Wywiad

WYWIAD: "Rewers" kobiecy i nietypowy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WYWIAD%3A+%22Rewers%22+kobiecy+i+nietypowy-56026
"Rewers", triumfator tegorocznego festiwalu w Gdyni, polski kandydat do Oscara, od piątku jest pokazywany w kinach w całej Polsce. Akcja filmu toczy się w latach 50. – w domowe zacisze trzech kobiet hołdujących przedwojennemu etosowi wkracza z całą brutalnością nowy system w postaci Marcina Dorocińskiego. Historia miłosna i kryminalna splata się tu zgrabnie z opowieścią o PRL-u. Reżyser filmu Borys Lankosz opowiedział Filmwebowi między innymi o tym, jak z dokumentu trafił w końcu do fabuły oraz dlaczego woli kobiety. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym szybko skończyły się bilety na "Rewers". Twój film nie tylko zdobywa nagrody, ale też zyskuje przychylność widzów. Jak sądzisz, skąd ta popularność? Bardzo mnie ona cieszy. I chyba rośnie dzięki temu, co mówią sobie ludzie po wyjściu z kina, promocja jest tutaj drugorzędna. Na festiwalu w Gdyni po projekcjach wielokrotnie podchodzili do mnie widzowie i dziękowali za to, że potraktowałem ich jak ludzi inteligentnych. Tego wielu osobom brakowało w ostatnich latach w kinie polskim, mi również. Sam czuję się przede wszystkim widzem, dopiero na drugim miejscu reżyserem. A wielokrotnie nie mogłem się zmusić, aby pójść na polski film. Wydaje mi się, że te najważniejsze zobaczyłem, zawsze wybierając intuicyjnie. Natomiast wiele razy dałem się nabrać i późniejsze uprzedzenie do polskiego kina wynikało z tego faktu. Coś się zmieniło w polskim kinie, że mógł powstać taki film jak "Rewers"? Czy byłoby to możliwe kilka lat temu? Chyba nie. Kilka elementów złożyło się w odpowiednim czasie i od początku szczęśliwa gwiazda świeciła nad tym projektem. Sam film powstał w ciągu roku. Andrzej Bart napisał scenariusz w miesiąc, Jerzy Kapuściński od razu zorganizował produkcję. Ruszyliśmy ze zdjęciami w lutym, a już we wrześniu był pierwszy pokaz na festiwalu w Gdyni. Ale na taką szansę pracowałem przez wiele lat. Pięć lat współpracowałem z Andrzejem Bartem nad filmem "Radegast" - w tym czasie wytworzyło się pomiędzy nami zaufanie i artystyczna chemia. Równolegle zaistniała wspaniała sytuacja z Jerzym Kapuścińskim – pomagał mi od czasu mojego filmu dyplomowego "Rozwój", na który nikt nie chciał dać pieniędzy. Film zdobył kilka nagród i otworzył mi drzwi do dokumentu. Potem sprawy potoczyło się same i najczęściej to temat dokumentu znajdował mnie, a nie ja jego. Tak się złożyło, że dopiero teraz nakręciłem fabularny pełny metraż, choć oczywiście po szkole chciałem robić fabuły. Lecz jestem również uczciwy wobec siebie i widzów, nie chciałem robić półproduktów. Co masz na myśli mówiąc półprodukty? Po szkole pisałem scenariusze. Jak teraz do nich zaglądam, to cieszę się, że te filmy nigdy nie powstały. Choć wtedy byłem gotów kruszyć o nie kopie. Tam się manifestowała cała niedojrzałość, naiwność myślowa. Dopiero robienie dokumentów ukształtowało mnie jako człowieka: jeździłem po świecie, spotykałem ludzi z innych cywilizacji. Realizacja filmów dokumentalnych jest fascynująca, i na pewno z tego nie zrezygnowałem, ale zawsze w pewien sposób boli. Przy robieniu fabuł odpoczywam, to jest rodzaj relaksu i chciałbym jeszcze trochę odpocząć. Co przy fabule przydaje się z doświadczenia dokumentalisty? Moje dokumenty zawsze były dość kreacyjne, miały elementy opowieści fabularnej. Lubiłem opowiadać bez komentarza, bez tezy. Często przychodziło mi do głowy to zdanie dość banalne, ale chyba też trafnie opisujące zasadę nieoznaczoności Heisenberga: sam fakt obserwacji obiektu zmienia obiekt. Ja rozumiem to tak, że nie ma prawdy obiektywnej. To się dzieje w filmie dokumentalnym: wycelowanie w kogoś kamery powoduje, że ten ktoś się zmienia. Zawsze chciałem to zjawisko ograniczyć do minimum, choć każdy dokument jest manipulacją: montaż manipuluje czasem, kadrowanie – przestrzenią itd. Czy podobnie jak kiedyś Krzysztof Kieślowski stwierdzałeś, że dalej nie wolno ingerować, że należy wycofać się w fabułę? Dochodziłem kilkakrotnie do tej granicy. Pamiętam taką scenę nakręconą w Iranie w trakcie realizacji cyklu dla telewizji "Z innej strony". Spotkałem się z dziewczyną, artystką z Teheranu, która w dość intymnej sytuacji pozwoliła sobie zdjąć chustę i opowiadała bardzo szczerze o tym, jak postrzega sprawy seksu, mężczyzn w swoim kraju. Mówiła w farsi, szeptem, ja nic nie rozumiałem, ale wiedziałem, że to ważne, emocjonalne wyznanie. Po powrocie do Polski jej słowa zostały mi przetłumaczone, zmontowałem z materiału około pięciominutową sekwencję, która moim zdaniem jest wstrząsająca, natomiast oczywiście nie może ujrzeć światła dziennego, bo bohaterka miałaby poważne nieprzyjemności. Dokumentalista często dochodzi do momentu, w którym czuje, że dla filmu byłoby lepiej coś pokazać, ale dla życia – gorzej. I wtedy trzeba się po prostu wycofać. Przy "Rewersie" pracowałeś na scenariuszu Andrzeja Barta. Ile w nim było Twoich pomysłów? Po pięciu latach gadania ze sobą o obejrzanych filmach, przeczytanych książkach wypracowaliśmy głębokie porozumienie. Wiele spraw odbieramy bardzo podobnie, więc Andrzej dokładnie wiedział, czego mogę oczekiwać, prosząc go o napisanie scenariusza. Natomiast gdy Kapuściński zaproponował, że wyprodukuje mój debiut, miałem tylko jedno życzenie: od razu wiedziałem, że chcę opowiedzieć o kobietach i to powiedziałem Andrzejowi. Lubię filmy o kobietach, a takich jest za mało. Kobiety są dla mnie znacznie bardziej fascynujące niż mężczyźni. Andrzej miał natychmiastowe skojarzenie z bohaterką, którą uśmiercił w powieści 20 lat wcześniej, każąc jej popełnić samobójstwo na skutek tych samych okoliczności, które teraz są udziałem Sabiny. No i postanowił ją wskrzesić, ponieważ męczyło go, że zbyt pochopnie kazał jej się zabić. Fakt, że kobiety w powojennej Polsce radziły sobie lepiej, jakby mniej niż mężczyźni zaraziły się szarą magmą PRL-u. Tu pozwolę się nie zgodzić. Uważam, że kobiety w każdej epoce są dużo bardziej fascynujące. Zawsze były mocniejsze, współcześnie jest tak samo. Ogólnie mam wrażenie, że kobiety stały się mądrzejsze od mężczyzn, że więcej się uczą. Dla Twoich bohaterek najlepsze czasy przeminęły. Czują się mocno związane z przedwojennym etosem inteligencji, w socjalizmie po prostu próbują przetrwać. Czy ten wątek zaczerpnąłeś z doświadczeń rodzinnych? Częściowo. Jestem z rodziny inteligenckiej, ale niestety z Krakowa. Podkreślam "niestety", ponieważ krakowianie zostali pozbawieni etosu Powstania. Z jednej strony to może i dobrze, bo przeżyli. Ale jednocześnie brak przeżycia uwznioślającego, stanowiącego początek ważnej legendy, wyraźnie się u nich odczuwa. Bohaterkom "Rewersu" Powstanie ustawiło całe dalsze życie. Dlatego początek filmu jest bardzo smutny, wcale nie zapowiada tego, co zdarzy się potem. Jak scena – jedna z moich ulubionych – spotkania Sabiny z poetą. On jest niczym Baczyński, który przeżył. Przypomina zombie. Są dla siebie stworzeni: on jest poetą, ona jest jedyną osobą, która jego poezję potrafi docenić. Natomiast ich świat przestał istnieć. Ona ze względu na wpływy rodzinne jest dość serwilistyczna w stosunku do systemu, on jest nieprzejednany. To spotkanie mogłoby zamienić się w coś pięknego, ale kończy się dość kuriozalnie. Lubię też poczucie, że kobiety z mieszkania, które władze im podarowały w zamian za zrabowaną kamienicę, uczyniły enklawę bezpieczeństwa. Ale jak się okazuje, bardzo pozornego, ponieważ zło wkracza na ich teren brutalnie. Nadałeś filmowi różnorodną stylistykę. Chwilami przypomina czarny kryminał, łącznie z Dorocińskim-Bogartem, zaraz potem Hitchcocka. Jakbyś chciał nadrobić zaległości polskiego kina z lat 50. nawiązując do Hollywoodu z tamtych lat. Od początku chciałem, aby "Rewers" był zabawą konwencjami. Dla mnie najciekawsze było zrobienie piętnastominutowej sceny z Bronkiem i Sabiną, gdy są zamknięci w jednym pokoju. Uwielbiam takie sytuacje kameralne, gdy ludzie są odcięci od świata, skazani na siebie. Są kompletnie inni w punkcie wyjściowym i końcowym, a to wszystko dzieje się na naszych oczach. To była pierwsza scena, którą Andrzej napisał. Dopiero potem przeczytałem początek i okazało się, że jest utrzymany w zupełnie innym stylu. Wówczas odkryłem, że cała sztuka będzie polegała głównie na tym, aby przejścia pomiędzy konwencjami zrobić niezauważalnie, żeby widz nie odczuwał szwów. Podobno praca na planie przebiegała nietypowo. Tak, przyjąłem dość niekonwencjonalny model pracy, który na początku napędził wszystkim stracha, ale w końcu okazał się dobrym pomysłem. Zapraszałem aktorów do siebie i godzinami rozmawialiśmy o postaciach, dopisywaliśmy im życiorysy. Nie chodziło o zwyczajne powtarzanie tekstu. Ponieważ większość filmu dzieje się w jednym mieszkaniu, a mieszkanie było wybudowane w atelier, miałem ten komfort, że bez narażania się ekipie mogłem ją wypraszać z planu. Zamykałem się sam z aktorami i pracowałem nad sekwencjami w całości. Odtwarzaliśmy te sceny tak, jakby działy się przed naszymi oczami. Potem zapraszałem operatora Marcina Koszałkę. Oglądał przygotowany fragment jako pierwszy widz, siedzieliśmy w kąciku, a aktorzy dla nas grali. Dopiero wtedy ustalaliśmy, gdzie postawić kamerę, jak daną scenę nakręcić. To fantastyczne wrażenie, bo czuliśmy, jakbyśmy naprawdę przenieśli się do lat 50. Co prawda napisałem też scenopis, ale wyrzuciłem go do kosza tuż przed zdjęciami. Uznałem, że będzie nas tylko blokował. Przy współpracy z tak świetnymi aktorami, na tak fantastycznym tekście nie należy się ograniczać do ogranych pomysłów. Czy spotkałeś się w ogóle z jakimiś zarzutami dotyczących "Rewersu" od widzów? Na razie nie, co jest aż podejrzane…

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones