...podgrzewanymi przez entuzjastyczne recenzje. Myślę sobie, że żadne z niego dzieło. Ot, jeszcze jeden kameralny obraz, skromny inscenizacyjnie, za to - zgodnie z tytułem - rozbudowany w warstwie słownej. Jego siła tkwi właściwie w długo utrzymywanej tajemnicy i w powolnym stopniowym odkrywaniu kart. Widz siedzi i czeka, aż wreszcie coś się wyjaśni, aż okaże się kim są ci dwoje, przez co przeszli, jakie makabryczne przeżycia ukształtowały tę dziwną milczącą, borykającą się z natręctwami i utrzymującą uporczywy dystans wobec ludzi kobietę. Gdyby reżyserka wyjawiła prawdę od razu, film byłby tylko kolejną opowieścią o dwojgu życiowych rozbitkach, których zbliżyły okoliczności, o "kobiecie po przejściach i mężczyźnie z przeszłością". I na dobrą sprawę tym właśnie jest, z tą różnicą, że Coixet zręcznie manipuluje zainteresowaniem widza. To sprawiło, że ten dość długi film oglądałam, nie nudząc się.
Pod koniec, kiedy Hanna zwierza się wreszcie Josefowi, właściwie przyjęłam to beznamiętnie. To znaczy - owszem, opowieść porusza, znów zadumałam się na moment nad okrucieństwem wojny, nad bezmiarem i jednocześnie bezsensem ludzkiego cierpienia, ale całkiem w oderwaniu od bohaterki i fabuły. Patrzyłam na kadry, ukazujące Josefa wykrzywiającego twarz w spazmatycznym żalu i miałam poczucie jakiejś przesady, teatralności. Ich gra pozostawała dla mnie właśnie grą, a nie integralną częścią wykreowanego świata.
I jeszcze mała paralela. O dwojgu doświadczonych przez życie ludziach, na nowo uczących się miłości, opowiadał też Tykwer w "Księżniczce i wojowniku". Skojarzyło mi się momentalnie. Ja wiem, że to zupełnie odmienne konstrukcyjnie, narracyjnie i estetycznie filmy. I nawet nie chodzi mi o to, który ze stylów prowadzenia narracji podoba mi się bardziej, bo proste i skromne rozwiązania też lubię, ale obraz Tykwera po prostu o wiele silniej działa na emocje. I, mimo że jego film nosi gdzieniegdzie znamiona surrealizmu, paradoksalnie byłam bardziej skłonna uwierzyć we wszystko, co mi chciał przekazać i bez porównania bardziej to przeżywałam. "Życie ukryte w słowach" jest może bliższe prawdy w sensie prawdopodobieństwa zaistnienia przedstawionych okoliczności, ale za to jałowe emocjonalnie. Nie byłam w stawnie przejąć się i współczuć. Chciałam tylko odkryć skrywaną prawdę, a odkrywszy ją wreszcie, pozostałam zaspokojona poznawczo, ale obojętna uczuciowo.
A widzisz, u mnie było na odwrót. "Księżniczka i wojownik" jakoś specjalnie mnie nie poruszył, cała opowieść wydawała mi się naciągana, nie zaangażowała mnie emocjonalnie. ostatnia scena wzbudziła tylko uśmiech politowania (nachalna symbolika rodem z bajek Disney'a).
Tymczasem oglądając "Życie ukryte w słowach" czułem jakby to wszystko działo się tuż obok, jakbym wyjrzał przezokno, mógłbym zobaczyć Hannę idącą po zakupy i wcale by mnie to nie zdziwiło.
Toć piszę, że warstwa wiarygodności obyczajowej (czy może prawdopodobieństwa historii) jest znacznie grubsza w "Życiu...". :) Wcale tego nie kwestionuję. Tykwer pokazuje ekstrema, ale mnie to nie razi; u niego, w tym akurat filmie akceptuję to bez zastrzeżeń, przyjmuję jego nieco surrealistyczną wizję zdarzeń. Co do emocji... no cóż, z wrażliwością się nie dyskutuje. ;) Dla mnie np. scena pod ciężarówką niosła niesamowity ładunek intymności. Albo potem, jak Sissi z nadzieją i wielkimi oczekiwaniami odnajduje Bodo, a on witą ją chłodem i arogancją. Tej gęstości emocjonalnej totalnie zabrakło mi w obrazie Coixet.
Co zaś do symboliki w "Księżniczce...". Ja nie znoszę w kinie symbolizmu. :) Uważam, że jest pójściem na łatwiznę. Np. "Niebo" nie podobało mi się wcale. Ale - znów - w "Księżniczce i wojowniku" sceny końcowe były dla mnie idealnym dopełnieniem całej historii, zamknięciem tej fantasmagorycznej bajki w stylu, jakiego ta bajka wymagała. A co do nachalnej symboliki rodem z bajek Disneya... :) Look, who's talking? ;) Ktoś, kto uwielbia "Króla Lwa", a więc bajkę, która jest wręcz kwintesencją nachalnej symboliki. ;)
Wiesz w bajkach to symbolika jest wręcz potrzebna, dzieci muszą się na czymś kształcić. A dorosłym też czasem trzeba coś przypomnieć. Tylko to, co w animacjach jest dobre, a filmach aktorskich niekoniecznie musi się sprawdzić. Dla mnie te ostatnie sceny to tak jakby reżyser mówił: ?no dobra, ci debile i tak nie skumają o co chodzi więc pokaże im to palcem?. Brr. ?Księżniczka i wojownik? podobał mi się, nie przeczę. Ten prawie baśniowy klimat bardzo mi odpowiadał, ale popsuł się od sceny napadu na skarbiec. Potem już wszystko wydawało mi się wyciąganiem na siłę. Scena pod ciężarówką też mi się podobała.
Natomiast co się tyczy ?Życia?? to nie mam na myśli prawdopodobieństwa historii, ale to, że uwierzyłem w to co Coixet chciała mi przekazać, bardziej niż w to co próbował mi sprzedać Tykwer i nie ma to nic wspólnego z tym która opowieść jest bardziej wiarygodna, ale która prawdziwsza.
Ale każdego wzrusza co innego. Prawie od początku ?Życia?? wiedziałem, że na koniec wyjdzie jakaś tajemnica, ale na taki wstrząs nie byłem przygotowany. Relacja Hanny poruszyła mnie bardziej niż np. dokumenty wojenne, a przecież to tylko słowa. Ten ładunek emocjonalny pod koniec filmu jest jak walnięcie obuchem w głowę nieświadomego widza. I ten końcowy głos zza kadru, gdy myślimy, że już wszystko wiemy.
Pospekulujmy w takim razie trochę. ;) Jak Ty pokazałbyś, że Bodo odcina się od przeszłości i akceptuje to, co chce mu dać Sissi? Bo przecież chodziło o to, że on "ciągle siedzi w tym kiblu". Takie symboliczne spotkanie siebie wychodzącego wreszcie z budynku stacji moim zdaniem było całkiem dobrym rozwiązaniem.
A mówią, że "Życie..." to film dla kobiet. ;) Mnie relacja Hanny - tak jak już wspomniałam - nie poruszyła ani trochę. Nie wczułam się w klimat tego filmu, nie zaangażowałam w tę historię. Natomiast plus za odkrycie tajemnicy głosu zza kadru. To była niezła wolta na koniec.
To kolejny dowód na to, że każdego co innego porusza.
Nie wiem jak ja bym pokazał tą przemianę bohatera w ?Księżniczce i wojowniku?, teraz jestem na pozycji widza, z niej oceniam i mi ostatnia cena zwyczajnie się nie spodobała. Podobnie jak ostatnia scena ?Kontrolerów?, również przesadnie symboliczna. Co nie znaczy, ze obydwa filmy przez to skreślam. Wręcz przeciwnie. ?Kontrolerów? bardzo lubię, ?Księżniczkę? też oceniłem na 7, więc nie jest źle.
A ?Życie?? mam ogromny sentyment do Kina hiszpańskiego, które bardzo cenię. A ten film jest kolejnym dowodem na to, że blisko nas powstają filmy godne najwyższej uwagi, przynajmniej moim zdaniem.
Rozumiem, że oceniasz film z pozycji widza. Ja oczywiście też. Ale w Twoim rozumowaniu moim zdaniem tkwi błąd. Piszesz, że nie podobały Ci się ostatnie sceny, ponieważ miałeś wrażenie, że reżyser mówi widzom wprost o co chodzi: "no dobra, ci debile i tak nie skumają o co chodzi więc pokaże im to palcem". Sęk w tym, że nie tylko debile by nie skumali o co chodzi, bo bez tych scen po prostu zabrakłoby istotnego fragmentu opowieści, zabrakłoby pewnych informacji, historia nie byłaby kompletna. Nie zobaczylibyśmy, że Bodo zrywa z przeszłością, że "wychodzi wreszcie z kibla". Więc Twój zarzut mógłby brzmieć co najwyżej tak, że Tykwer mógł pokazać to inaczej, mniej symbolicznie na przykład.
Przemianę bohatera mógł pokazać w sposób mniej oczywisty, pospolity czy nawet ?prostacki?, może więcej osób by tego nie zrozumiało, ale za to taki widz jak ja byłby bardziej usatysfakcjonowany. Po co iść po najmniejszej linii oporu, skoro można pomyśleć i zrobić coś bardziej fantazyjnego. Chyba także Tobie sprawiłoby większą przyjemność, gdybyś sama odgadła jakiś mniej oczywisty symbol, gdybyś mogła podjąć grę z reżyserem. A tak widzimy coś tak bardzo oczywistego, że mi popsuło to zakończenie.
P.S. przemyślałaś to, o czym pisałem Ci na bogu??