Filmów, w których Amerykanie rozliczają się ze swojej klęski w Wietnamie jest multum, również takich przedstawiających sytuację jednostki po powrocie z wojny - rzecz
wiadoma.
Łowca Jeleni wyróżnia się wśród nich rozbudowanym przedstawieniem sytuacji grupy
bohaterów zarówno przed, jak i po okresie służby w Wietnamie. Może nawet trochę zbyt
rozbudowanym, bo film jest naprawdę rozwleczony i niektórych scen z pierwszej części
spokojnie mogłoby nie być. Jak dla mnie konstruowanie obrazu życia grupy robotników
w prowincjonalnym miasteczku trochę zbyt szczegółowe.
Oprócz ciekawej koncepcji, niezaprzeczalnie świetnego aktorstwa (wg. mnie film ukradł
Chris Walken, a nie De Niro) i kilku rewelacyjnych scen, jest jeden moment, który nie
pasuje mi tu do całej wymowy filmu. Chodzi o ostatnią scenę i zbiorowe śpiewanie "God
Bless America".
Jak dla mnie jest to pokaz typowo amerykańskiego wyuczonego ślepego patriotyzmu
graniczącego z głupotą. Bohaterowie, których życie wojna w mniejszym czy większym
stopniu wywróciła do góry nogami, wojna która nie miała nic wspólnego z ideą obrony
ojczyzny. Ludzie, którzy jak marionetki na sznurkach dostali bilet do piekła, bo rządowi
amerykańskiemu zachciało się wpieprzać w sprawy kraju na drugim końcu świata.
Łowca Jeleni bardzo dobrze pokazuje cały bezsens interwencji wietnamskiej. Śpiewanie
"God Bless America" po tym wszystkim, co pośrednio lub bezpośrednio dotknęło
bohaterów wygląda wręcz groteskowo.
Nie wiem, może to miał być taki zabieg ku pokrzepieniu serc dla amerykańskiej widowni,
która w chwili premiery filmu, czyli 3 lata po ostatecznym wycofaniu się oddziałów
amerykańskich z Wietnamu, ciągle jeszcze tym żyła. Wiem natomiast, że ta scena
negatywne wpłynęła na mój całościowy odbiór filmu.
Klasyka kina ? Nie można się z tym nie zgodzić, ale ja tą klasykę wyceniam na 7/10 :)
Moim zdaniem ostatnia scena dodaje dramatyzmu, który swoją drogą budowany jest nie przez wartkość akcji, a jej treść. Zaskakujący jest śpiew w ostatniej scenie, ale wydaje się być uzasadniony. W filmie występuje parę łatwych w skojarzeniu niedomówień. Na tej podstawie stwierdzam, że [celowy] zabieg ukazania śpiewającej patriotyczną pieśń grupy, która dopiero co pogrzebała przyjaciela, miał jednak podkreślić bezsens wojny, a także ówczesnych poglądów na sprawę. Być może moja interpretacja jest zbyt pochopna, jako że dopiero skończyłem oglądać Łowcę jeleni. Jednak poprzednie sceny, ukazujące brak wyższych wartości (drugie polowanie chociażby), zmusiły mnie do takiego rozumowania.
Ja tak samo tą klasykę wyceniam na 7, ale doceniam kunszt wszyscy, którzy brali udział w tej produkcji.
A co do filmów właśnie traktujących ten temat bardziej do mnie trafiła "Wewnętrzna wojna".
Przypomina mi się scena z końcówki "Wesela". Gdzie już dobrze pijani biesiadnicy śpiewają "Rotę"
Coś w tym jest. Z kumplami też już mocno wstawieni śpiewaliśmy kiedyś "My Pierwsza Brygada".