Bond desantuje się na desce surfingowej w Korei Płn. Zresztą, czy jakiekolwiek uzasadnienie jest koniczne? Po co 007 podszywa się akurat pod niderlanadzkiego handlarza diamentów? Czy to ważne?
Północnokoreański generał wspomina o zakulisowych walkach "twardogłowych" z "gołąbkami". Bo naiwny scenarzysta wyobraził sobie, że o Korei Płn. można opowiadać w tej samej tonacji co o Moskwie za Chruszczowa i za Breżniewa.
Na tym tle już nawet obrazki z Kuby wydają się trzymać ziemi nieco bardziej. Acz tylko nieco.
Lodowa Islandia wygląda niczym zdjęta z początkowych sekwencji "Imperium kontratakuje". Walki na otoczenie przeciwnika promieniami też dziwnie podobne do tego, przez co musiał przejść biedny Imperator Palpatine.
Summa summarum, kolekcja bondowych "atrakcji" starych i nowych dość słabo powiązana jakąś tam niby nicią fabularną. Słabiej niż w większości Bondów.