Relacja

NETIA OFF CAMERA: Prawo ulicy

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/NETIA+OFF+CAMERA%3A+Prawo+ulicy-128064
Netia Off Camera nie samą fabułą stoi. Na festiwalu zobaczyliśmy podnoszący na duchu dokument Jonathana Olshefskiego, "Quest" - fascynującą opowieść o afroamerykańskiej rodzinie mieszkającej w trudnej filadelfijskiej dzielnicy. 

Nie ma lekko ("Quest", reż. Jonathan Olshefski)

Rama czasowa dokumentu Jonathana Olshefskiego jest znamienna. W pierwszych scenach z telewizora płynie głos Baracka Obamy, a bohaterowie komentują okoliczności wyborów pierwszego czarnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pod koniec filmu śpiewka ze szklanego ekranu się zmienia: na scenę wkracza Donald Trump. "Nic o nas nie wiesz", odpowiadają na jego prowokacyjny apel osoby siedzące przed odbiornikiem. A jednak - mimo drastycznego zwrotu historii - nie mamy tu poczucia apokalipsy, upadku, rezygnacji. Oczywiście, z "trudnej" filadelfijskiej dzielnicy jest bardzo daleko do Białego Domu: ludzie mają tu ważniejsze, bardziej doraźne problemy, niż ten, kto zasiada na prezydenckim fotelu. Owo odrzucenie fatalizmu i czarnowidztwa jest jednak programowe: Olshefski portretuje zwykłą czarnoskórą rodzinę z Filadelfii, która mimo kolejnych dopustów dzielnie idzie przed siebie. Heroizm w skali mikro.   


Reżyser spędził z rodziną Rayneysów dziesięć lat, śledząc z kamerą ich wzloty i upadki, banalną codzienność, dramatyczne wykrzykniki losu. Tego czasu jednak nie czuć. Dokumentaliście udało się oddać niewidzialny rytm egzystencji, odzwierciedlić na ekranie ciągłe "teraz" rzeczywistości. W efekcie owa dekada mija niemal niepostrzeżenie: kiedy Obama ustępuje miejsca Trumpowi, jesteśmy w szoku: "już tyle czasu minęło"? To sukces twórcy, który całkowicie wciąga nas w życie swoich bohaterów: w niecałych dwóch godzinach seansu zamyka jego sporą połać. Bez syntetycznego perspektywicznego skrótu, bez narracyjnych protez, bez naginania faktów pod tezę.

"Quest" nie odpowiada może wyśrubowanym standardom Szkoły Karabasza, nie pręży się na "kinowość" i "wartość dokumentalną". To żadna ekstraklasa, tylko projekt cokolwiek chałupniczy: silny nie tyle cierpliwością autorskiego oka, co szczerością, sercem, poczciwością. Olshefski nie idzie w "muchę na ścianie", nie ma problemu z tym, by jego bohater zwrócił się wprost do kamery; od czasu do czasu posiłkuje się muzycznym wsparciem. Kręci kronikę rodzinnej codzienności, nie tak różną od tych, których autorami są sami Rayneysowie: a to kręcąc filmik smartfonem, a to strzelając fotkę, to znów wrzucając coś na Instagrama. Reżyser wykorzystuje zresztą takie sytuacje, pozwalając im rozwinąć się na naszych oczach. Raz - w stronę komedii, gdy Christopher, głowa rodziny, pstryka sobie zabawnie heroiczne selfie uwieczniające dobrze wykonaną pracę przy uszczelnianiu dachu. Innym razem - w stronę dramatu: kiedy żona Christophera, Christinea, na wszelki wypadek filmuje telefonem nerwowy moment, gdy mąż zostaje zatrzymany przez policję.   

Na drugim planie wybrzmiewa w filmie polityczny lament nad społecznymi nierównościami oraz nad trudami wychowywania dzieci w dzielnicy gangów. Reżyser filmuje marsz przeciwko przemocy, w którym biorą udział Rayneysowie; jeden z uczestników  protestu wykrzykuje gniewne oskarżenia pod adresem bohaterów czarnoskórej społeczności, Jaya-Z czy Beyonce. Prawdziwi bohaterowie to bohaterowie zwyczajni, zdaje się sugerować tu dokumentalista: kochające matki i ojcowie, odpowiedzialni opiekunowie, filary lokalnej społeczności. A lista problemów, z którymi zmagają się protagoniści, jest długa: nowotwór syna, córka ranna w strzelaninie, niskie zarobki. Widać, że niejedno już przeszli: Christopher wspomina swoje problemy z narkotykami, Christinea pokazuje blizny po oparzeniach. Nie ma lekko.


Mimo to udaje im się zachować rodzaj ciepłego stoicyzmu. W ich domu nie ma miejsca na depresję. Reżyser sam "spuszcza powietrze" w kilku scenach: kiedy małżonkowie dyskutują o orientacji seksualnej córki, kiedy Christopher urządza sesje w swoim domowym, prowizorycznym studiu nagrań. Ta umiejętność "wyluzowania" jest już jednak obecna w samych bohaterach. Reżyser idzie tylko za ich przykładem, ewidentnie pozostając pod wrażeniem niespożytej familijnej energii. Tytułowe "Quest" to ksywa Christophera, ale Olshefski nieprzypadkowo nazywa swój film słowem oznaczającym "pogoń", "wyprawę", także "misję". Jego dokument to przecież istna epopeja codzienności, pochwała heroicznej walki ze światem, inspiracja, by samemu stanąć na wysokości zadania. 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones