box office "Nienasycenia" Wiktora Grodeckiego oraz "Pornografii" Jana Jakuba Kolskiego.
"Nienasycenie" to po prostu nienajlepsze kino, a jeśli chodzi o "Pornografię" (którą lubię i wysoko cenię) i inne ambitne filmy, które nie znalazły swoich widzów, to sądzę, że wina leży w znacznej mierze po stronie reklamy. Niech Pan zobaczy jak tłoczno jest od wielkich kolorowych bilbordów i innych wymyślnych zapowiedzi przy filmach komercyjnych. Jak reklamowane było "Ja wam pokażę!", a jaka była informacja o "Pornografii", o której Pan wcześniej wspomniał. Mało kto wierzy w naszych widzów, toteż przy braku środków nikt nie chce zaryzykować i wyłożyć na reklamę tzw. sztuki trudnej. No, powiedzmy trudniejszej.... Mam nadzieję, że Polski Instytut Sztuki Filmowej to zmieni.
Proszę spojrzeć na zachodnie produkcje realizowane w oparciu o tę właśnie trudniejszą i niekoniecznie współczesną literaturę. One "chodzą" po kinach na całym świecie, również w Polsce. Ale minimum 25 % kosztów tych filmów - to promocja. Taki jest dzisiaj świat i trzeba wychodzić mu naprzeciw. A tak na marginesie, to chciałabym abyśmy przestali dzielić filmy ze względu na wiek, czy płeć ich twórców. Filmy są albo dobre, albo złe. Niezależnie od tego kto i dla kogo je robi.
Ja nie mam kompleksów, ani jako kobieta ani jako starsza, ale cieszy mnie że miesięcznik "Kino" napisał o moich "Kochankach z Marony" iż są próbą odczytania na nowo Iwaszkiewicza. Przez chwile poczułam się jakbym była młodym chłopcem. Jerzy Zarzycki, który przeniósł to opowiadanie na ekran w 1966 roku, w swojej ekranizacji rozłożył zupełne inaczej akcenty tworząc zwykły melodramat. Moja adaptacja nie jest tylko melodramatem, Mam nadzieję że widzowie dopatrzą się w niej też elementów przypowiastki filozoficznej.

Scenariusz Pani filmu nie powstał tylko w oparciu o opowiadanie Iwaszkiewicza. W pracy nad nim czerpała Pani inspiracje z "Dzienników" autora. W jakim stopniu wpłynęły one na ostateczny kształt scenariusza?
W "Dziennikach" Iwaszkiewicz opisuje swoją ostatnią wielką miłość do Jurka Błeszyńskiego z Brwinowa, który zmarł w wieku 27 lat. Iwaszkiewicz boleśnie przeżył jego odejście i na jego cześć napisał właśnie "Kochanków z Marony", gdzie w bardzo delikatny sposób przemycił wątek homoseksualny. Swoje uczucie i historię Jurka opisał natomiast dokładnie w "Dziennikach", z których dowiadujemy się, że Błeszyński miał żonę, dziecko i chyba nawet kochankę. Iwaszkiewicz zrobił to w sposób najpiękniejszy, jaki można sobie wyobrazić, a jednocześnie nie ukrywając niczego. Niezależnie od tego, czy hetero, czy homo, miłość jako taka jest rzeczą niezwykle budującą. Pozwala nam przeżyć świat i nasze życie inaczej, lepiej. I to właśnie chciałam pokazać w swoim filmie. Ale zastrzegam, oczywiście nie wszystkie cechy moich bohaterów, którzy z miłości zdolni są nawet do morderstwa, godne są naśladowania! (śmiech)

Wplotła Pani do filmu wątek homoseksualny chcąc pokazać różne oblicza miłości. Jednak ten właśnie wątek zdaje się obecnie wzbudzać najwięcej emocji.
Niestety. Dzieje się tak, bo polityka bezczelnie wdarła się w sztukę. Gdyby Panowie Wierzejski i Giertych oraz Młodzież Wszechpolska nie robili tego, co robią, to byśmy funkcjonowali normalnie. A tymczasem dzięki ich coraz głośniej wykrzykiwanym poglądom gej zajął miejsce Żyda w polskiej kulturze politycznej. Ponieważ poglądy antysemickie są ostatnio surowo piętnowane przez kościół, geje stali się tematem zastępczym, grupą, na którą można i należy pluć. Bo przecież beż wroga się nie obejdzie!
Bywa, że gej na prowincji jest synonimem diabła. Tam homoseksualista postrzegany jest jako ktoś, kto żyje w ciągłym grzechu i należy go piętnować. Partie, które głoszą tego rodzaju poglądy, cynicznie walcząc o swój elektorat, podsycają nietolerancję.
Kiedy dwa lata temu zaczynałam pracę nad "Kochankami z Marony" nie mogłam przewidzieć, że sytuacja w naszym kraju tak się zmieni. Wchodziłam na plan przekonana, iż kręcę film o miłości. W tej chwili natomiast czuje się tak, jakbym zrealizowała gejowski melodramat. Podczas wielu wywiadów, których udzielam z racji premiery "Kochanków z Marony", każdy pyta mnie tylko o wątek homoseksualny, tak jakby to on był w filmie najważniejszy.

Homoseksualizm jest obecnie, obok lustracji księży, tematem, który najczęściej pojawia się w mediach. Kiedy "Kochankowie z Marony" byli pokazywani na festiwalu w Gdyni, a było to we wrześniu ubiegłego roku, ten element filmu nie wzbudzał takich emocji jak teraz.
No właśnie. A nie minął nawet rok! Teraz, kiedy niektórzy politycy otwarcie mówią, że homoseksualiści to jednocześnie pedofile, może należałoby pomyśleć o prawdziwym gejowskim filmie, o prawdziwych problemach tych ludzi których rani nietolerancja. I to nie byłaby już historia miłosna, ale film polityczny.

Historię miłosnego trójkąta osadziła Pani w odpychającej scenografii pełnej brudu i odrapanych ścian. Dlaczego?
Chciałam pokazać rzecz, która dzieje się na "końcu świata". Historię miłości w miejscu, w którym świat piękny i harmonijny, świat pałaców zbudowany kiedyś przez ludzi, teraz przez tych samych ludzi jest zdegradowany, opuszczony i wszystko chyli się w nim ku upadkowi. Dlaczego? Ponieważ zależało mi na pokazaniu swoistego laboratorium miłości w świecie, w którym jedynym ratunkiem jest tylko wielkie uczucie. Ten zdegradowany świat w kontakcie z miłością staje się piękny, staje się miejscem, w którym nawet brudna firanka może zmienić się w welon i być symbolem czegoś najczystszego i najświętszego.

Ma Pani niesamowite oko do aktorów. Pani odkryciem jest Karolina Gruszka, od roli w "Bożej podszewce" rozpoczęła się wielka kariera Danuty Stenki. W "Kochankach z Marony" przedstawia Pani widzom Łukasza Simlata i Krzysztofa Zawadzkiego. Czym kieruje się Pani dobierając aktorów do swoich filmów?
Najkrócej mówiąc - nosem. Wierzę w szczerą rozmowę oko w oko. Czasami podczas takich rozmów próbuję, kto ma jakie możliwości głosowe i ruchowe, ale tak naprawdę szukam ludzi, którzy nadają na tych samych falach co ja. Dlatego też ostatnimi czasy wolę pracować w filmie i w telewizji niż w teatrze, W teatrze nie ze wszystkimi aktorami z którymi dane jest mi pracować, potrafię nawiązać takie porozumienie na jakim mi zależy.

Czy doświadczenie reżysera teatralnego okazało się pomocne w pracy na planie filmowym?
Tak. Reżyser teatralny ma większe oczekiwania wobec aktorów, ale też daje im większą szansę, bo więcej z nimi próbuje. Przed rozpoczęciem zdjęć do filmu pracuję z aktorami podobnie jak w teatrze. Wspólnie analizujemy tekst i próbujemy sceny.

Na początku naszej rozmowy wspomniała Pani, że chce uniknąć zaszufladkowania. Dorota Kędzierzawska twierdzi jednak, że filmy kręcone przez kobiety bardzo często określane są przez polskich krytyków mianem "kina kobiecego". Czy podobnie jest w Pani przypadku?
Na pewno tak, ale ja bym się przed tym nie broniła. Choć nie wiem dlaczego akurat taką etykietkę stara się przypinać Dorocie Kędzierzawskiej, która jest - w moim przekonaniu - bardzo "męskim" reżyserem. Nie ma w niej babskiego sentymentalizmu.
Po premierze "Bożej podszewki" wytknięto mi, że mężczyźni w serialu są obdarzeni negatywnymi cechami, w przeciwieństwie do kobiet, które są szlachetne dobre i mocne. Nie było to zamierzone, ale rzeczywiście, tak mi wyszło. Może podświadomie. (śmiech)

Z jaką publicznością starała się Pani nawiązać dialog kręcąc "Kochanków z Marony". Janusz Majewski przy premierze swojego filmu "Po sezonie" mówił, że zrealizował go dla swoich rówieśników, z kolei Hanna Krall twierdzi, że pisze dla ludzi bardzo młodych. Do kogo Pani adresuje swoją twórczość?
Do ludzi wrażliwych. Wydaje mi się, że tacy ludzie pójdą na ten film do kin niezależnie od wieku, czy płci. Hania Krall pisze dla ludzi młodych, bo marzy jej się, żeby to oni właśnie poznali opisywane przez nią historie. Chce, żeby nie zapomnieli nigdy o tamtych ludzkich tragediach. Podobnie jak ja bardzo bym chciała, żeby za pośrednictwem "Kochanków z Marony" młodzi widzowie zetknęli się z piękną twórczością Iwaszkiewicza.

W latach 1989-1991 była Pani Ministrem Kultury. Wtedy rozpoczynała się w Polsce transformacja, wszystko się zmieniało. Od tego czasu minęło kilkanaście lat. Mamy już ustawę o kinematografii i Polski Instytut Sztuki Filmowej. Jak Pani, z perspektywy osoby o swoich doświadczeniach, ocenia te zmiany?
Kiedy obejmowałam funkcję ministra musiałam wszystko zmieniać. Na gruzach starego systemu budować nowe instytucje i tworzyć nowe rozwiązania. Ostatni minister Waldemar Dąbrowski, którego działalność bardzo wysoko cenię, swoją funkcję sprawował w znacznie spokojniejszych już czasach, ale też starał się wprowadzić wiele zmian. Między innymi wywalczył powstanie Instytutu Sztuki Filmowej, który jest nadzieją polskiego kina. Jest mnóstwo takich twórców, jak m.in. Fabicki, Kędzierzawska, czy Barański, że wymienię tylko tych z ostatniego festiwalu w Gdyni, których trzeba i należy wspierać, bo bez tego polegną w konkurencji z kinem komercyjnym.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones