Oczywiście z racji zawartości wypada ostrzec:
-----------[temat zawiera SPOILER!!!!!!]-------------
Napiszę tu trochę przemyśleń, mniej lub bardziej uporządkowanych. Jeśli komuś się zechce przeczytać może doda jeszcze coś ciekawego, co mnie jeszcze bardziej wzbogaci (byłoby fajnie), bo sam film - muszę to bezapelacyjnie przyznać - wzbogacił mnie ogromnie i jest to jeden z tych filmów, którym dałabym dużo więcej niż 10 gwiazdek.
Na początku (w początkowych wizjach) Tommy jest w 'bańce' razem z drzewem i jest daleko od gwiazdy, co obserwujemy na filmie jako otaczającą go ciemność, a co może symbolizować jego zagubienie/brak oświecenia. Jest to wizualizacja jego stanu duchowego i jednocześnie jego sposobu myślenia. Im bardziej staje się bliższy oświeceniu tym jaśniejsze robi się jego otoczenie i tym bliższy jest gwiazdy (gwiazda związana jest nie tylko z samą śmiercią, ale też ze zrozumieniem istoty życia i śmierci). Początkowo Tommy skupiony jest jedynie na myśli o ratowaniu Izz przed śmiercią. Nie wie co robić. Wędruje w tej bańce z drzewem i ona jest tym drzewem. Zjada odrobinę jego kory, bo ona jest jego życiem. Sensem jego istnienia - pożywieniem jego życia. Chce ją ratować - to wydaje mu się najważniejsze - nie dopuścić do jej śmierci. W kółko jednak słychać w tle jej słowa "dokończ to", ale on nie wie jak, nie wie o co chodzi i nie rozumie. W końcu, w tym zagubieniu, mówi, że ufa jej i żeby mu pokazała, żeby go poprawadziła. A potem - przez jej książkę i przez fragmenty religii Majów, Izz pokazuje mu sens istniena. Prowadzi go. Pokazuje mu właściwą drogę postępowania i sens wszystkiego. Pokazuje mu, że istnieje krąg życia i śmierci i można się pogodzić ze śmiercią wiedząc o odrodzeniu i że tak naprawdę on marnuje czas walcząc z nieuniknionym. I choć myśli, że jest na odwrót to porzuca ją, kiedy ona jest jeszcze żywa. Skupia się na pracy, kiedy mógłby ten czas spędzić z nią. Ona pogodziła się już z losem, jednak te ostatnie chwile mogliby spędzić razem i tego właśnie ona pragnie, a on to odrzuca (chcąc dobrze czyni faktycznie źle). Często właśnie te ostatnie chwile są najważniejsze i podczas nich następuje oświecenie. Ona musi go tego nauczyć i uczy go. Kluczowa jest scena kiedy Izz przychodzi do niego, żeby wyciągnąć go na spacer - na bycie z nią - a on to odrzuca wybierając pracę. I ta scena ciągle wraca - jej słowa o pierwszym śniegu. Jednak na końcu, gdy on zaczyna wszystko pojmować scena się powtarza i on nie wychodzi operować lecz wybiega za nią - wybiera w tym momencie właściwą drogę. Kluczowe też jest to, że on uważa, że najważniejsze jest uratowanie jej przed śmiercią - że rozumie istnienie tego drzewa dosłownie - istnenie i sens tego drzewa. Że myśli, że chodzi o nieśmiertelność jako ratunek przed śmiercią fizycznego ciała. Szuka fizycznego drzewa myśląc o fizycznym ciele. Jego poszukiwanie lekarstwa na raka jest poszukiwaniem fizycznego drzewa dającego nieśmiertelność fizycznemu ciału. A tak naprawdę w drzewie życia powinien umieć ujrzeć symbol cykliczności życia i wiecznego odradzania się. Symbol porządku świata/porządku natury - jak kabalistyczne drzewo życia, które można 'czytać' na wiele sposobów, zawsze jednak związanych z symboliką odnoszącą się do porządku świata. Powinien potrafić zrozumieć, że wprowadzanie do świata nieśmiertelności fizycznej jest wbrew naturze - wbrew porządkowi świata - wbrew Bogu.
Podczas, gdy on skupia się na operowaniu małpy i na poszukiwaniu fizycznego drzewa życia (będącego prawdziwym normalnym drzewem) Izz umiera. Czyli jego zachowanie - praca/poszukiwania - właściwie są bez wartości w ich świecie - świecie, w którym są tylko oni. Co podkreśla mylność jego rozumowania i postępowania. Jednocześnie tracąc czas na poszukiwanie fizycznego drzewa i operacje małpy bezpowrotnie traci możliwość przeżycia z Izz ostatnich chwil jej życia. Czyli traci to, co było najważniejsze. (Te kwestie można by rozwinąć jeszcze dalej z tego względu, że i w wielu podejściach z zakresu psychologii, jak i w podejściach z zakresu różnych religii, ostatni okres życia człowieka, w którym może nastąpić rozwiązanie różnych spraw/relacji międzyludzkich/ i podsumowanie/ostateczne zrozumienie/ dotychczasowego życia - jest dla człowieka kluczowy. Czyli jednym słowem - mimo, że dany człowiek niedługo później umiera, wydarzenia mające miejsce w ostatnim okresie jego życia mają kluczowe znaczenie dla jego całego życia i dalszego rozwoju (po śmierci).)
Z kolei obrączka symbolizując ich zaślubiny, ich połączenie, symbolizuje ich związek. Kiedy gubi obrączkę traci kontakt z Izz. Podąża niewłaściwą drogą i traci Izz. Kiedy, dzięki jej książce, osiąga zrozumienie z powrotem nakłada obrączkę - odnajduje z nią związek i wie, co powinien zrobić. Wie co oznacza drzewo - jaki jest jego prawdziwy sens. Królowa Hiszpanii daje konkwistadorowi obrączkę tak jak Izz daje mu zrozumienie sensu tego wszystkiego. I tak samo posiadanie obrączki zarówno ich scala, jak i jest symbolem oświecenia. Żeby osiągnąć zrozumienie on musi dokończyć historię i jednoczęśne tatuuje się tuszem, którym miał ją napisać. Pierwsze co robi to tatuaż obrączki, czyli wstęp do osiągnięcia rozumienia. Kiedy osiąga oświecenie nakłada na ten tatuaż prawdziwą obrączkę (osiagając zrozumienie odzyskuje związek z Izz więc odzyskuje prawdziwą - złotą - obrączkę). Obrączka z tuszu jest atrapą i jest ciemna. Obrączka złota jest jasna, niezwykle trójwymiarowa (zdobna) w sensie bardzo okazała/widoczna/doskonała/spełniona (mająca pełny/skończony kształt) i jest złota - jasna jak oświecenie - światło wiedzy/rozjaśnienie umysłu.
Fascynujące jest także to, jak widać związki Chrześcijaństwa z religią Majów, co oczywiście nie jest niczym zaskakującym, bo wszelkie religie opisują przecież to samo tylko w inny - kulturowo różnorodnny - sposób. Jednak pokazanie tego w tym filmie wypadło bardzo zgrabnie. Rana Tommy'ego/pierwszego ojca przypomina ranę Chrystusa. Drzewo życia, z którego korony ulatują ptaki - czyli fauna - i przy którym rozkwitają kwiaty - czyli flora - jest symbolem wszelkiego życia i powstaje z pierwszego ojca. W Chrześcijaństwie mówi się o stworzeniu świata przez Boga, ale w sumie tak naprawdę dużo zależy od interpretacji. Można - i jest dużo sensowniej - rozumieć, że świat powstał z Boga (przy czym nie wyklucza to stwierdzenia, że został stworzony przez Boga, bo w obydwu sytuacjach właściwym stwierdzeniem byłoby wyrażenie, że Bóg dał początek światu). Z jego "krwi i ciała". "Ciało" dało materię dla wszelkiego świata fizycznego. "Krew", jako symbol duszy, dała materię (w sensie materiału/substancji) dla wszelkiego świata duchowego. Rytuał spożywania ciała i krwi Chrystusa/Boga jest symbolicznym powtarzaniem początku powstania świata oraz jego stałego odradzania się (cyklu życia i śmierci - cyklu wszelkich inkarnacji). Oddanie życia przez Chrystusa jest analogią oddania życia przez pierwszego ojca, z którego wyrosło drzewo życia. W jednym i drugim przypadku mamy poświęcenie życia Boga - jego ciała, ale ciała całkowitego, czyli absolutu złożonego z ciała fizycznego (materialnego) i ciała duchowego - dla powstania życia na ziemi (i ogólnie dla powstania ziemi/świata). Przy czym należy pamiętać, że są to opowieści symboliczne i 'Pierwszy ojciec', jak i Chrystus są ludzkimi odbiciami (w sensie uosobienia) Boga, a 'mitologie' ich dotyczące są odbiciem powstania świata.
Fantastyczne jest także umiejscowienie podziemia (w sensie świata zmarłych) na martwej gwieździe ponieważ faktycznie martwa gwiazda jest doskonałą analogią martwego człowieka. Najpierw powstaje z materii innej umierającej gwiazdy, żyje przez jakiś czas, a potem umiera i rozpada się, dając początek następnym istnieniom. Zupełnie tak jak człowiek.
Wracając do sceny kiedy Tommy wybiega za Izz z laboratorium - wybiera tą prawidłową drogę zachowania, czyli spędzenie z nią czasu - życie z nią - zamiast operacji i pościgu za życiem wiecznym w ludzkiej (pojedynczej) formie. Kiedy wybiega za nią, na śnieg, za chwilę pokazany jest jak wspina się na drzewo w 'bańce' wędrującej do gwiazdy. Wspina się na to drzewo i oddziela się od niego - oddala się we własnej małej bańce - pojedynczo. I to jest początek jego oświecenia. Uświadomienie sobie, że nie chodzi o gonitwę za prawdziwym drzewem dającym sok umożliwiający człowiekowi wieczne życie w formie ludzkiej. Że powinien porzucić myśl o takim drzewie - oddzielić się od drzewa - to symbolizuje jego oderwanie się jako jednostki (bez drzewa) w nowej 'bańce'. 'Bańka' jest jakby sposobem myślenia. Dopóki myśli o tym drzewie, dopóki jest ono stale w jego myślach, jako cel i jako Izz, bez precyzji - pozostaje w zagubieniu i wędruje w bańce razem z drzewem. Prawidłową drogą jest oddzielenie się (przestanie postrzegania drzewa w formie fizycznej, jak również pozwolenie na odejście Izz). Będąc w bańce razem z drzewem jest zagubiony i jest tak bardzo długo - to ta jego nieśmiertelność - jego liczne tatuaże, które ciągle robi. Tyle, że ta nieśmiertelność jest stagnacją, nie jest taka cudowna, jak sądził - jest pusta - brakuje w niej 'ruchu' życia. Ona jest po prostu zawieszeniem życia. Po porzuceniu błędnego rozumowania w swojej małej bańce przyjmuje pozę medytacyjną, co już samo w sobie jest podkreśleniem rozwoju. I wtedy zaczyna się jakieś życie - zaczynają się nareszcie szybkie przemiany. Fajne jest także to kiedy mówi do Izz 'umrę', a ona się uśmiecha tak jakby stwiedziła, że nareszcie zrozumiał o co chodzi, że właśnie chodzi o to by umrzeć - na tym polega życie.
Ludzie zwykle nie rozumieją, że powstrzymanie śmierci jest tożsame z uniemożliwieniem powstania nowego życia. Bez pierwszej śmierci - 'pierwszego ojca'/Boga/Chrystusa/gwiazdy.. nie byłoby w ogóle życia. Czyli nieśmiertelność jest prawdziwym zabijaniem życia, a śmierć daje życie. Dlatego nieśmiertelność jest zła - niezgodna z porządkiem świata i uniemożliwiająca rozwój i wszelkie przemiany. A rozwój jest tożsamy z życiem. Właściwie zarówno życie, jak i śmierć, stanowią coś aktywnego. Nieśmiertelność byłaby stagnacją. W raju są dwa drzewa - wiedzy (inaczej poznania dobrego i złego) i nieśmiertelności (nazywane też drzewem życia) - to dwie drogi, które móże wybrać człowiek. Obie się wzajemnie wykluczają - spożycie owocu wiedzy odcina człowieka od drzewa nieśmiertelności i na odwrót - gdyby wybrał wieczne życie wybrałby brak rozwoju - stagnację - czyli odciąłby się od możliwości spożycia owocu z drzewa wiedzy. Bóg jest zadowolony, gdy człowiek wybiera owoc z drzewa wiedzy, a nie owoc z drzewa nieśmiertelności, bo w ten sposób dokonuje właściwego wyboru (wkracza na ścieżkę rozwoju). Zrywa go kobieta - Ewa - pierwiastek żeński człowieka, czyli intuicja/instynkt/zmysłowość. I oczywiście jest to dobry wybór - instynktowny i zgodny z naturą świata. Mężczyzna dążyłby raczej do zerwania owocu z drugiego drzewa, dlatego, że jest bardziej umysłową, lewopółkulową (intelektualizującą) częścią osobowości człowieka. Nie podlega intuicji tylko stara się myśleć w sposób naukowy - nie uczuciowy/intuicyjny. Czyli mamy sytuację dokładnie taką, jak ukazana w filmie - kobieta skłania do rozwoju, czyli zachowania zgodnego z porządkiem natury, mężczyzna usiłuje posiąść fizyczną ludzką nieśmiertelność. Czyli jest to właściwie opowieść będąca paralelą opowieści biblijnej. I nareszcie jest tu podkreślone znaczenie drzewa nieśmiertelności, które mimo występowania w Biblii jest praktycznie niezauważane na lekcjach religii itp. (chyba, że się mylę??, ale nie sądzę by katecheci, bądź księża dotykali tego tematu skoro tak dziwnie - bezsensownie - postrzegają kwestie spożycia owocu z drzewa wiedzy).
Kiedy Tommy widzi to drzewo z którego sok powoduje wzrost roślin i leczenie ran myśli, że odnalazł właściwe drzewo i nadal jest na etapie myślenia o nieśmiertelności w sensie dosłownym. Usiłuje nałożyć złotą obroczkę, ale nie daje rady, bo nadal nie pojmuje sensu nieśmiertelności (więc nie może nałożyć obrączki będącej symbolem oświecenia). Pije sok z drzewa i wyrastają z niego kwiaty - umiera - w ten sposób objawia mu się prawdziwy sens nieśmiertelności - nie w sensie tego samego wiecznego życia (wiecznego życia tej samej - konkretnej postaci fizycznej), ale w sensie życia w różnych stworzeniach - w sensie koła życia - życia i śmierci. Po objawieniu nałożenie złotej obrączki oczywiście staje się możliwe.
Bardzo piękna i rzeczowa interpretacja.Zwróciłaś moją uwagę na coś bardzo istotnego i silnie związanego z dualizmem. Tak w istocie nieśmiertelność z dualnego poziomu jest dokładnie tym o czym piszesz.
Bardzo podoba mi się twoja wypowiedź , co prawda wątek Biblijny odbieram trochę inaczej ale oczywiście znam wersję o dwóch drzewach .Prawdopodobnie reżyser miał na myśli to o czym tu piszesz. :)))
no kurcze jestem mile zaskoczony po tej wyczerpujacej interpretacji. Bardzo ladnie wszytsko ujelas i to mi sie podoba:) za wypowiedz ode mnie masz 10/10:)
Eleonoro, do Twojej interpretacji po prostu niczego już nie można dodać :)
Ja odebrałam ten film bardzo intuicyjnie, niektóre symbole nasunęły mi się tak, jak Tobie niemal od razu. Film miał pokazać, że gonienie za nieśmiertelnością fizyczną jednostki jest z góry skazane na niepowodzenie, gdyż jest wbrew cykliczności życia.
Intuicja prowadziła mnie poprzez ten film i nie straciłam jego prawdziwego sensu ale dzięki Twojej analizie opadła jakby mgła, wszystko stało się bardziej klarowne. Ubolewam tylko, że ja nie potrafię tak przelać wszystkiego na klawiaturę :) Jeszcze raz brawo, pięknie Ci to wyszło.
Ogromnie wam dziękuję za miłe słowa :) Coś takiego sprawia, że człowiekowi chce się dzielić spostrzeżeniami. Miła odmiana po tekstach typu "piszesz za długie posty" ;P
rzeczywiście, super interpretacja.
Wątek biblijny oceniłabym też jednak zupełnie inaczej.
Gdyby ludzie nadal żyli w Edenie, przy drzewie życia, byłoby wszystko super, też byłby rozwój, pasja, radość tworzenia.
Jednak w obecnej sytuacji, po opuszczeniu raju, to prawda, nie pozostaje nam nic innego jak zgodzić się na śmierć, bo tylko przez nią wracamy do wiecznego życia.
Wiesz ja generalnie interpretuję Biblię inaczej niż jest to powszechnie przyjęte. W historii Adama i Ewy widzę symboliczne przedstawienie ewolucji człowieka. Samych Adama i Ewę postrzegam jako symboliczne odwzorowanie człowieka jako takiego - z elementami żeńskimi i męskimi - symboliczne przedstawienie jin i jang. W ten sposób życie w raju jest okresem uśpienia. To jest coś porównywalnego z życiem nasienia. Takie nasiono żyje, jednak nic się w jego życiu nie zmienia. W jego świecie nie ma upływu czasu, bo minuta wygląda tak samo jak dzień, więc właściwie, gdyby owo nasiono zdecydowało się na taką egzystencję (czyli wybrało owoc z drzewa nieśmiertelności) pozostałoby w takim bezczasowym stanie zawieszenia i byłoby nieśmiertelne. Nie rozmnaża się i nie dostrzega swojej seksualności/płci. Czas dla niego stoi w miejscu. I tak samo było z Adamem i Ewą w raju. Po wstąpieniu na drogę rozwoju, czyli zerwaniu owocu z drzewa wiedzy, czas zaczął płynąć - zaczęły być widoczne jakieś zmiany. Bez zmian nie ma upływu czasu. Muszą być jakieś zmiany by można było odmierzać czas i widzieć jego upływ. Po zerwaniu owocu człowiek odkrywa swoją seksualność i staje się płodny - osiąga możliwość rozmnażania się. Przy okazji także się starzeje, choruje itd., ale to wszystko jest tożsame i związane z rozwojem. Jedno nie istnieje bez drugiego. Życie w raju było właściwie bezpłciową wegetacją. Wygnanie z raju jest po prostu konsekwencją wstąpienia na drogę rozwoju. Kiedy człowiek zaczyna się rozwijać musi po prostu zacząć żyć jakby na własny rachunek - rozpoczyna samodzielne/dorosłe życie, które jest niemożliwe w raju, tak samo jak płód po osiągnięciu rozwoju niemowlęcia musi się urodzić - wyjść z matki - nie może w nej pozostać na dłużej. Można w tym widzieć coś strasznego, bo takie zmiany zawsze są w jakiś sposób przerażające i człowiek boi się czegoś nowego, jednak to jest normalna kolej rzeczy związana z dorastaniem i rozwojem człowieka. Być cały czas w raju to tak jakby być cały czas takim płodem w brzuchu matki. Po prostu stagnacja. Także ja nie widzę nic złego w tym, że Ewa zerwała jabłko i to, co jest w Bibli o reakcji Boga na ten czyn odbieram jako zadowolenie z właściwego wyboru człowieka. Że w końcu zerwał owoc i zerwał go z tego drzewa, z którego powinien. Oczywiście właśnie kończy się to tym, że człowiek musi zacząć żyć na własną rękę i wejść w następny - nierajski - etap swego życia, ale ja nie widzę w tym nic złego tylko prawidłową kolej rzeczy. Tak samo jak w przypadku człowieka, który szczęśliwie żyje w rodzinnym domu jako dziecko, a po osiągnięciu dojrzałości wyprowadza się z domu (odpowiednika raju) i zaczyna kolejny etap swego życia (pełny niewiadomych i na pewno też niepozbawiony jakichś błędów, czy bólu, ale dorosły i jego własny).
Warto też zwrócić uwagę na to, że w Kabale mamy drzewo życia, które można uznawać (a właściwie uznaje się) za odpowiednik biblijnego drzewa poznania dobrego i złego. Kabalistyczne drzewo życia można odczytywać na wiele sposobów. Można w nim widzieć porządek świata, ewolucję świata lub np. budowę energetyczną i fizyczną (czy inaczej duchową i fizyczną) człowieka, a w końcu też ewolucję rozwoju człowieka kończącą się na oświeceniu. I mamy też na tym drzewie węża, który wspinając się idzie do góry i wytycza drogę (kierunek) do oświecenia. Generalnie wąż w większości wierzeń i kultur jest symbolem wiedzy. Także uruchomienie wstępującego ruchu energii kundalini, nazywanej energią wężową, jest tożsame z rozwojem człowieka. (normalnie energia kundalini spoczywa u dołu brzucha jak zwiniety wąż, wzbudzenie jej porównuje się do aktywowania wspinania się owego węża po kręgosłupie w górę. Wzbudzenie tej energii i jej przepływ w górę powoduje otwieranie i rozwój kolejnych czakr i automatycznie jest tożsame z coraz silniejszym rozwojem duchowym człowieka i w końcu pełnym oświeceniem) Koniec końców chodzi mi o to, że tak jak i w Biblii tak i w innych wierzeniach, czy systemach nauki, mamy węża, który pomaga osiągnąć oświecenie, a jego ruch w górę symbolizuje rozwój człowieka. Tylko w Chrześcijaństwie jakoś wiele osób uparło się by widzieć coś złego w tym rozwoju, węża uznać za złe stworzenie, w spożyciu owocu z drzewa poznania widzieć grzech, a w opuszczeniu raju karę. Oczywiście jest kwestią wyboru w jaki sposób ktoś chce to rozumieć, jednak ja osobiście nie doszukuję się w tym wszystkim ani kary, ani niczego złego. I myślę, że w ogóle dobrze by było gdyby ludzie ogólnie podchodzili do takich zagadnien bardziej z otwartym umysłem i przede wszystkim miłością. Żeby bardziej nastawiali się na doszukiwanie się we wszystkim dobra niż zła.
Tak Eleonoro masz dużo racji tak właśnie postrzegamy świat. W rozwoju tym nie ma nic złego po za tym że nasze ciała nie są na niego w pełni gotowe. :)))
No wiesz to zależy od osoby (czy jest gotowa, czy nie). Ludzie są na różnych poziomach rozwoju, a z kolei pewne umiejętności, które większości osób wydają się nadprzyrodzone, tak naprawdę są dostępne dla większości, czy nawet wszystkich osób, bo po prostu są związane z naturalną energetyczną budową człowieka. Oczywiście nie twierdzę, że każdy powinien zajmowac się rozwijaniem czakr itd., bo właśnie jeśli nie jest na to gotowy to może mu zaszkodzić, jednak byłoby fajnie gdyby ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że to element naturalnej budowy człowieka, a nie cos złego i mrocznego i gdyby ogólnie nie doszukiwali się we wszystkim zła. Po prostu więcej miłości i dobra, a mniej zawiści i wiecznego obwiniania także siebie. Podsycanie poczucia winy nigdy do niczego dobrego nie doprowadziło, natomiast do wielu tragedii jak najbardziej.
Tak masz racje w 100 procentach, to nikomu nie służy a może zaszkodzić. Tylko że świat postrzegamy jako rozdzielony i to na razie służy nam w rozwoju. Oczywiście Można powiedzieć że istnieje tylko miłość i światło jak pewno jest w istocie. Żeby jednak to dostrzec i zrozumieć musimy być podwójni . czyli to co mówiłaś(pisałaś wcześniej o umieraniu i rozwoju). Sądzę że nasz rozwój dąży do tego abyśmy na powrót byli jednością , ale z pełną świadomością swojego istnienia.
Ale co nikomu nie służy? Myślisz, że np. łagodne (w sensie takie najprostsze) ćwiczenia czakr nikomu nie służą? Ależ służą naprawdę bardzo dobrze. Tai Chi, Chi Kung, makrobiotyka - to wszystko świetnie służy jak najbardziej. Jedynie jeśli ktoś się bierze za rzeczy bardziej skomplikowane to faktycznie może sobie zaszkodzić, ale generalnie wystarczy po prostu kierować się intuicją. Jeśli "takie rzeczy" pociągają z wewnętrznej potrzeby to należy je robić. Jeśli ktoś się nimi interesuje wyłącznie z ciekawości to faktycznie powinien sobie odpuścić, bo to chyba najgorsza pobudka. Z tymże też nie twierdzę, że od razu to musi zaszkodzić, ale rzecz w tym, że może jeśli ta osoba porwie się na jakieś poważniejsze ćwiczenia, że tak powiem. Z tymże z tym wszystkim związana jest jeszcze taka kwestia, że ludzie tak naprawdę wykorzystują wiedzę związaną z naturalną złożoną nazwijmy to energetyczną budową człowieka używając choćby łóżek magnetycznych i tym podobnych urządzeń. Jednak ponieważ równocześnie nie są otwarci na to, by zrozumieć te kwestie - ignorują je lub odkładają między bajki, to kończy się na tym, że faktycznie potrafią zaszkodzić pacjentom. Tylko, że właśnie to jest wynik zamknięcia się na wiedzę i ignorancji - świadomej rezygnacji ze zrozumienia. I to niestety ma fatalne skutki.
Nie rozumiem tego zdania: "Tylko że świat postrzegamy jako rozdzielony i to na razie służy nam w rozwoju." Jeśli chodzi o podział świata na fizyczny i powiedzmy duchowy to to nie bardzo nam służy w rozwoju - jedynie w rozwoju cywilizacji i zatrucia planety, jak i nas samych. Powoduje to np. to, że mamy coraz większy smog elektromagnetyczny, a ponieważ większość ludzi uparcie chce wierzyć, że człowiek to jedynie fizyczna powłoka z mózgiem, to nie zdają sobie sprawy z tego jak fatalne ma ten smog konsekwencje. Jednocześnie od rozwoju duchowego to nas to makabrycznie oddala.
Eleonora ja nie o czakrach a o wypowiedzi w negatywach. Chyba faktycznie spotykałaś osoby anty . Wiem coś o tym bo i ja miałam takie spotkania. Piszę że masz racje że poczucie winny nikomu nie służy a może zaszkodzić. Ćwiczenia owszem są bardzo pomocne bo równoważą czakry a przy tym i jednoczą półkule mózgowe.
Pisze o dualnej formie istnienia podział na dobro i zło czarne i białe. Podział czyli rozdzielenie nawet jeden mózg ma dwie półkule. Ale tylko w takich warunkach mogliśmy się rozwijać i widzieć siebie w innych jak we własnym lustrze. Człowiek jest istotą całościową Materia i energia w tym wypadku to jedność i nie można tego rozłożyć na kawałki. Medycyna nie dość że rozdzieliła człowieka od jego energetyki to jeszcze podzieliła go na kawałki. Bywa że lekarstwo pomocne na jedno schorzenie uszkadza inny organ Niestety żeby zobaczyć czym to jest a czym nie jest potrzebujemy punku odniesienia. Dobro poznamy jak zobaczymy jego przeciwieństwo. Nasz świat to świat przeciwieństw plusa i minusa. Co do szkodzenia pajetom poprzez medycynę naturalna jest bardzo wiele teorii. Tak naprawdę wszystko w nadmiarze może szkodzić najważniejsza we tym jest równowaga. Nigdy nie będę negować świata energii (nie widzialnego dla niektórych) ponieważ wiem że jest i to mi wystarczy.
Mam nadzieję że teraz to trochę jaśniej napisałam. Nigdy bym nie napisała że się z tobą w tej kwestii nie zgadzam, bo mam trochę podobne myślenie. Tylko trochę inaczej o tym piszę. :)))
Ach no to widzisz - ja kompletnie źle to zrozumiałam i nakręciłam ;P Sorry no :) Musisz mi wybaczyć ;P
Co do czerni i bieli w jakimkolwiek sensie jakichkolwiek przeciwieństw - to bardzo celna i na miejscu uwaga, bo faktycznie potrzebne jest jedno i drugie i najważniejsza jest równowaga. T też właśnie jest to jak najbardziej na miejscu w odniesieniu do tego konkretnego filmu. I oczywiście zgadzam się z tym, że gdyby iść tylko w jednym kierunku nie byłoby rozwoju. I dlatego właśnie muszą być te choroby, śmierć, cierpienie i rzeczy ogólnie uważane za złe by można było osiągnąć jakiekolwiek rozumienie, jakikolwiek rozwój. Życie w ciągłym raju byłoby staniem w miejscu, bo byłoby właśnie pozbawione równowagii.
Kiedyś czytałam "Golema" Gustava Meyrinka. To powieść okultystyczna i wiele mi pomogło w jej zrozumieniu bardzo dobrze napisane posłowie. Ta książka zahacza i o tarot i o kabałę i właśnie to była chyba pierwsza pozycja, która uświadomiła mi istotę równowagii i konieczność istnienia zła (pozytywny aspekt istnienia zła). Tego, że np. nie można być tylko dobrym, że trzeba też zrozumieć/przeżyć pewne "złe rzeczy". Tam pojawia się kwestia morderstwa na tle seksualnym jako takiego skrajnie złego uczynku, ale potrzebnego tej konkretnej osobie (temu mordercy) by mogła "zaliczyć" aż takie zło na swojej drodze rozwoju, by właśnie osiągnąć pełnię. To było bardzo ciekawe i w sumie o tyle optymistyczne, że nadające sens nawet złym rzeczom. Nie sprawia to oczywiście tego, że takie czyny popieram, ale po prostu stają się jakby bardziej znośne i mające pewien sens i przez to potrzebne. Dzięki temu człowiek nie czuje się taki jakby przegrany, czy bezsilny wobec istnienia "zła świata".
Eleonoro nie zgodzę się z panią, świat duchowy i materialny są bliskie jednak nie jednolite, traktowanie ich jako dwóch światów jest stosowne. Dusza ludzka prowadzi dialog z ciałem, ciało pozwala tylko określić kondycję dialogu. Ból, strach, głód są spowodowane przepływem ożywionego duszą ciała. Instynkt z duszy pozwala określić potrzebę, dusza chce żyć. Obie są różne dusza może zignorować potrzebę ciała pragnąć rozwinąć doskonałość w sprawności (europejska cnota lub wschodnie -do) lub niekiedy poddać się swoim żądzą jak niepohamowana potrzeba zaspokojenia popędu w masturbacji. Ciało ma swoje złe kondycje, których dusza nie jest świadoma. Nieznane z pochodzenia bóle, które są efektem móżdzaka w czaszce. Dusza zna tylko ból, wie o niewłaściwym stanie ciała, jednak bez diagnozy jest bezsilna, a ciało umiera.
Ze śmiercią jednak jest tak, że upływ elektromagnetycznej fali (którą jest ciało zgodnie z fizyką kwantową) rzadko implikuje ubytek kondycji duszy. Utracona w wypadku pamięć może powrócić, upływ krwi utrudnia analizę trudnych zdań, ale ostatecznie myśl się ukazuję w stosowny dla osoby sposób.
Dusza i ciało są więc różne, mają inne sprawności, inne instrumenty.
Władzą nad obiema znajduję się w osobie, której celem jest spełnianie siebie, doskonalenie sprawności i dbanie o ciało.
Niedbałość owocuje niszczeniem świata, popadaniem w szkodliwe sprawności duszy, w końcu śmierć woli osoby. Duszy wydaje się, że jest ciałem a jej celem jest zaspokajanie potrzeb ciała. Dusza egzystuje do śmierci, z którym pragnie się w lęku unicestwić. To życie w upokorzeniu niespełniania własnych sprawności.
Szanuję Twoją wiarę, jest dobra. W kulturze bliskowschodniej i europejskiej uważano u początków, że piękno i dobro są jednym. Arystoteles twierdził, że cnota (doskonała sprawność) wynika z poszukiwania dobra, które może być źle interpretowane, skąd zło. Ci zaś którzy znają doskonałe dobro pragnące życia społecznego są wewnętrznie piękni. Z przyjemnością czytałem Twoje opisy Eleonoro, masz w sobie poczucie piękna. Bóg z Tobą!
Pozdrawiam
Eleonoro nie zgodzę się z panią, świat duchowy i materialny są bliskie jednak nie jednolite, traktowanie ich jako dwóch światów jest stosowne.
Dusza ludzka prowadzi dialog z ciałem, ciało pozwala tylko określić kondycję dialogu. Ból, strach, głód są spowodowane przepływem ożywionego duszą ciała. Instynkt z duszy pozwala określić potrzebę, dusza chce żyć. Obie są różne dusza może zignorować potrzebę ciała pragnąć rozwinąć doskonałość w sprawności (europejska cnota lub wschodnie -do) lub niekiedy poddać się swoim żądzą jak niepohamowana potrzeba zaspokojenia popędu w masturbacji. Ciało ma swoje złe kondycje, których dusza nie jest świadoma. Nieznane z pochodzenia bóle, które są efektem móżdżka w czaszce. Dusza zna tylko ból, wie o niewłaściwym stanie ciała, jednak bez diagnozy jest bezsilna, a ciało umiera.
Ze śmiercią jednak jest tak, że upływ elektromagnetycznej fali (którą jest ciało zgodnie z fizyką kwantową) rzadko implikuje ubytek kondycji duszy. Utracona w wypadku pamięć może powrócić, upływ krwi utrudnia analizę trudnych zdań, ale ostatecznie myśl się ukazuję w stosowny dla osoby sposób.
Dusza i ciało są więc różne, mają inne sprawności, inne instrumenty.
Władzą nad obiema znajduję się w osobie, której celem jest spełnianie siebie, doskonalenie sprawności i dbanie o ciało.
Niedbałość owocuje niszczeniem świata, popadaniem w szkodliwe sprawności duszy, w końcu śmierć woli osoby. Duszy wydaje się, że jest ciałem a jej celem jest zaspokajanie potrzeb ciała. Dusza egzystuje do śmierci, z którym pragnie się w lęku unicestwić. To życie w upokorzeniu niespełniania własnych sprawności.
Szanuje Twoją wiarę Eleonoro. W kulturze bliskowschodniej i w Europie uważano u początków że dobro i piękno to jedno. Wg. Arystotelesa każdy człowiek pragnie dobra, które może być źle rozumiane skąd zło. Ci zaś którzy znają swoje cnoty (sprawności) i pragną je rozwijać, są wewnętrznie piękni. Twoje opisy mi się podobały, uważam że masz w sobie piękno.
Pozdrawiam
Wolałabym żeby zwracać się do mnie na "Ty", bo "Pani" tak dziwnie brzmi na forum, a poza tym nawet nie mam tak na imię - tzn. mam inny nick niż imię.
Ja nigdzie nie piszę, że świat duchowy i materialny są jednolite. Tzn. w ogóle nie rozumiem, co przez to rozumiesz - to "jednolite". Rozdzielasz ciało i duszę w taki jakis całkowity sposób? Że nie ma między nimi związku, kontaktu? Kompletnie nie uznajesz energetycznej budowy człowieka, posiadania czakr, meridianów itd., albo np. psychologii zorientowanej na proces, chorób psychosomatycznych, leczenia różnymi konwencjonalnymi i niekonwencjonalnymi metodami skupionymi bardziej na potrzebach duchowych, a dającymi uzdrowienie ciała? Nie wierzysz w związek między chorobami ciała, a tym jak człowiek żyje w sensie bardziej duchowym np. czy postępuje wbrew sobie? Pytam, bo nie za bardzo rozumiem w czym rzecz - tzn. o co chodzi w tych wpisach. Bo mam wrażenie, że chodzi Ci o to, że ciało sobie, a dusza sobie, no i z tym na pewno się nie zgadzam, a chwilami wygląda tak jak byś w ogóle nie uznawał "duchowych" elementów człowieka. Nie rozumiem co chciałeś przekazać w tych wpisach i jak to się ma do moich.
Widzi pani miałem w zamiarze odwołać się do imienia jakim się pani figuruje. Nick jest dyskretną prosomos starożytnej Grecji, oddziela nas kiedy gramy na scenie forum. Zaproponuję więc, choć tego nie lubię, żeby dialog przebiegał per Pan. To dla mnie problematyczne położenie, ponieważ nie znam imienia, a jedyne zostało mi odebrane, będzie mi niekomfortowo mówić Pani na Ty.
Podczas lektury zawartych na tym forum odpowiedzi natknąłem się na pani zawarta przez panią treść n.t. czakr i łóżek magnetycznych, z kontekstu wypowiedzi że funkcjonowanie łóżek magnetycznych wpływa na duchowość ludzką, czy tak to pani rozumie? Jeśli nie to faktycznie mój błąd.
Nie zgodzę się z Panią, nie napisałem że ciało i dusza są odrębne.
Załóżmy prosty okolicznik, nigdy nie powiedziałem ze nie uznaję. Proszę panią nie znam się na naukach dalekiego wschodu. Czakry i meridiany są dla mnie całkowicie obcymi terminami. Nie pragnąć pozostać ignorantem, poproszę o wyjaśnienie.
Droga Pani w kwestii duchowych i materialnych elementów ludzkich nie należę do sekty doketystów, nie postrzegam ciała jako cząstki pochodzenia zła. W przyjętej przeze mnie koncepcji ciało jest poruszane przez duszę, która ma je jakby własne narzędzie. Oczywiście musi też o nie dbać, jest jego domem. Przedstawione przez Panią czynniki wpływające na duszę, będą zaś odgórne z duszy do ciała. Nie widzę więc problemów z przyjęciem tej koncepcji.
Na Pani wpisy natknąłem się przypadkowo, zaciekawiony filmem. Czytając je, dostrzegłem że z dyskursu n.t. filmu przerodził się w dyskurs teologiczny. Zaciekawiony dialogiem z różnymi co do moich poglądami, włączyłem się w rozmowę.
PS: Miałem tylko 1 post, z powodu awarii łącza myślałem ze przepadł. Dlatego wkleiłem kopie i wysłałem drugi raz. Wystąpiłem już o usunięcie pierwszego
Mi chodziło o takie normalne zwracanie się na Ty i z użyciem nicka. Normalne w sensie takie, jak normalnie przyjęte na forum. No bo jak ja mam pisać do Pana? Panie Beryl2? To strasznie dziwnie brzmi. Poza tym nie za bardzo pasuje mi to określenie o ukrywaniu się pod nickiem, gdy "gra się na scenie forum". Ja nie gram, niczego nie udaję.
Łóżka magnetyczne wpływają na czakry. Ogólnie na energetykę człowieka, czyli można też powiedzieć, że poprzez czakry, ale i też w pewnym sensie na czakry, bo np. pobudzając je. Taka jest w ogóle podstawa ich działania po prostu. Człowiek posiada pewne biopole, które choć nie jest ani polem magnetyczm, ani elektrycznym czy elektromagnetycznym, to jednak ulega pewnym wpływom tych pozostałych w tym sensie, że może być przez nie zaburzone. Oczywiście poza tym ciało ludzkie także ma pewne właściwości, ładunki, pola zupełnie normalnie opisywane przez konwencjonalną fizykę (tzn. w przeciwieństwie do tego, czego konwencjonalna fizyka nie opisuje i nie uznaje, albo inaczej nie zauważa). Czakry są pewnymi przetwornikami energii między poszczególnymi poziomami/ciałami człowieka. Są to takie wiry energetyczne. Ogólnie jest ich bardzo dużo, ale najcześniej mówi się i zajmuje się siedmioma głównymi ułożonymi wzdłuż kręgosłupa. Czakry umożliwiają przepływ energii między poszczególnymi ciałami człowieka - transformują tą energię - przekształcają wibracje tej energii. Jednocześnie w ten sposób zapewniają połączenie i wzajmne wpływanie na siebie poszczególnych ciał. Podstawowe ciała ludzkie to ciało fizyczne (to, które normalnie widzimy), eteryczne (które też jest jeszcze fizyczne, ale zwykle się go nie widzi, choć można je trochę dostrzec, zwłaszcza patrząc na człowieka na ciemnym tle, czy np. na rękę), astralne (emocjonalne), mentalne (związane z myśleniem, ale bez emocji), przyczynowe. Wolałabym szczegółowo tego nie objaśniać, bo nie czuję się na siłach. Z tymże sama dusza jest jeszcze oddzielnie od tych ciał, tzn. te ciałe nie są oddzielnie, bo sa w pewien sposób połączone, ale należą do innych wymiarów. Możliwe jest wyróżnienie jeszcze większej ich ilości, ale to są takie podstawowe. Faktycznie ciało fizyczne jest pewnym mechanizmem - cos jak pojazd/zdalnie sterowany pojemnik - używanym przez resztę człowieka, by funkcjonować w świecie fizycznym. Choroby w większości przypadków wynikają z przeżyć/problemów duchowych w tym też takich, że człowiek zaczyna robić coś wbrew sobie (niezgodnie ze swoim przeznaczeniem/naturą/wewnętrznym ja). Z drugiej jednak strony jeśli ciało fizyczne zostanie mocno uszkodzone mechanicznie, no to mamy podobną sytuację jak w przypadku uszkodzenia samochodu, tzn. dopóki w nim siedzimy i usiłujemy nim dalej jechać, to mimo, że nie jesteśmy samochodem (jest on tylko naszym narzędziem), to i tak nic z tego nie wychodzi. Także no pewien wpływ w drugą stronę jest. Jednocześnie też ciało służy naszemu prawdziwemu ja do tego by zakomunikować pewne rzeczy, których nie rozumiemy i robi to przez chorobę. W takiej sytuacji choroba wynika z naszej ogólnie mówiąc bardziej duchowej sfery, ale jednocześnie daje szansę jej rozwoju, wywarcia pozytywnego wpływu na naszą ogólnie mówiąc duchową sferę. Oczywiście jeśli zrozumiemy wskazówki i zmienimy swoje postępowanie stosując się do nich. Czyli jest pewna zależność i wpływ w obu kierunkach (ciało <-> duchowość). Natomiast wracając do łóżek magnetycznych i podobnych urządzeń, to problem polega na tym, że takie łóżko bezpośrednio wpływa na energetykę człowieka i może ją silnie zaburzyć. To w ogóle nie jest dobre działanie, bo jest zbyt sztuczne, za mało możemy tym sterować. Bioenergoterapia też potrafi być niebezpieczna, ale przynajmniej jest związana z naturalną energią - od drugiego człowieka i też jednak jeden zabieg nie jest raczej w stanie aż tak mocno zaburzyć jak łóżko magnetyczne, bo jednak człowiek z natury dąży do pewnej rónowagi (na różnych poziomach) i jeśli druga osoba na niego działa (naturalnie tzn. swoją energią), to jednak tak jakby z natury te dwie osoby jako układ także są w pewnej równowadze. Tzn. myślę, że to jednak jest bezpieczniejsze niż działanie maszyną. Aczkolwiek nie twierdzę, że na pewno, bo w sumie można bardzo łatwo też i w ten sposób człowieka uszkodzić. W każdym razie odnośnie wpływu poprzez ciało na bardziej duchowe sfery człowieka: Najprościej można dac taki przykład, że jeśli dana osoba ma zablokowane dolne czakry (słabo działające), co jest bardzo częste, to jeśli pobudzimy jej dwie najwyższe czakry, to możemy spowodować, że przestanie potrafic odróżniać inne wymiary i w tym wymiar astralny od wymiaru fizycznego - tego, który normalnie postrzegamy i uznajemy za naszą rzeczywistość. W ten sposób popadnie w obłęd, który będzie można nazwać schizofrenią. Tzn. zazwyczaj tak zostanie to sklasyfikowane. Z tymże niestety podobny efekt można także uzyskać przy oddziaływaniu człowieka na drugiego człowieka. Dlatego kursy samorozwoju nie zawsze są bezpieczne, bo niestety wiele osób je prowadzących wcale nie jest osobami odpowiedzialnymi i uznającymi istnienie tych różnych zagrożeń. Jednak myślę, że jeśli porównywać pojedynczy zabieg, to dużo łatwiej kogoś "uszkodzić" za pomocą takiego łóżka niż za pomocą bioenergoterapeuty.
Można też oczywiście wywołać atak serca no ale chyba nie chodziło o skrajną sytuację, tzn. kończącą się zgonem. Podsumowując to jest jak najbardziej możliwe wpływać poprzez ciało na bardziej duchowe (bardziej subtelne) części człowieka. Zresztą można też dać bardziej optymistyczny przykład działania pozytywnego. Np. jeśli pobudzamy sobie czakrę korzenia (pierwsza od dołu), to czujemy bardzo dużą stabilizację, bezpieczeństwo, związek z naturą. Z kolei jeśli pobudzamy czakrę splotu słonecznego (trzecia od dołu), to czujemy wielki związek z innymi ludźmi. Łatwość bycia z nimi i po prostu miłość do bliźnich, ludzie lgną do nas i dobrze im w naszym towarzystwie, a nam w ich towarzystwie - daje to takie silne poczucie wpsólnoty - bardzo duchowe i przyjemne. I to są nasze prawdziwe uczucia związane z duchowością, na które się otwieramy poprzez prace z naszym ciałem. Tzn. no czakrami, no ale z nimi pracujemy poprzez nasze ciało fizyczne - w sensie np. napinamy mięśnie, wstrzymujemy oddech, wypuszczamy powietrze.
Nie wiem czy o to właśnie chodziło w pytaniu. No, ale chyba o to, więc no jest możliwość także wpływania przez ciało na naszą duchowość. Zresztą jest przecież też joga, która właśnie stanowi ścieżkę samorozwoju (osiągania oświecenia) na drodze "przez ciało". (Bo generalnie wyróżnia się trzy drogi dążenia ku oświeceniu: przez umysł, przez ciało i przez serce. Przez ciało ponoć trwa najdłużej, przez serce najkrócej. No, ale zawsze można połączyć różne drogi.)
Osobiście nie zwracam uwagi na to jakimi pojęciami będę nazywany. W moim guście stosownie jest używanie formy pan, Beryl, per "Ty", czy jakkolwiek inaczej. Stosowanie się w wypowiedziach przez Pan/-i, jest naturalną dla mnie formą, którą lubię. Nie zmuszam do niej nikogo, może Pani jej używać bądź nie jest Pani wolna. Skoro będzie Pani chciała, jednak bez nicku mam na imię Emil W.
Pani wypowiedz wg. mnie była adekwatna do pytania. Zrozumiem jeśli moja odpowiedz się pani nie spodoba, mimo barwnego opisu, uważam że bardzo wyczerpującego i na pewno związanego z doświadczeniem materii o której pani pisała, pozwolę sobie nazwać niektóre sprawy językiem wypracowanym przez europejski stan myśli.
Widzi Pani w kwestii fizyki naukowej czy konwencjonalnej, pragnę zauważyć że przedmiotem właściwym nauki jest opis zjawisk doświadczalnych instrumentalnie. Nauka nie ma sankcji orzekania czy coś, czy to Bóg czy czakry istnieją, czy nie. Świetna badaczka, autorytet w kwestii porozumienia z Islamem p. Armstrong Karen określiła to w swojej książce n.t. fundamentalizmu w 3 wielkich religiach monoteistycznych jako "logos". Wg. p. Amstrong "logos" nie powinien obejmować wewnątrz swojego opisu "myth", czyli mitu, który znajduje się wewnątrz zainteresowania religii. Nie znaczy to oczywiście, że nie powinien udzielać swoich instrumentów mitowi, ale wręcz przeciwnie można wierzyć i jednocześnie rozwijać się naukowo, umiejętnie usprawniając swoja wiarę zgodnie z nowo odkrytymi instrumentami nauki.
Zrozumiem oburzenie jakie może pojawić się u niektórych osób to czytających, europejski sposób myślenia dopuścił się nieporozumienia próbując objąć logos'em myth, czego wynikiem są bzdurne koncepcje ateistyczne na temat religii. Uważam je za nieporozumienie ponieważ zadaniem logos'u jest dostarczenie ludzkości narzędzi dla opisu zjawisk istniejących w świecie, a nie tworzenie naukowych religii. Nie ulegajmy jak uważa Lyotard metanarracji takiej jak marksizm, to nie stosowne. Dodam jeszcze, że w ww. wypadku wiary w dogmatyzowanie nauki na nieszczęście dla osób go wyznających zauważę, to nie wiara ingeruję i ogranicza suwerenną dziedzinę nauki, lecz gorzej taka nauka sama się dogmatyzuję.
Powrócę do tematu, zgodnie z powyższą teorią p. Amstrong (lub raczej jej częścią) z którą się utożsamiam w kwestii religii, przedstawiona przez Panią koncepcja człowieka jest dla mnie próbą wymieszania mitu i nauki. Uważam że nie ma w tym nic złego, każdy chce żyć w logicznym świecie, które da mu prawo do wyznawania poglądów. Zaproponuję więc podejście do problemu w sposób, który pozwoli je usankcjonować zgodnie z ponowoczesnym podejściem.
Podejrzewam, że pani koncepcja człowieka należy rozwiniętych myśli filozofii indyjskiej, bądź buddyjskiej. Z wykładów n.t. koncepcji człowieka w starożytnej Europie wiem, że w każdej cywilizacji było takich opisów wiele. Orficka myśl np: uznawała, że ciało jest wiezieniem duszy, a Sokrates uważał że wszelka wiedza już istnieje w duszy człowieka, musi on sobie tylko ją przypomnieć. Myśli te miały bardzo piękne opisy mitologiczne, jak picie przez duszę wody z rzeki zapomnienia (Sokratesa). Z czasem uległy zanikowi, wraz z rozwojem cywilizacji i jej nauki.
W tej zaprezentowanej przez Panią, również mogę wyszczególnić i uzasadnić filozoficznie elementy mitu. Przedstawione przez panią ciało jest terminem obowiązującym w zgodzie z nauką po dzień dzisiejszy. Nie w pełni co prawda, bo jeśli dobrze zrozumiałem ciało eteryczne jest wyłącznie mitem. Uzasadniam to tym że, nie posiada ono żadnych naukowych instrumentów, poza naukowo orzekanym błędnym odczytem obojga oczu. Aura wokół człowieka jest wynikiem lekkiego, wrodzonego zeza. Jej teoria i magicznych obrządków narosłych wokół niej (szkła barwione itp.) istnieje w sprzeczności z nauką. Wszelkie magiczne próby tłumaczenia tego są nie na miejscu bez nauki. By Panią uspokoić napiszę że uważam, iż możliwe jest istnienie lub odkrycie kiedyś instrumentów, które dostarczą nowych informacji na ten temat. Póki to jednak nastąpi można opierać się jedynie na badaniach okulistycznych.
W kwestii ciała astralnego i mentalnego zauważę że w psychologii są one instrumentami należącymi do duszy ludzkiej, a poza nimi wymienia się również uczucia. W systematycznym ujęciu emocje są bodźcami kierującymi ludzkim zachowaniem (jak radość na widok ukochanej), a uczucia wyrażają stosunek woli do bodźca, który rozwija się pod wpływem jego wpływem (jak przejście z zakochania do miłości). Szerzej o tym pisali Darwin, Kant i Hume.
Będąc wierzącym Katolikiem jestem po stronie wzajemnego współistnienia religii i nauki. W mojej koncepcji ciało, czyli materialna postać człowieka jest przekaźnikiem informacji pochodzącej ze świata (czyli bodźca) dla duszy (psyche), która ma jedyną zdolną do poznania intelektualnego sprawność w człowieku. Decyzji zaś świadomej reakcji na bodziec przypada woli. Takie ujęcie jest zgodne z instrumentami naukowymi i nie zmusza do odrzucenia elementów obowiązujących w niektórych mitach (jak istnienie Boga). Nie tworzy metanarracji, nie podważa też istnienia jakiejś logiczne sankcji, która nadaje znaczenie Pani przekonaniom, w moim odczuciu jedynie wymaga ono weryfikacji.
Podejmując ta rozmowę przyjąłem sobie za cel usystematyzowanie pojęć stosowanych w rozmowie. Uważam, że skoro podejmuję próbę określenia przedmiotów religii muszę to robić w godny dla człowieka. Traktuję ludzi jako istoty inteligentne i dlatego w moim języku staram się być jak najbardziej logiczny
Dziękuje Pani za przedstawienie Pani przekonań religijnych, Pani wiara jest bardzo piękna i bogata. Ciesze się ze miałem przyjemność ja poznać. Pragnę też aby mój post w tym temacie był ostatni. Uważam bowiem że ten temat nie dotyczy tematu
Chciałam Panu wytłumaczyć czym są czakry i inne części człowieka ponieważ Pan o to spytał, jednak powinnam była się spodziewać, że jeśli nic Pan nie wie o czakrach, nie czuje ich Pan i w ogóle nie czuje energii emitowanej przez dane ośrodki energetyczne własne lub innej osoby, to będzie to dla Pana zbyt odrealnione - podobne do mitu. Osobiście nie mam tego problemu ponieważ dla mnie to są rzeczy bardziej namacalne niż np. własna nerka, której faktycznie nie czuję i jedynie wierzę, że ją mam (a dokładniej dwie), jednak ponieważ te rzeczy dotyczą innych wymiarów, to jakkolwiek bym się wysiliła i tak nie zdołałabym tego Panu wyjaśnić. Można jedynie używać jakichś porównań przy tego rodzaju opisach. Ale czytając sam opis nie zrozumie Pan w jaki sposób odczuwa się czakry, bo to nie są odczucia związane z wymiarem fizycznym.
Pisze mi Pan tu o dowodach w postaci widzenia czegoś fizycznym wzrokiem. Dla mnie jest to dość śmieszne. Sam w ogóle pomysł, żeby oceniać realność czegoś wyłącznie na podstawie tego, że się to widzi. To takie zabawy dla znudzonych ludzi z kółka psychotronicznego, którzy z jednej strony ekscytują się faktyczną budową człowieka i świata, a z drugiej podchodzą do tego w sposób kompletnie niepoważny (rozrywkowy i infantylny). To jest nawet na swoj sposób urocze, ale nadal pozostaje też śmieszne.
Do tego jeszcze zaczął Pan pisać o aurach człowieka myśląc chyba, że to to samo, co wyżej wspomniane ciała. No i właśnie cały czas to myślenie o tym, co mamy przed oczami. Sny też się widzi, a nie znaczy to, że są rzeczywistością.
Generalnie rozumiem, że zapoznał się Pan czy raczej zetknął z różnymi filozofiami - mogę to docenić - tylko, że to wszystko to taka wiedza całkowicie teoretyczna i powierzchowna, oderwana od części doświadczalnej i faktycznego zrozumienia. Z jednej strony chce Pan do czegoś podchodzić w sposób naukowy, a z drugiej zajmuje się Pan jedynie teorią. To wszystko faktycznie potrafi brzmieć pięknie - całe to teoretyzowanie, snucie opowieści. Tyle, że mi w tym brakuje życia - brakuje połączenia tego z życiem. Pańskie podejście jest jak dla mnie zbyt sterylne - oderwane od człowieka i świata, w ogóle życia. Tak jakby religie były czymś na boku. Pewnym mistycznym dodatkiem. I to wszystko takie owiane tajemnicą, niemożliwe do poczucia itd. Do mnie takie podejście nie przemawia. Wolę połączenie teorii i doświadczenia, czy raczej wynikanie teorii z doświadczenia. Wolę rozumieć i doświadczać niż opierać się jedynie na wierze z jednoczesnym powtarzaniem, że wiara nie wymaga dowodów i wystarczy jedynie wierzyć. To jest oczywiście najprostsze podejście - skoro ludzie czegoś nie rozumieją, to najłatwiej powiedzieć, że wystarczy tylko wierzyć i jeszcze dorobić do chęci rozumienia jakiś diabelski podtekst. Ja jednak wolę wysiłek i wiedzę niż takie powierzchowne traktowanie.
Podsumowując, widzę, że Pan nie rozumie przedstawionych przeze mnie poglądów. Do "mojej religii" wrzuca Pan rzeczy związane po prostu z budową świata i człowieka i w tym też medycyną. Miesza Pan to wszystko i jednocześnie pisze o tym, że np. pragnie mnie uspokoić, bo "możliwe jest istnienie lub odkrycie kiedyś instrumentów, które dostarczą nowych informacji na ten temat". To jest najlepszy dowód na to, że nie orientuje się Pan w tej tematyce na tyle na ile chce Pan pokazać, że się w niej orientuje, bo gdyby się Pan orientował, to by Pan wiedział, że niezwykle wiele rzeczy jest całkiem prostych do udowodnienia i istnieje też całkiem sporo urządzeń wykorzystujących np. energetyczną budowę człowieka. Z tymże jeśli chce je Pan do czegoś przyporządkowywać, to raczej do konsekwencji istnienia medycyny chińskiej (czy ogólnie wschodniej). Czyli konkretnej gałęzi nauki. Tak więc podczepianie tego do "mojej religii" (lub religii w ogóle) jest bardzo na siłę, bo z religią to ma tyle wspólnego, co każda medycyna czy inna nauka. Związane jest to z człowiekiem i ze światem, przez to więc też z Bogiem.
Napisał Pan:"Podejmując ta rozmowę przyjąłem sobie za cel usystematyzowanie pojęć stosowanych w rozmowie."
Jednak to nie jest możliwe, ponieważ postrzega Pan Boga inaczej niż ja (lub jeszcze inna osoba) w związku z czym nie może Pan w pełni twierdzić, że faktycznie wie Pan o czym mówi druga osoba. W ten sposób nie da Pan rady usystematyzować żadnych pojęć. Do tego jeszcze spytał Pan o te czakry i ciała, więc wyjaśniłam, naiwnie myśląc, że jest Pan szczerze zainteresowany poznaniem. Jednak z tego, co Pan później napisał, to przecież widzę, że mimo, że nic Pan nie wie na ten temat i po prostu kompletnie nie rozumie tych rzeczy (tak samo jak jakiegoś innego działu nauki), to usiłuje mnie Pan wyprowadzać z błędu uświadamiając mi, że to, czego Pan nie rozumie ma znamiona mitu...
Droga Pani, prawdą jest że spytałem Panią o czakry z ciekawości a Pani wypowiedz mnie usatysfakcjonowała. Oczywiście na tyle abym pozostawił ten temat dla późniejszych osobistych dociekań. Zadam jedynie pytanie, Freud pisał o pożądaniu i braku. Pani ostatnia wypowiedz była dość surowa wobec mojej postawy, czego więc się pani spodziewała po moim zainteresowaniu czakrami? Że jak wiele osób na tym forum będę przyjmował Pani wersję i będzie pani moim mentorem? Jeśli już podchodzimy do sprawy tak emocjonalnie, czego właściwie Pani pragnęła że Panią tak rozczarowałem?
Zastanawiają mnie także słowa "nie może Pan w pełni twierdzić, że faktycznie wie Pan o czym mówi druga osoba" i moje pojęcie mitu. Jak widzę w Pani przeświadczeniu mój "Mit" jest pejoratywny, podczas gdy ja go wcale tak nie postrzegam. Wyjaśnię Pani że nie zajmuję się udowadnianiem nierealności mitu, na odwrót ja właśnie szukam realności mitu.
Na temat rzeczywistości teoretycznej zauważę, to właśnie jest doświadczenie mitu. Pisze Pani że czakry są dla Pani są czymś bardziej namacalnym niż nerki, zanim jednak je Pani znała były jedynie teorią, pojęciem opisanym wiele lat temu dla określenia zjawiska które stało się obiektem zainteresowania konkretnej osoby. Mój opis jest tutaj teorią, i nie podważa religii, bo nic nie twierdzi że ten człowiek, ojciec czy matka czakr nie miał racji i że te czakry nie istnieją, prawda? Można udowodnić zasadność religii odwołując się do wieloletniej tradycji i zaczepić wiarę w kulturze. Zamiast ja odrealniać, czy stawiać obok.
Nawiązując do tematu o stanięciu obok pisał szerzej XX-wieczny filozof Jacques Derrida, określał tą pozycję jako dobrą, ponieważ dzięki temu można dokonać "dekonstrukcji", czyli rozłożeniu problemu na części podjęcia analizy i poskładaniu z powrotem w całość. Bardzo przydatna wg. mnie metoda naukowa. To tak jedynie nawiązując do tematu.
Pisała Pani o mojej orientacji w zaprezentowanych poglądach, nawiązując do powyższego odpowiem że stosuję pomost z zaczepieniem w kulturze, który pozwala mi zapomnieć o mówieniu o "nierealności mitu". Stosuję pojęcia ze świata realnego, znanego nauce. W czym się Pani zgadzała. Takie zastosowanie pozwala mi wszczepić religię w obręb życia intelektualnego osoby ludzkiej. Taki zabieg pozwala mi mówić o religii doświadczenia emocjonalnego i życia naukowego. Moja religia wobec tego uznaje suwerenność nauki, której posługuje się pojęciami zgodnie z obopólnymi zasadami współpracy. To jest harmonia
Na koniec napiszę, że nie pragnąłem wyprowadzić Pani z błędu, jak napisałem moim celem było usystematyzowanie pojęć. Oczywiście te Pani nie pasowały do mojego systemu interpretacji, nie zapominajmy jednak że człowiek to historia. Platon w dwóch swoich dziełach wypowiadał się różnie o ciele w jednym traktował je jako więzienie w późniejszym jak świątynie. Uważam że nauczyłem się od Pani trochę na temat wschodu i nie tylko. Dziękuję za miłą rozmowę
Pozdrawiam
Ależ niczego nie pragnęłam i w ogóle nie rozumiem dlaczego miałabym czegoś od Pana pragnąć. I w ogóle przez myśl mi nie przeszło, że miałabym być Pańskim mentorem, albo miałby mi Pan wierzyć na słowo. W ogóle nie temu mają służyć takie dyskusje i nie wiem skąd taki pomysł, że ktoś miałby czegoś takiego oczekiwać. A przynajmniej na pewno nie ja. Ponadto uważam, że religia i światopogląd danej osoby są jej prywatną sprawą, co nie znaczy, że nie można o tym rozmawiać, jednak to Pan zaczął od pisania w takim stylu powiedzmy obwieszczającym prawdę, a w dodatku jak już pisałam nawet nie zrozumiałam o co chodziło w Pańskim twierdzeniu, że świat duchowy i meterialny są jednolite, co według Pana niby twierdziłam. Szczerze mówiąc nie mam w ogóle zamiaru, ani zwyczaju ingerować w czyjś system wierzeń. Nie mogę tez powiedzieć, że w pełni rozumiem np. Pana system wierzeń. Mogę jednak napisać, że odbieram go jako zbyt duże popadanie w czystą teorię - bez doświadczenia - mimo, że jednocześnie w pewnych przypadkach wymaga Pan dowodów naukowych. Ogólnie jest to dla mnie dość zawiłe i niezrozumiałe - Pańskie podejście - i być może brzmi to niezbyt grzecznie, ale to nic więcej jak tylko stwierdzenie, że nie przemawia do mnie Pańskie podejście. Widzę w nim pewien brak konsekwencji choć być może jest to tylko moje mylne odczucie. Chodzi mi np. o to, że rzeczy naukowe traktuje Pan jako czysto religijne i jednocześnie zdaje się, że pragnie by były udowodnione. One i tak zostały udowodnione, ale nawet już nie w tym rzecz. Może po prostu zastanawiać czy tak samo naukowo stara się Pan podchodzić do religii katolickiej, którą Pan wyznaje. Nie twierdzę, że mnie to interesuje, bo wcale nie, tylko po prostu tak jakoś dziwnie to wszystko wygląda. Jakby raz ta nauka i dowody były ważne, a innym razem wręcz nie na miejscu.
W każdym razie w poprzednim poście generalnie chodziło mi o to, że trudno oczekiwać, że da się inny wymiar bytu opisywać dokładnie czy jakkolwiek nie mając dostępu do tego wymiaru i posługując się terminologią dostosowaną do opisu innego wymiaru. Ta kwestia postrzegania fizycznym zmysłem wzroku świata astralnego jest właśnie tego typu nielogicznym pomysłem. Może dla przykładu posłużę się pewną analogią - jeśli dana istota żyłaby w świecie dwuwymiarowym (czyli płaszczyzny) to ciężko by jej było zrozumieć czym jest jakiś twór trójwymiarowy. Mogłaby jedynie dostrzegać go jako zbiór punktów w miejscach przecięcia tego tworu z płaszczyzną jej życia, a jeśli ten twór w ogóle by się z tą płaszczyzną nie przecinał, ani nie stykał, to po prostu byłby dla tej istoty zupełnie niewidoczny. I w tym przypadku też jedynie mowa o samej możliwości widzenia tego tworu i to widzenia bardzo zdeformowanego i fragmentarzycznego, natomiast o możliwości pojęcia całości jego budowy z punktu widzenia tego dwuwymiarowego świata (i przy użyciu terminologii dotyczącej tego dwuwymiarowego świata) w ogóle nie ma mowy. O to mi po prostu chodziło. Można opisywać przykładowo czakry i uważam, że jak najbardziej ma to sens, jednak nie ma mowy o faktycznym zrozumieniu czym są dopóki się ich nie czuje (z tymże chodzi o pełne czucie związane z czuciem w innym wymiarze). Tak samo jest z innymi wymiarami. To wszystko. No i nie jest to religia tylko po prostu nauka - teozofia. Teozofię można zgłębiać niezależnie od wyznawanej religii, bo nie kłóci się z żadną religią (jest to po prostu niemożliwe ze względu na charakter tej nauki tzn. tego czym się zajmuje).
Ponieważ Pani chce uwikłania "teoretyzowania o życie" dam Pani przykład, z naszego wspólnego życia na forum.
Widzi Pani tutaj zaczyna się dostrzegać iluzję jaka została namalowana, utrzymuje Pani że Panią nie obchodzi bycie mentorem, oczywistą rzeczą jest również fakt że nie chciała mnie pani do niczego przekonać, a jednak nastąpiło rozczarowanie kiedy zrozumiała Pani, że czakry są dla mnie magiczna teorią ze świata bajek.
Wiem jak to jest, w imię wielkich idei mówiłem i pisałem różne rzeczy utrzymując że są one słowami za które nie muszę brać odpowiedzialności. Tak jednak nie jest, to arogancja ukrywać się za sloganami tolerancji! Jeśli jeszcze Pani tego nie zobaczyła pokaże coś Pani, w swoich 2 poprzednich postach udowadniała Pani coś co rzekomo wg. Pani twierdze, ingerując w pani system przekonań. Zignorowałem to, bo chciałem zająć się poważniejszymi sprawami, jak objaśnienie moich zamiarów w naszym dyskursie. Pani jednak dalej wytyka mi zuchwałość w posuwaniu się do ingerowania w pani przekonania.
Proszę Panią żyje już 23 lata, studiuję teologię i powiem Pani że mi nie imponuje używanie nudnych sloganów dla obrony własnych przekonań. Rozmawiałem już z dziesiątkami osób o wierze, wiem z doświadczenia że gdy 2 osoby rozmawiają o życiu duchowym to w każdej coś zostanie. Jedna gdy powie o czakrach, a druga pozostanie dalej ciekawa i sama będzie szukać nowym informacji, nie żywiąc uprzedzeń. Zbieżność przekonań czy niezrozumienie nie musi kończyć dialogu. Trzeba walczyć dalej, ożywiać ciekawość!
Przejdę teraz do 2 części Pani posta:
W 2 wymiarach o których Pani mówiła muszę się nie zgodzić, owe 2 wymiary to przebudzenie się do świadomości, że mój świat wewnętrzny jest inny niż ten, w którym istnieje moje ciało. W Pani teorii o 2 i 3 wymiarach nie ma nic złego, pokazuje złożoność problemu. Moim przykładem będzie plotka, dobrze wszyscy wiemy, że ona istnieje. Żydzi nazywają plotkę Laszon ha-ra, co znaczy zła mowa i rozróżniają jej 3 rodzaje: Rechilut, Laszon ha-ra i Moci szem-ra, każda oddająca inny aspekt występku.
Ale co plotka ma do życia metafizycznego? Mówi o tym 8 przykazanie. Co jednak gdy ktoś nie wierzył w Boga? Plotka, będzie dla niego normalna, najbardziej ludzka niż dekalog czy czakry. Taki człowiek mimo to będzie czuł, że opierając się w mowie na słabościach innego człowieka będzie się oddalał się od niego, i będzie tracił możliwość poznania go bliżej. Tak samo kłamiąc, człowiek będzie czuł jak stopniowo staje się nieufny, bo będzie wiedział do czego są zdolni ludzie. W obu przypadkach pojawia się strach przed kłamstwem lub odkryciem własnych słabości, to zabija wojownika który przecież niczego się nie boi.
Chciałem przez to ukazać jak człowiek określa terminami rzeczy, których nie rozumie, dopóki ich nie pozna. Plotka jest działaniem, którego skutki działają wokół mnie zamkniętego wewnątrz skorupy mojego ciała. Świat stworzony przez Boga jest dla mnie obcy, metafizyczny (ponad naturalny), i pozostanie taki dopóki nie przezwyciężę strachu i poznam samego siebie. Jeśli to nie dzieje się naprawdę, przekonaj się. To jest życie, bardziej zakorzenione w świecie niż teoretyzowanie, a jest tylko teorią zgodną ze współczesną nauką
Nie rozumie Pan. Wcale mnie nie rozczarowało, że nie wierzy Pan w czakry. Myślałam jedynie, że Pan spytał o czakry, ja odpowiem pokrótce i na tym się skończy. Bo faktem jest, że nie jest to miejsce na jakieś wykłady na ten temat, ani wcale nie uważam, że jest dobrym pomysłem bym akurat ja tych wykładów udzielała. Dlatego jeśli miałabym mówić, że coś mnie rozczarowało to to, że po tym krótkim objasnieniu z mojej strony zaczął Pan ciągnąć ten temat w takim stylu jakby już był Pan w stanie o nim dyskutować. Nie widzę w czymś takim sensu. To wszystko. Natomiast co do reszty, to jak mówiłam nie rozumiem wielu Pańskich sformułowań. Np. teraz nie rozumiem tego "uwikłania teoretyzowania o życie". Po prostu nie rozumiem. Na samym początku już nie rozumiałam co Pan rozumie przez uważanie, że świat duchowy i materialny są jednolite. Starałam się odpowiadać na te wpisy na tyle na ile potrafiłam, ale naprawdę po prostu nie rozumiem tych sformułowań i przez to nie umiem odpisać tak jak by Pan sobie tego życzył. Trudno udzielić odpowiedzi, kiedy nie zna się pytania.
Widzi Pan, teraz mi Pan przypisuje jakieś rozczarowanie, wcześniej chęć bycia Pańską mentorką. Ja nie mam jak się do tego odnieść. Mogę tylko pisać, że nie mam takich chęci, czy reakcji i nie wiem skąd pomysł, że je mam. Teraz Pan zaczyna o braniu odpowiedzialności za słowa. Ja się swoich słów nie wypieram przecież. Ja naprawdę nie wiem skąd te pomysły u Pana. Nie wytykam Panu zuchwałości. Ja po prostu nie rozumiem Pańskiego stylu wypowiadania się - nie rozumiem Pańskiej wizji podziału na religię i naukę w sytuacji, gdy w jednych momentach uznaje Pan coś z nauki za religię, a w innych stwierdza (a przynajmniej tak to odebrałam), że religia nie powinna być mieszana z nauką, a jeszcze gdzie indziej oczekuje Pan naukowych badań czegoś, co zalicza Pan do religii. Ja po prostu nie rozumiem Pańskich wywodów. Proszę nie mieć do mnie pretensji, bo to przecież nie jest moja wina. Widać, że Pan też nie rozumie wielu rzeczy z moich wpisów, więc po prostu oznacza to, że nie wychodzi nam komunikacja. Zdarza się tak. Po prostu nie dane jest nam poruzumieć się.
Co do przykładu z 2 i 3 wymiarami chodziło o wymiary fizyczne. To dobry przykład, bo żyjemy w trójwymiarowym świecie, więc z tego punktu widzenia możemy sobie wyobrazić świat dwuwymiarowy. A Pan się ze mną nie zgadza. No i ja nie wiem jak na coś takiego zareagować i jak cos takeigo rozumieć, bo jeśli daję jakiś przykład, w którym określam wymiary jako wymiary fizyczne, to jak może się Pan nie zgadzać, co do tych wymiarów. W ten sposób zmienia Pan mój przykład.
<Boże, jak głupio jest pisać per Pan na forum>
I nie rozumiem tego tekstu o plotce zwłaszcza, że czakry nie są kwestią religii tylko nauki. Wszyscy mamy czakry niezależnie od tego jaką religię wyznajemy czy w co wierzymy. Z religią mają one tyle wspólnego, co neurochirurgia czy fizyka. Zasadniczo wszystko w jakiś sposób łączy się z Bogiem.
Uznaje to za wpis końcowy jak Pani zaproponowała, i jest to słuszne, zważywszy na trudność porozumienia.
W stwierdzeniu świat duchowy i materialny są jednolite miałem na myśli że nauki eksperymentalne, takie jak historia, fizyka, chemia, język w społeczeństwie istnieją osobno od religii. Te nauki przyswajamy w szkołach, a znajomość dyscyplin takich jak liczenie, pisanie, czytanie przydaje się nam w życiu. Do tego jest nauka. Religia zaś uczy ludzi wzajemnego szacunku do siebie, natury, życia w harmonii i pokoju.
Wymieszanie nauki i religii, czyli badanie jej jak to Pani nazwała. Takie działania następują kiedy naukowcy, np: historycy badają kiedy nastąpiły zdarzenia opisane w świętych tekstach, co się wtedy działo w historii świata ... itp.
Resztę pominę to nie na normalne umysły, za bardzo lubię filozofię i zbyt ciężko komunikuję się ze światem, żeby to rozdrapywać.
Pozdrawiam, Bóg z Tobą Eleonoro
Dodam tylko, że bycie czyimś mentorem jest związane z dużą odpowiedzialnością oraz jest czasochłonne, więc nie oczekiwałabym tak po pierwszej lepszej napotkanej w internecie osobie, że ma ku temu chęci lub ambicje (w sensie chociażby tego, że czuje się na siłach).
Natomiast wracając jeszcze do tego określenia "jednolite" to jednak bardzo nieprawidłowo go Pan użył, bo z tego, co rozumiem, a i tak nadal nie wiem czy prawidłowo (w sensie czy o to Panu chodziło), to miał Pan na myśli wzajemny wpływ świata duchowego i materialnego - to czy ten wpływ zachodzi w obu kierunkach. Słowo "jednolite" oznacza jednorodne, niezróżnicowane (najwyżej) - nie oddaje charakteru stosunków między rzeczami, które określa się tym słowem. Naprawdę nierozumienie Pana nie wynika z mojej złej woli. Proszę po prostu zadbać o bardziej właściwy dobór określeń, a wtedy łatwiej będzie innym Pana zrozumieć.
Oczywiście również pozdrawiam
W sumie w tym filmie wydaje mi się, że mamy też pewne omówienie różnych stosunków do religii - ogólnie mówiąc wiary w Boga.
Co do symboliki samej opowieści pisanej przez Izz - dlaczego Hiszpania itd. - to myślę, że inkwizytor może symbolizować niewłaściwe postrzeganie/rozumienie wiary/religii, jako kultu umartwiania się, widzenia we wszystkim grzeszności - jest oddaleniem się od naturalnego porządku świata - boskiego porządku. Królowa Hiszpanii grana przez tą samą aktorkę co Izzy (czyli Rachel Weisz) jest czystą istotą - ludzką istotą, żyjącą zgodnie z prawami natury/prawami naturalnego porządku/boskiego porządku. Kontrastuje z inkwizytorem jak dwa odmienne podejścia do wiary chrześcijańskiej, czy ogólnie wiary w Boga - jego wiara jest skostniała i zła, żywiąca sie przemocą i okrucieństwem, bazująca na wykorzystywaniu poczucia winy i grzeszności. Poczucie bycia grzesznym w rzeczywistości zawsze niszczy ludzi i jest rzeczą, która maksymalnie oddala ich od Boga i dobra. Ona - królowa - jest ucieleśnieniem dobra, łaskawej religii, kochającej, a nie karzącej i bardzo tolerancyjnej. Jest świetlista i piękna. Inkwizytor znajduje się w mroku i jest unużany we krwi. Jest to fantastyczne symboliczne przedstawienie dwóch podejść do wiary. Z kolei konkwistador wysyłany jest w podróż mającą uratować królową i Hiszpanię, a tym samym taki rodzaj wiary/religii - ma jakby dotrzeć do korzeni/prawdy i osiągnąć zrozumienie. Zrozumienie istoty życia i tym samym istoty wiary. Zrozumienie, czyli oświecenie jest potrzebne by uratować człowieka. Choć tym samym także by pogodzić się z sensem ludzkiej śmierci. Jednak przede wszystkim by zrozumieć sens życia i śmierci i właśnie, co jest podkreślane - uratować królową/Hiszpanię - ogólnie "dobrego człowieka". Potrafić pojąć ideę każdej religii (co pozwala na prawdziwą rozumną tolerancję - rozumną w sensie nie wyuczoną, nie przyjętą dlatego, że tak każe jakaś zasada, tylko tolerancję, której sens się naprawdę czuje i rozumie sercem), nie natomiast być takim inkwizytorem niby wiernym swojej religii, ale okrutnym przez to dla bliźnich (już samo traktowanie bliźnich w ten sposób jest pogwałceniem praw boskich - Boga każdej religii). Cała ta historia rzecz jasna przekłada się na Izzy i Tommiego - na ich życie, w którym pełnią podobne role i mają do wykonania podobne zadania. Jej spojrzenie w obu historiach (obu jej postaciach) pełne jest naturalności i bliskości Boga, on natomiast w obu przypadkach jest zagubiony i musi poznać to "myślenie sercem", a nie rozumem, które właśnie powinno leżeć u podstaw religii zwłaszcza chrześcijańskiej.
"Jej spojrzenie w obu historiach (obu jej postaciach) pełne jest naturalności i bliskości Boga, on natomiast w obu przypadkach jest zagubiony i musi poznać to "myślenie sercem", a nie rozumem, które właśnie powinno leżeć u podstaw religii zwłaszcza chrześcijańskiej."
Bardzo podoba mi się twoje stwierdzenie o myśleniu sercem. Jest zarazem piękne i bardzo trafione.:)))
tak, zgadzam się całkowicie o potrzebie patrzenia sercem.
I sądzę, że film jest tak bardzo uniwersalny, że każdy znajdzie w nim przesłanie dla siebie.
Mam uwagi. Sceny w kosmosie można interpretowac w przenośni (jako alegorię stanu ducha Toma) lub dosłownie. Jako ze jestem wielkim fanem fantasy aptuje za drógim sposobem interpretacji i to z kilku powodów:
1. można domyślec się, iż Tomowi-naukowcowi udaje się stworzyć dla siebie lek na niesmiertelność.
2. Tom jako nieśmiertelny jest w stanie zgłębiać wiedzę przez wieki, a może nawet przez tysiąclecia (o czym świadczy wiek drzewa-Izzy)na temat sposobu dostania się do Konajacej Gwiazdy. Ubiór, wygolona głowa, znajomość sztuk kung-fu swiadczy o tym, iż Tom został mnichem (np. tybetańskim:)). W mitologii chińskiej mnisi wykożystując wewnętrzną moc chi są w stanie dokonywać nieprawdopodobnych rzeczy np. latać, urzywać kinetycznej energi.
Jesli przyjmjemy, że Tom jako niesmiertelny mnich spędził czas nawet kilka stuleci na samodoskonaleniu się i poznawaniu arkanów wiedzy mnichów, to zrozumiemy że mógł siłą własnej woli stworzyć kule, którą otoczył drzewo-Izzy, a następnie udać się nią w kosmiczną podróż.
Tommy nie ćwiczy kung fu tylko Tai Chi. Chodzi o medytację, a nie o sztukę walki.
No jak Ci pasuje takie rozumienie to na siłę możesz je przyjąć, jednak nie pasuje ono do filmu jako całości. W filmie jest określona kolejność pokazywania różnych scen dająca możliwość zrozumienia, co one oznaczają - kolejność nieprzypadkowa. Pojawiają się różne małe elementy typu choćby to, że Tommy sadzi na grobie Izz drzewo, wszelkie sceny z obrączką (jak ginie, jak ją ma, jak ją próbuję, albo daje radę założyć), tuszem, książką. Albo np. bardzo ważna scena, w której on mówi, że umrze, a Izz się na to uśmiecha, bo nareszcie zrozumiał, co jest ważne i właściwe. Wszystko jest po kolei i wszystko jest ze sobą bardzo mocno powiązane. Przy Twojej interpretacji scena z piciem soku z drzewa, po którym z konkwistadora wyrastają kwiaty, nie ma właściwie sensu. Książka Izz nic Tommy'emu nie uświadamia, więc w sumie też nie ma sensu. Nie ma sensu także to, że Tommy/konkwistador nie może założyć złotej obrączki dopóki nie osiąga zrozumienia i nie akceptuje śmierci. No ogólnie to wszystko nie pasuje, bo zamienia historię w zlepek niepowiązanych, przypadkowych scenek, którym nie można przypisać żadnego sensu. Przy czym gdyby z założenia miały one być aż tak maksymalnie przypadkowe i niepowiązane to nie dałoby się ich zinterpretować w ten sposób o jakim piszę. Ogólnie odwołania do Biblii itd. także nie miałyby sensu. Natomiast co do mnichów to ich szkolenie i rozwój stanowi jakby przeciwstawną stronę dla rozwóju i szkolenia typowo naukowego w sensie nauki (i w tym medycyny) konwencjonalnej. Żaden mnich nie będzie się upierać przy wydłużaniu na siłę (ponad normalną długość) życia w formie fizycznej, bo to jest po prostu sprzeczne z ideą jakiejkolwiek wschodniej doktryny. Jak człowiek zaczyna studiować jakiekolwiek nauki związane z ogólnie mówiąc energetyczno-duchową strukturą człowieka i wszechświata, to oczywiście docenia (nawet często mocniej) życie i postać fizyczną (w tym też pielęgnuje ją czyli dba o ciało), ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że w dużo większym stopniu jest zawarty w ciałach niefizycznych. Nabiera się dystansu do fizycznego świata w tym sensie, że chce sie wykorzystać życie by się czegoś nauczyć, bo po to ono jest, ale umieranie przestaje stanowić jakikolwiek problem. Tak więc jeśli taki człowiek - mnich, okultysta, czy teozof (jakkolwiek go określić), żyje dłużej to po prostu żyje, ale nie będzie się starać wydłużać życia na siłę. Prędzej właśnie pójdzie w drugą stronę. Poza tym jeszcze, gdyby komuś takiemu przyszło do głowy wyprawić się na jakąś gwiazdę to zrobiłby to bez problemu przy pomocy eksterioryzacji. Po cóż miałby tam zaberać swoją fizyczną powłokę?
Przeczytałem wszystkie posty Eleonory i musze przyznać , że jestem pod wrażeniem całościowej interpretacji jak i jej wiedzy na ten temat.Pozwólcie , że nawiąże jeszcze przez chwile do przekazu jaki niesie ze sobą "Żródło", co Aronofsky chciał nam uświadomić? Wiem , że Eleonora po części odpowiedziała na to pytanie mówiąc o roli śmierci w życiu człowieka i o tym, że jest ona nie dość że nieodłącznym/integralnym ale również jakże niezastąpionym elementem w życiu każdego człowieka i każdy powinien jej sie poddać.
Może nie wpasowałem się do tamatu który teraz poruszacie ale chętnie poznałbym Wasze zdanie. The fountain jest tak niezywkłym filmem że bardzo cieżko uchwycić wszystkie wątki i metafory w nim zawarte. Zafascynował mnie do tego stopnia iż postanowiłem napisać o nim swoja pracę licencjacka i będe bardzo wdzięczny za Wasze jakiekolwiek wskazówki i drogowskazy odnośnie interpretacji. Wiem że dużo juz zostało napisane ale jak możno to podsumować ? spiąć tzw klamrą ?
A na uniwersytecie, czy jakiejś prywatnej uczelni?, bo ciekawa jestem jak to jest z robieniem licencjatu zwłaszcza właśnie z filologii polskiej (ale też i innych kierunków). Wydaje mi się, że także można na uniwersytecie, ale nie jestem pewna.
W Państwowej Szkole Zawodowej i sądze, że na uniwerku też można spokojnie o tym pisać jak i o innych filmach.
Ale to jest uczelnia wyższa? ile to trwa lat? no bo kiedyś szkoła zawodowa to była tzw. zawodówka i kończyła się maturą. Ludzie szli albo do liceum, albo do zawodówki. A licencjat robiło się potem - licencjat, albo magistra.
kowal, coś jakoś zamilkłeś - jest ku temu jakaś konkretna przyczyna, czy tak ogólnie pod wpływem przerwy świątecznej i braku czasu?
pewnie standardowo po 3 latach licencjat po dwoch nastepnych magisterka.
btw
Piszesz za dlugie posty <3
Nie o to pytałam. A za długie są dla osób którym nie chce się czytać, ale do tego nikt nie zmusza.
Wow jak miło, ze tyle osób też podziela mój entuzjazm w związku z The Fountain;]] nawet prace licencjackie powstają, bravo Kowalnet! ;]] i Eleonora również chylę czoła za trafność spostrzeżeń, interpretacji filmu. Ja obejrzałam go kilkanaście minut temu, do tej pory mam ścisnięte gardło. Przekaz tego dzieła jest niesamowity i jestem pewna, ze będę wracała do tego filmu niejednokrotnie.
Przydało by się pokazać Źródło wszystkim tym biznesmenom, bogaczom, ludziom utrzymującym za wszelką cenę młodość. To wszytko przeminie! Każdego czeka śmierć, bo taki właśnie jest Krąg Życia.
nie zrozumialas, twoje wypowiedzi sa poprostu malo wciagajace, tylko osoba znudzona zyciem z poczuciem ciaglej straty czasu ma ochote brnac przez serwowany przez ciebie slowotok. po kilku zdaniach poprostu sie wylaczam. nie panujesz nad slowem pisanym tylko przelewasz mysli starajac sie je porzadkowac, ale ostateczny efekt nie jest zadowalajacy. emocjonalnie nie przekroczylas 30ki moze nawet 25ki. zeby nie byc zbyt surowym. pozdrawiam.
Jak miło, że chciałeś się z nami podzielić swoimi nic nie wnoszącymi przemyśleniami. Mimo wszystko życzę Ci byś w przyszłości w końcu posiadł umiejętność komunikowania się.
Ale troll też człowiek i coś jeść musi ;P <za krótkie dopełniaj spacjami - najlepszy sposób>
Eleonora niezły z ciebie wampirem (a może kobieta wamp) i muszę przyznać, że pisać potrafisz. Niepokoi mnie jednak sposób, w jaki dokonujesz analizy filmu. Przypominasz mi teologa badającego Pismo Święte, Koran, Talmud, itp. Uważam jednak, że dokonuje przeinterpretowania, wręcz nadinterpretacji filmu. Wydaje się, że traktujesz „Źródło” naprawdę jak jakąś Świętą Księgę, w którym każde słowo ma ukryty sen. Zgadzam się, że z delvaresem, że film można interpretować dosłownie i traktować go jak wspaniały dramat fantasty. Moim skromnym zdaniem właściwie KAŻDĄ SCENĘ da się uzasadnić. Tylko sceny z średniowiecznej Ameryki Południowej nie można traktować dosłownie, ponieważ dzieją się one wyłącznie w wyobraźni bohatera, który czytając książkę swojej ukochanej, poznaje sens życia i śmierci. Sceny w kosmosie można jednak traktować całkowicie dosłownie!!!
Droga Eleonoro. Wydajesz się nieźle zakręconą, ale troszeczkę za bardzo zadufaną w sobie osobą. Mam jednak nadzieję, że może kiedyś spotkany się w realu na dachu jakiegoś drapacz chmur, a ja będę mógł uratować ciebie przed wiedźminem.
Do zobaczenia Królowo Nocy.
PS. Twój blog na filmweb jest super! Polecam wszystkim.
poieram moranello_rosso . Eleonora pięknie się rozpisałaś i naprawde znasz się na tym co mówisz ale chyba troche przekolorowałaś. Ale i tak wg. mnie większeść faktów trafnie zinterpretowałaś.
Ja bym się jednak nie zgodziła z tym przekoloryzowaniem (czy nadinterpretacją), bo wystarczy spojrzeć w ciekawostki, by zobaczyć, że jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które można by tu dodać - np. na temat symboliki imion i nazwisk głównych bohaterów. Tak więc myślę, że film ten ma jeszcze dużo, dużo więcej głebi i zaszyfrowanych przesłań i symboli, o których nawet nie wspomniałam. Więc dałoby się jeszcze to rozwinąć i nadal nie byłoby przesadzone.
Natomiast co do traktowania "Źródła" jak jakiejś świętej księgi, to może no nie użyłabym konkretnie takiego określenia jak "świeta księga", no ale coś bliskiego temu jak najbardziej. Jakiś wielki traktat/wykład filozoficzno religijny, mający nauczać, otwierać umysł itd. Czyli no jednak coś w rodzaju "świętej księgi". Myślę, że to jest właśnie właściwe podejście do tego filmu. Nie widzę powodu, żeby mieć jakieś inne.
Co do pochwał mnie ze strony moranello_rosso, to uważam je za mocno przesadzone i mam wrażenie, że mają złagodzić wydźwięk tych zdań o moim rzekomym zadufaniu w sobie. Z tymże ten odbiór mnie jako takiej wynika właściwie z tego, że po prostu napisałam długą wypowiedź, w której nie chwieję się w swoich poglądach, a okazuję pewne zdecydowanie i stabilność. I myślę, że jest to dobre. Oczywiście fajnie też poznać poglądy osób, które mają jakieś "przeczucia" i/lub nie do końca sprecyzowane poglądy na coś, bo i takie przeczucia/luźne skojarzenia/ nie do końca sprecyzowane są często bardzo ciekawe. Pzynajmniej dla mnie. Jednak istnieje ciekawa reakcja, której można się zawsze spodziewać, polegająca na tym, że jeśli ktoś opisze swoje przemyślenia w porządny i dokładny sposób solidnie je argumentując i nie szpikując tekstu wyrażeniami typu "może się mylę", "nie jestem pewna, czy właściwie to odbieram", "nie wiem do końca co to znaczy, ale chyba..może..", to prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto zarzuci autorowi tekstu wyniosłość, zbytnią pewność siebie, czy zadufanie ;) Przy czym z drugiej strony właśnie za tą solidność wyrażenia swoich poglądów zostałam przez moranello_rosso jednocześnie pochwalona.
Jeśli chodzi o interpretowanie "Źródła" jako filmu science fiction z jakimiś kosmicznymi podróżami itd., to jestem w stanie podać szereg argumentów obalających taką interpretację. I oczywiście mogę o tym napisać o ile ktoś jest faktycznie zainteresowany wymianą poglądów, pamiętając przy tym, że solidna i kreatywna wymiana poglądów nie może składać się wyłącznie z króciutkich postów.
Eleonoro, jeśli piszesz, że Bóg jest zadowolony z tego, że człowiek zerwał owoc z drzewa wiedzy i w tym wszystkim bierzesz pod uwagę Biblię, to wytłumacz mi proszę, dlaczego wygnał człowieka z raju (tak jak w Biblii jest napisane)?
Wydaje mi się, że pisałam o tym wyżej, ale nie jestem pewna, bo to było już jakiś czas temu, a nie chce mi się teraz wszystkiego czytać. Trochę ciężko mi się dzisiaj skoncentrować, więc może nie uda mi się zbyt dobrze wyjaśnić swojego światopoglądu, ale spróbuję i liczę na wyrozumiałość :)
Ja odbieram to tak, że sens owego wygnania/opuszczenia raju można postrzegać na kilka sposobów. Przy postrzeganiu ich (Adama i Ewy) jako symbolicznego przedstawienia rozwoju człowieka mamy podobną sytuację w momencie, gdy człowiek osiągnie pewien wiek i żeby rozwijać się prawidłowo dalej - w sensie rozwoju jego psychiki, ale i też jego rozwoju na gruncie społecznym - musi opuścić dom rodziców i rozpocząć samodzielne życie. Część osób jest z tego zadowolonych - w tym sensie, że nie mogą się wprost doczekać opuszczenia rodzinnego domu, więc dla nich to nie problem. Z kolei inne wolałyby jeszcze w nim pozostać, jednak dla własnego dobra muszą odejść. Odwlekanie tego może im bardziej zaszkodzić niż pomóc, choć w danej chwili mogą uważać takie ich wygnanie z domu za coś nieprzyjemnego lub nawet objaw braku przywiązania/opiekuńczości i miłości. Można też wziąć pod uwagę to, że w momencie wkroczenia na drogę rozwoju, człowiek nie może już po prostu stać w miejscu. Raj jest miejscem, w którym był on zatrzymany w czasie. Była tam stagnacja - nie było jakichś wyraźnych zmian, które umożliwiałyby odczuwanie upływu czasu. Czasu w ogóle - istnienia czasu. Człowiek w raju przypomina mi (co chyba już wyżej napisałam) nasiono, które żyje, ale nie rozwija się, nie rozmnaża się i nie jest nawet świadome swojej płciowości. To jest po prostu taki etap rozwoju. Swoiste zatrzymanie w czasie, przebywanie w przyjaznych warunkach, brak potrzeb lub też nieodczuwanie potrzeb przy równoczesnej nieświadomości możliwości odczuwania potrzeb. Jednak w pewnym momecie, kiedy nasiono zacznie się rozwijać, pęka skorupka i środowisko tej młodej roślinki zmienia się. Po prostu musi się zmienić. Nie może się ona rozwijać, rozmnażać i prowadzić swojego dalszego życia w skorupce nasienia. Tak samo człowiek, kiedy wstępuje na drogę rozwoju po prostu musi opuścić raj. Raj stanowił etap (świat/środowisko), w którym człowiek miał wszystko zapewnione, nie groziły mu też choroby, ale też nie rozwijał się, nawet się nie rozmnażał (co właściwie dość mocno podkreśla, że jest to etap przed osiągnięciem dojrzałości). Kiedy zaczyna się rozwijać po prostu nie może pozostać w raju, bo rozwój jest sprzeczny z ideą raju. Każdy rozwój - czy to człowieka, czy zwierzęcia - związany jest z próbowaniem wielu rzeczy, nowych rzeczy i w związku z tym także z popełnianiem błędów. Na rozwój składają się także nieprzyjemne doświadczenia, a wśród nich także i choroby. W związku z tym rozwój stoi w sprzeczności ze stagnacją, jak i światem, w którym wszystko mamy zapewnione i wszystko (łacznie z podejmowaniem decyzji) ktoś za nas robi, w którym nie możemy popełniać żadnych błędów, w którym nie mamy nad czym się zastanawiać, o co zabiegać, starać się. Nie postrzegam wygnania z raju jako kary tylko jako konieczność opuszczenia środowiska związanego z danym etapem rozwoju. Tak samo jak podczas narodzin dziecka zostaje ono wypchnięte i można powiedzieć "wyrzucone" na zewnątrz (z brzucha) przez matkę, ponieważ jego dalszy rozwój po prostu tego wymaga.
Można też zwrócić uwagę na coś takiego, że zaobserwowano, że im więcej i im bardziej kompletne w sensie konstrukcji zabawki dostaje dziecko, tym mniej wykazuje ono inicjatywy, by skonstruować coś samodzielnie. Im więcej dostaje wszystkiego gotowego i nie wymagającego od niego żadnej pracy, inicjatywy, żadnego "pokombinowania", tym wolniej się rozwijaja, jest mniej inteligentne i mniej twórcze. To dosyć dobrze ilustruje tą relację między cieplarnianymi warunkami raju, a zaistnieniem rozwoju. Wzajemne ich wykluczanie się.