Gdy w 1999 roku Troy Duffy popełnił pierwszych Świętych mówiło się o błyskotliwym debiucie (kino kontrowersyjne, wcale nie świeże, ale w formie nieskrępowanej zabawy rewelacyjne pod każdym względem), który pociągnie za sobą realizacje kolejnych skryptów. Minęło 10 lat, a wszystko na co było Duffy’ego stać to kontynuacja.
Nie było by to nic złego, gdyby była nakręcona z polotem. Świeżości tu brak, jest za to mdłe, nieprzemyślane kino, żerujące na popularności poprzednika. Zabrakło dobrej historii – naiwna, siląca się na przewrotność (szczególnie w finale) historia o zemście wypada zwyczajnie mizernie. Pierwszą część cechował żywioł, ślepe działanie bohaterów, któremu widzowie kibicowali, a który ten ustąpił tutaj zimno wykalkulowanej historyjce o zemście, w której para naiwniaków wycina w pień uzbrojonych baranów, nie potrafiących trafić w cel (lepszą celnością wykazałby się niewidomy).
Klimat prysł, mało to urocze, mało śmieszne (choć kilka scen potrafi ubawić, stąd ocena). Wręcz męczące…
Nie wiem gdzie w tym przypadku podziała się „Prawda” i „Sprawiedliwość”, ale po stronie reżysera z pewnością nie stała…
Moja ocena - 4/10