Powieść przeczytałem jeszcze jako „ciepłą’ w roku 2003. Natykałem się przez te cztery
lata od czasu jej przeczytania na jej liczne recenzje i zawsze miałem coś jeszcze do
powiedzenia, coś na końcu języka, coś na kulce wkładu od długopisu, coś pod
opuszkami palców nad klawiaturą komputera. Na angielską Nagrodę Bookera roku
2002 i na wszystkie splendory i miodem ociekające recenzje zasłużył sobie Martel bez
wątpienia a także na ...moje pięć gwiazdek w pięciogwiazdkowej skali właśnie! Powieść
z rzędu tych czytanych jednym tchem, po przeczytaniu których żałujemy, iż nie ma ich
dalszego ciągu! Czym jest „Życie Pi”? Zapewne swego rodzaju odyseją, filozoficzno-
religijno-egzystencjonalnym moralitetem być może, opowieścią o chłopcu rzuconym
przez los (sztorm? Boga? przypadek?) do szalupy ratunkowej wraz z zebrą,
orangutanem, hieną i...tygrysem. Jeśli nie ma Boga, jeśli Bóg umarł, jeśli gdzieś tam
drapie się za uchem bo o czymś/kimś (o nas!) zapomniał to dobrze jest nieraz stworzyć
go sobie. W wydaniu Pi jest to uniwersalna, „patchworkowa”niemalże postać stworzona
z chrześcijaństwa, islamu i hinduizmu. Ciekawa i być może prekursorska idea –
osobiście sądzę, że przyszłość dokona (bezboleśnie) pewnej unifikacji religii tworząc z
niej zlepek tego co jest najlepsze i najbardziej na czasie w każdym wyznaniu dodając być
może trochę nowalijek z „domu” techniki i elektroniki, bądź wyeliminuje ją zupełnie!? Nie
mogłem też oprzeć się pokusie by cofnąć się w czasie i przyrównać Pi i jego szalupy do
pana Crusoe i jego wyspy. Łódź – wyspa! Czyż nie na jedno to wychodzi? Siedzę teraz
samotnie w wielkim domu, spoglądam na piękną fotografię w równie pięknej ramce.
Widzę tam żonę sprzed dwudziestu lat u stóp zasypanego przez wydmy lasu w Łebie.
Skończę za chwilę moje pisanie, wyjdę z domu, w ogrodzie spotkam moją żonę i
ucieszymy się oboje widząc znów siebie.
Treścią powieści Martel`a jest pewien opis podróży, podróży, której koniec jest tak
naprawdę nieznany i być może to jest również część sukcesu „Życia Pi”.
Jechaliście kiedyś nocą przez miasto? Za tymi oknami, w których widać światła, za tymi
oknami, w których odbija się tylko ciemność są podróżnicy bo przecież wszyscy dokądś
tam podróżujemy!
Chłopiec o imieniu Piscine, który kazał nazywać się Pi i jego oceaniczna odyseja!
Chłopiec? A może „el hombre con grande cochones”jak pewnie powiedziałby mój
hiszpański kolega (za mój hiszpański z góry przepraszam!). Chłopiec w szalupie? A
może niewątpliwy osobnik Alpha!?
Przychylam się do opinii wszystkich, którzy boją się filmu i obawiam się, że film sprwi mi
zawód!
Ta historia jest niesamowita. Książkę przeczytałem już kilka razy. Tego nie można w żaden sposób opisać. Mam nadzieję, że film będzie dobry. A najlepsze są jego przemyślenia.
Jeśli tak zakochałeś się w książce i jesteś niemal przekonany, że film sprawi Tobie zawód to jedynym, ale jakże prostym wyjściem jest nie obejrzenie go. Czytam sporo (jak na "przeciętnego" dorosłego Polaka) i nie nastawiam się nigdy, że film będzie czymś lepszym czy gorszym. Książka ma tą przewagę, że to my malujemy obrazy wyobrażeń i robimy to jak nam się podoba, a nie jak to przedstawi reżyser. Pragnę zwrócić uwagę, że ekranizacja "Życia Pi" nie jest jego biografią lecz tworem NA MOTYWACH powieści. Tak więc proponuję troszkę luźniejsze podejście moli książkowych do ekranizacji ich ulubionych arcydzieł.
Nie sądzę by film mógłby być lepszy od książki szczególnie gdy książka jest fenomenalna. Więc fani książki mogą sobie darować emocje związane z filmem i iść na niego by po tym co zobaczą bardziej docenić książkę o ile to jest jeszcze możliwe.