Film od początku wprowadzę nutkę niepokoju. Wraz z rozwojem akcji napięcie rośnie. Sceneria została trafnie wybrana przez reżysera, dodaje tajemniczości. Niejednoznaczne zakończenie, które skłania do refleksji i różnych interpretacji. Długo po wyjściu z kina jeszcze rozmyślalem o filmie. Jako wadę można zaliczyć niepełne odwzorowanie książki, choć mówiąc szczerze na filmie czułem dużo większe napięcie.
Dreamcatcher to przykład równi pochyłej. In dalej, tym gorzej.
Najlepszy był początek. Motyw kumpli z dziwnymi zdolnościami, dziwny chłopak ze wspomnień, chatka w lesie. Tu dzikie zwierzęta, tu nowi ludzie - to naprawdę zaostrzało apetyt.
Środek to takie niewiadomoco. Kosmici jak z najdurniejszego horroru - wiadomo że kosmita ma wydawać oślizłe dżwięki i mieć zęby. Apacze? Namierzanie GPS? Do kompletu brakowało mieczy świetlnych.
Koniec to... no nie wiem... Pizza z mąki ziemniaczanej, podana z kluskami śląskimi z sushi i polana ciepłym piwem. Jakby w robala wbił flagę prezydent USA i wygłosił płomienną przemowę o jedności ludzi, to w sumie nawet by pasowało.
Świetna scenografia, świetny motyw z "biblioteką wspomnień" i wewnętrznymi głosami. W zasadzie to ta część schizofreniczno-psychiatryczna dawała radę. Reszta to słąbowaty horrorek klasy B. A "blue team" i okoliczne akcje wywalają bezpieczniki w skali żenady.
Jest to dosyć wierna adaptacja, biorąc pod uwagę, ile scenarzyście potrafią zmieniać w stosunku do książek. Nie ma się jednak co im dziwić, bo film musi być skondensowany, to, na co w powieści jest czas spokojnie zarysować, w filmie nieraz musi się zmieścić w jednej scenie. Biorąc pod uwagę specyfikę tego medium, jeśli chodzi o technikę pisania scenariuszy jest to naprawdę ciężki kawałek chleba. Tym bardziej warto docenić, kiedy pojawia się coś fajnie oddającego książkę, a czymś takim jest "Dreamcatcher". Oczywiście jeśli chcemy większej głębi, trzeba sięgnąć po dzieło Kinga.