Przyznaje, niestety, że film nie powala na kolana i, jak dla mnie, posiada tylko kilka elementów na które warto zwrócić uwagę. To co zapamiętam z tego filmu to dwie, niezwykłe postacie: Michaela i Nicka, zagranych przez De Niro i Walkena. Są one tak niejednoznaczne i pełne, że nie sposób o nich nie myśleć po seansie. W dużej mierze to zasługa scenariusza, ktory skupia się nie na wojnie, ale na relacjach ''sprzed'' i ''po'', a wszystko to jest bardzo naskórkowe - przedstawia wyłącznie powłoki, skorupy bohaterów, a nam pozostaje odbieranie (a nawet obdzieranie) ich szczęścia i koszmaru. Niestety nie broni to filmu przed bardzo dużą rozciągłością w czasie, która staje się strasznie nużąca. Rozumiem, że takie zabiegi były potrzebne aby pokazać zmiany bohaterów i ''trójetapowość'' ich życia, ale, jak dla mnie raz w zupełności wystarczy. Mając do wyboru ''rosyjską ruletkę'' i ''jeden strzał'' wybieram drugą możliwość. Na szczęście ja mam wybór - bohaterowie, go nie mieli... i modlę się do Boga żebym nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji.