Wywiad

Nie uwodźmy widza efektami - mówią twórcy "Placu Zbawiciela"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Nie+uwod%C5%BAmy+widza+efektami+-+m%C3%B3wi%C4%85+tw%C3%B3rcy+%22Placu+Zbawiciela%22-30812
Poznali się w czasie realizacji "Długu". Od wielu lat Krzysztof Krauze i jego żona Joanna Kos-Krauze pracują razem. Wspólnie napisali scenariusz "Mojego Nikifora" - jednego z ostatnio najczęściej nagradzanych na świecie polskich filmów. Dziś na ekrany wchodzi ich najnowsze dzieło "Plac Zbawiciela", który razem wyreżyserowali, a scenariusz napisali we współpracy z odtwórcami głównych ról. W naszym wywiadzie opowiadają o kontrowersyjnym werdykcie jury tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty, kobietach w świecie filmu, scenariuszach i bolączkach na jakie cierpi współczesne polskie kino.



"Plac Zbawiciela" miał swoją premierę podczas festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu, gdzie przegrał w konkursie z debiutanckim filmem Marka Stacharskiego "Przebacz" oraz "Wstydem" Piotra Matwiejczyka. Nie jesteście rozczarowani werdyktem?
Joanna Kos-Krauze: Skrycie liczyliśmy na nagrodę, bo mamy debet na koncie. (śmiech) Oczywiście przez jakiś czas mieliśmy "doła", podratowali nas dziennikarze. Na pokładzie samolotu z Wrocławia do Warszawy przeglądaliśmy codzienną prasę. Znaleźliśmy wiele pozytywnych recenzji "Placu Zbawiciela". Dziennikarze wzięli w obronę nasz film.

Wydaje się, że werdykt wrocławskiego jury przyznającego nagrody w konkursie Nowe Filmy Polskie nie pozostanie bez wpływu na przyszłe edycje festiwalu...
Joanna Kos-Krauze: Jestem przekonana, że w naszym kraju potrzebny jest festiwal będący konkurencją dla Gdyni. Ale chyba to nie będzie Wrocław.
Krzysztof Krauze: Muszą być jasne kryteria selekcji. I rozpoznawalne nazwiska w jury.

Jurorzy tłumaczyli się, że nagradzając "Przebacz" i "Wstyd" starali się dopasować do formuły festiwalu i nie nagradzać filmów realizowanych w tradycyjny sposób.
Krzysztof Krauze: Kiedy 2 z 3 jurorów nie zna dobrze angielskiego, a filmy pokazywane są na festiwalu z angielskimi napisami, to nasuwa się pytanie, co oni tak naprawdę oceniali.

Kiedy rozpoczynaliście zdjęcia do "Placu Zbawiciela" mówiliście, że kręcicie "Dług" dla kobiet.
Joanna Kos-Krauze: Chcieliśmy nakręcić film, w którym znalazłby się bardzo wyraźny portret współczesnej kobiety, bo w polskim kinie bardzo tego brakuje. Tego nie było w "Długu", który opierał się na mężczyznach, a kobiety, które się tam pojawiały stanowiły jedynie tło typowo męskiej historii.
Z początku obawialiśmy się, że "Plac Zbawiciela" może być filmem zbyt interwencyjnym. Patrząc na reakcję widowni, choćby tej we Wrocławiu, wydaje nam się, że takie kino społeczne jest w Polsce potrzebne. Na artystach spoczywają pewne obowiązki. To właśnie oni muszą nazwać pewne rzeczy po imieniu, pokazać je, uświadomić, nawet w bolesny sposób.

Korzenie "Placu Zbawiciela" sięgają telewizyjnego cyklu, który przygotowywaliście przed kilkoma laty.
Krzysztof Krauze: To miał być cykl filmów telewizyjnych poruszających problemy naszej codzienności. Chcieliśmy dotykać w nim różnych, nawet bardzo trudnych tematów przy założeniu, że każdy z nich skończy się optymistycznym akcentem. Spędziliśmy kilka tygodni w archiwum "Super Expressu". Wybraliśmy z sześciu roczników 1000 (!) takich tekstów, w tym również historię bohaterki będącej pierwowzorem postaci Beaty z "Placu Zbawiciela". Ostatecznie kilkanaście z nich wraz z pomysłem na cykl złożyliśmy w TVN, który po sukcesie "Big Brothera" zapowiadał, że zaangażuje się w produkcję współczesnych, polskich filmów. Takich z życia wziętych. Byliśmy, łagodnie mówiąc, naiwni. Ostatecznie złożyliśmy projekt w TVP, gdzie został bardzo dobrze przyjęty. Naszym marzeniem było, by każdą z wynalezionych przez nas opowiastek zaadaptował inny reżyser. Mimo wielu spotkań powstał jeszcze tylko scenariusz - Roberta Glińskiego napisany wspólnie z Jarosławem Sokołem. Kooperacja to nie jest mocna strona Polaków.



Joanna Kos-Krauze


Od wielu lat konsekwentnie tworzy pan swoje filmy w oparciu o historie "z życia wzięte". Nie interesują pana opowieści fikcyjne, wymyślone od początku do końca?
Krzysztof Krauze: Ależ ja tworzę fikcję. W "Placu Zbawiciela" z życia wzięte są jedynie dwa elementy - ogólny zarys historii oraz przyznanie się mężczyzny przed sądem, reszta jest przez nas wymyślona.
Joanna Kos-Krauze: Większość twórców czerpie inspiracje do swojej pracy z rzeczywistości. Pracując nad filmem przetwarzamy historie, które gdzieś usłyszeliśmy i budujemy bohaterów w oparciu o ludzi, których spotkaliśmy. Wbrew pozorom tworzenie scenariusza na podstawie autentycznych wydarzeń jest dużo trudniejsze niż kreowanie historii od początku do końca wymyślonej. Często opowiadamy o ludziach, którzy jeszcze żyją, wyciągamy na światło dziennie niekiedy bardzo intymne fragmenty ich życia. To wymaga wielkiej delikatności.

Wspólnie pracujecie nad scenariuszami swoich filmów. Jak wygląda Wasz dzień pracy, czy siadacie razem przy jednym biurku tworząc kolejne strony tekstu, czy też jedno z Was pisze, a drugie czyta sugerując zmiany?
Joanna Kos-Krauze: Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, bo zwyczajnie nie mamy takiego sytemu. Piszemy w różny sposób i w różnym czasie. Przy "Placu Zbawiciela" powstało 11 wersji scenariusza. Wszystko zaczęło się od tego, że od dawna chcieliśmy napisać scenariusz filmu z dużą rola dla Jowity Budnik. Wiele lat temu obiecaliśmy jej, że będziemy szukali czegoś, w czym mogłaby pokazać swój talent. Znaleźliśmy temat, potem ekranowych partnerów: Arkadiusza Janiczka, jej filmowego męża i Ewę Wencel - teściową.
Krzysztof Krauze: Zaczęliśmy w piątkę gadać. Nagraliśmy te rozmowy. O życiu, filmie, postaciach. Na koniec zamknęliśmy się we dwójkę na wsi i napisaliśmy scenariusz. To był chyba najtrudniejsza część pracy nad "Placem Zbawiciela". Siedzieliśmy gdzieś pod Słupskiem w gospodarstwie agroturystycznym, praktycznie odizolowani od świata i odgrywaliśmy przed sobą tę psychodramę. Największe koszty tego poniosła Joanna. Doszło do tego, że w pewnym momencie zaczęła - tak jak bohaterka filmu - łazić po domu w zniszczonym szlafroku i klapkach. W międzyczasie zrobiła nam 200 wieków. (śmiech)

Wiemy jednak, że praca nad scenariuszem nie zakończyła się w dniu rozpoczęcia zdjęć tylko trwała znacznie dłużej.
Joanna Kos-Krauze: W trakcie realizacji zdjęć zmieniliśmy 40% tekstu.
Krzysztof Krauze: Tak naprawdę cała historia zaczyna się konkretyzować dopiero na planie. Tam są aktorzy, scenografia i nagle okazuje się, że to co sprawdzało się na papierze, czy na próbach, na planie brzmi sztucznie. Pierwotnie historia Beaty miała być przerywana scenami z sali sądowej, na której toczy się jej rozprawa. Bardzo szybko okazało się jednak, że materiał, który zrealizowaliśmy nie wymaga tego rodzaju komentarza. Film powstaje praktycznie do ostatniej minuty. Jeszcze na etapie montażu dokręcaliśmy niektóre rzeczy. Priorytetem była dla nas naturalność. Chcieliśmy, żeby widz siedząc w kinie miał wrażenie, że siedzi w mieszkaniu bohaterów. Żeby miał wrażenie, że to co widzi rodzi się na jego oczach.

Czy otrzymujecie scenariusze z prośbą o ich ocenę?
Krzysztof Krauze: Tak.
Joanna Kos-Krauze: Większość z nich choruje na tę samą chorobę, którą my z Krzysztofem nazywamy "pierwszą wersją". Czytając je czujemy, że są w nich świetne pomysły, duży potencjał, ale autorowi zabrakło czasu, cierpliwości.
Wydaje mi się, że takie pisanie scenariuszy i wysyłanie ich do różnych ludzi z nadzieją na realizacje filmu jest działaniem w większości przypadków skazanym na klęskę. Dobry tekst może powstać wtedy, gdy pisany jest z myślą o konkretnym reżyserze i przy jego mniejszym lub większym zaangażowaniu.

Taka sytuacja jest jednak bardzo trudna do osiągnięcia. Reżyserzy często chcą wprowadzać zmiany do scenariusza, na które nie zgadzają się ich autorzy i powstaje błędne koło. Reżyser obwinia za błędy scenarzystę, a scenarzysta reżysera.
Krzysztof Krauze: Scenarzyści boją się skreślania, a w filmie częściej się skreśla niż pisze. Podczas montażu ląduje w koszu kilkanaście razy więcej materiału niż wchodzi do filmu.
Joanna Kos-Krauze: My z Krzysztofem w ogóle nie przywiązujemy się do naszych scenariuszy. Traktujemy je jako tworzywo, jeden z elementów niezbędnych do realizacji filmu.



Krzysztof Krauze


Wasze filmy odnoszą sukcesy na międzynarodowych festiwalach. Nie myśleliście o tym, żeby wyjechać z Polski i kontynuować karierę zagranicą? Z taką ilością na nagród na koncie chyba byłoby to możliwe.
Joanna Kos-Krauze: Ostatnio bardzo wiele podróżujemy. Od jakiegoś czasu więcej czasu spędzamy poza krajem. Wyjeżdżamy na festiwale, a również wtedy, gdy mamy napisać scenariusz. Atmosfera, która towarzyszy premierom naszych filmów niekiedy mocno daje nam się we znaki. Dopiero teraz zaczynam rozumieć Kieślowskiego, który po wielu latach pracy w Polsce zdecydował się na kręcenie filmów we Francji.

Czujecie się w Polsce niedocenieni?
Joanna Kos-Krauze: W Polsce, niezależnie od tego, czy jego twórca odnosi sukcesy, czy nie, zabierając pieniądze na kolejną produkcję startuje się ponownie z pozycji debiutanta.
Krzysztof Krauze: Mamy już jednak Ustawę o Kinematografii, od jakiegoś czasu działa Polski Instytut Sztuki Filmowej, myślę, że będzie lepiej niż gorzej. Atmosfera, jaka towarzyszy polskim filmowcom przekłada się na ich filmy. Polskie kino przepełnione jest lękami i frustracjami.
Joanna Kos-Krauze: Opowiadamy o naszych bolączkach albo kręcimy kalki amerykańskiego kina. W tym kraju wydarzyło się tyle ciekawych rzeczy, a my nie jesteśmy w stanie z tego korzystać.
Krzysztof Krauze: To prawda, ale nie naśladujemy Ameryki w tych rzeczach, które na naśladownictwo zasługują. w Polsce prawie nie ma kobiet producentów, a one odmieniłyby nasze kino. Męski punkt widzenia to polityka, albo bieganie z pistoletem.
Joanna Kos-Krauze: To paradoks, bo wszystkie badania pokazują, że kobiety nie tylko częściej chodzą do kina, ale w rodzinie to głównie one decydują o tym, na jakim film wszyscy się wybierają.

Może mężczyźni nie dopuszczają kobiet do kluczowych stanowisk?
Joanna Kos-Krauze: Największym problemem są nie tyle stanowiska, co wrażliwość. Kobieta, która chce pracować w branży filmowej musi zmienić się w "potwora". Zacząć mówić językiem mężczyzn, zachowywać się podobnie jak oni.
Krzysztof Krauze: Musi stać się kapralem poganiającym wszystkich do dalszego marszu.
Joanna Kos-Krauze: Ta zmiana jednak wiąże się z utratą tej specyficznej, kobiecej wrażliwości, która czynią ją interesująca jako filmowca. Ja mam to szczęście, że Krzysztof ochrania mnie przed tym. Zapewnia mi spokój i pozwala zachować właśnie tę wrażliwość...
Krzysztof Krauze: Którą ja potem dostaję od Joanny na planie i w filmach.

W jednym z wywiadów wspomniał pan, że znajduje się w tym momencie swojego życia i twórczości, że niebawem będzie musiał zastanawiać się, jak osiągnąć porozumienie z młodym widzem. Uważa pan, że młodzi ludzie nie będą w stanie zrozumieć Pana twórczości?
Krzysztof Krauze: Rzeczywiście, może zbyt wcześnie składam tego rodzaju deklarację. Niedawno usłyszałem, że "Plac Zbawiciela" wzbudził jednakowe emocje u trzech pokoleń - 19-letniego syna, jego matki i babci. Cała trójka oglądała film i bardzo go przeżywała.
Joanna Kos-Krauze: Myślę, że udaje nam się wspólnie tworzyć taki rodzaj kina, który przemawia do widzów w różnym wieku. Pomiędzy nam jest kilkanaście lat różnicy. Ja jestem z pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków.

Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Konradem Niewolskim, który otwarcie przyznawał, że szuka w ludziach zła. Wy w swoich filmach szukacie dobra.
Joanna Kos-Krauze: Naszym zdaniem w dzisiejszych czasach trzeba pokazywać ludziom dobro, a nie zło. Nie można dać się zwieść czemuś, co jest pięknie sfotografowane, pod tym często kryją się rzeczy bardzo niebezpieczne, z którymi trzeba walczyć. W moim przekonaniu "Symetria" Konrada Niewolskiego jest filmem propagującym ideologię faszystowską, nawołującym do samosądów.
Krzysztof Krauze: Do kina chodzą młodzi ludzie, którzy nie potrafią niekiedy spojrzeć na historię opowiedzianą w filmie z odpowiedniego dystansu. Oni przejmują często bezkrytycznie te poglądy.

Planuje Pan wrócić jeszcze kiedyś do zapowiadanego swego czasu musicalu na podstawie "Króla Maciusia I" Janusza Korczaka?
Krzysztof Krauze: W czasach kiedy na ekranach króluje Harry Potter, realizacja tego filmu w sposób taki, jaki to sobie wymarzyliśmy pochłonęłaby budżet całego polskiego kina.
Joanna Kos-Krauze: Telewizja Polska wyprodukowała serial animowany w oparciu o powieść Korczaka i nie wydaje nam się, żeby byli skłonni jeszcze raz zainwestować w ekranizację tej książki.
Krzysztof Krauze: Wydaje mi się, że kosztowne superprodukcje nie są drogą, którą powinno podążać polskie kino. Powinniśmy koncentrować się na skromnych filmach, ewentualnie koprodukcjach w ramach funduszy europejskich, uwodzących widzów nie efektami, ale opowieścią, wrażliwością, intrygującymi bohaterami.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones