Najpierw, kilka miesięcy temu zobaczyłam trailer zapowiadający wyjątkowe widowisko.
Uznałam, że zanim obejrzę to przeczytam książkę, żeby nie iść jak ten debil bez wyobraźni,
któremu drukowane szkodzi.
Przeczytałam i spodobało mi się. Choć oczywiście jak już się przeczyta to rośnie obawa, że film
wypadnie gorzej.
No i cóż, tak właśnie się stało.
Moim skromnym zdaniem film bardzo tą historię spłyca, nie czuje się czasu, który Pi spędza na
tratwie, jego cierpienia po stracie najbliższych, strachu, który z chęci pozbycia się tygrysa -
zmienia się w troskę i miłość do towarzysza.
Wychudzone ciało spalone słońcem i wytrawione morską wodą, konieczność zabijania
wszystkiego co nadaje się do jedzenia przy jednoczesnym uważaniu na to, by samemu nie
stać się posiłkiem. Walka z bezwzględnym żywiołem dniem i nocą, nieustanne przeliczanie
zapasów, pozyskiwanie wody pitnej i...nadzieja, że Bóg go nie opuści.
W filmie tego nie znalazłam. Obraz bez wątpienia dopracowany i dobrze się to ogląda, ale
szczerze polecam książkę.