Swoją przygodę z filmami o Bondzie zacząłem od filmu "Jutro nie umiera nigdy". Miałem wtedy 6 lub 7 lat. Przez następne lata stałem się wielkim fanem tej serii, obejrzałem wszystkie filmy, podniecałem się gadżetami i akcją. Dlatego też, gdy do kin wszedł nowy film "Casino Royale" bardzo się cieszyłem. Na seans poszedłem z dobrym nastawieniem i wróciłem z niego w nie gorszym nastroju. Ten film był świetny. Nie będę opowiadał szczegółów, ponieważ o tym filmie już wystarczająco dużo powiedziano, a ja mam tu tylko opowiadać o najnowszym filmie. Jedyną rzeczą, której nie lubiłem to był aktor grający Bonda. Wiem, że wkurzę tu wielu fanów Craiga, ale on po prostu nie pasuje do tej roli. Nie ma w sobie akcentu i charyzmy Connerego, czy klasy Brosnana. Jest nijaki. Tak, tak wiem, że to miało być zupełnie inne spojrzenie na Bonda bez żadnych gadżetów, ani innych gówien. I nie mówię, że Craig to zły aktor. Przeciwnie, jest bardzo dobry... ale nie na Bonda. Za każdym razem gdy na niego patrzę przypomina mi się piosenka z Kilera "Co ja robię tu?". Tak więc podsumowując, Casino Royale był bardzo dobrym filmem. Dwa lata minęły i do kin wchodzi "Quantum of Solace". Po seansie pomyślałem sobie "co za gówno ja właśnie obejrzałem?". I nie będę ukrywał - film był beznadziejny. Zanim powiem cokolwiek o wadach, powiem o dobrych stronach tego filmu. Tak więc po pierwsze... eee.... może lepiej zacznijmy od wad. No dobra, piosenka tytułowa była FANTASTYCZNA. Najlepsza w historii wszystkich Bondów. Każdy, którego znam ma zupełnie odwrotne zdanie, czy to na Filmwebie, czy w "realu". Nie wiem czy coś jest ze mną nie tak... po prostu nie mogę wypędzić "Another way to die" z mojej głowy, ciągle nucę tą piosenkę pod nosem, zakochałem się w niej. No dobra, co jeszcze... niektóre teksty były całkiem zabawne szczególnie, gdy M dowiaduje się, że Bond kogoś zabił i niezapomniane "Documentos, por favor". Co dalej.. efekty specjalne były bardzo dobre... Olga Kurylenko oczywiście piękna... i to wszystko. Nudna fabuła, mdły Craig, nijaki główny "zły" i jego organizacja z mało ciekawym planem tradycyjnego panowania nad światem, wrzucone na siłę miłosne sceny, które "Casino Royale" oddał lepiej. Po prostu spieprzyli Bonda. Zmiany w "Casino Royale" jeszcze mogłem wytrzymać, bo to przynajmniej był ciekawy film, oglądając "Quantum" strasznie się nudziłem, czekałem aż się skończy i zobaczyłem jak tak na prawdę zabili Bonda. Lubię zmiany, ale po tym filmie zauważyłem, że Bond to jest jedna z tych rzeczy, których nie można zmieniać. Prawdziwy Bond to tandetne gadżety i używający ich dystyngowany garniturowiec walczący ze złymi jakby wyjętymi z komiksów o superbohaterach, którzy mają plan, by zapanować na światem, co jest konceptem, który zestarzał się już 20 lat temu. Prawdziwy Bond to przewidywalna fabuła. To jest prawdziwy Bond. Teraz, kiedy o tym myślę, po wyliczeniu wszystkich cech filmów o Bondzie to myślę, że to tandeta. Bo to jest tandeta. I to jest jeden z powodów dla, których tak je kochamy. To były wciąż te same filmy z powtarzalnymi historiami, ze zwykłym superbohaterem próbującym pokonać złych zanim zapanują nad światem, a jednak wciąż je oglądaliśmy. Teraz po takim liftingu wątpie, że ta stara, dobra tandeta kiedykolwiek powróci. Teraz Bond to tylko zwykły agent jakich za dużo. Ian Fleming przewraca się pewnie w grobie. "Quantum" dla Bonda to po prostu another way to die. Jest to najgorszy jak dotąd film o Bondzie, ale skłamię jeśli powiem, że to był jeden z najgorszych filmów jakie w życiu oglądałem, dał mi trochę rozrywki, ale nie ma co porównywać do poprzednich filmów. Moja ocena 5/10
O Brosnanie mogę Ci dużo powiedzieć, ale na pewno nie to, że filmy z jego udziałem były jednymi z najlepszych, więc nie uznawaj mnie za jakiegoś fanboya, który podnieca się nadmiarem efekciarstwa w filmach o Bondzie, bo widzę że to chciałeś zasugerować przez ten post. Wiem, że Craig ma ciekawszy charakter, ale chodzi o to, że on na Bonda po prostu... nie wygląda, tak, tak mówiłem, że nie mam nic przeciwko zmianom, ale myślę, że Bond powinien zostać taki, jaki był, wiesz - czarne włosy, wysoki wzrost, garnitur, to uznaję za tą "klasę". Już nie mówię o tych nieszczęsnych gadżetach. Znam powód "liftingu" Bonda. Wiem, że filmy z Brosnanem przyczyniły się do upadku z powodu nadmiaru akcji i futurystycznych gadżetów i sam uznaję, że tylko "Goldeneye" i z sentymentu "Jutro nie umiera nigdy" były dobrymi filmami, ale na miłość boską to było już za dużo. Teraz mało zostało ze starego Bonda. Myślałem, że jeśli coś zmienią, to po prostu wrócą do klasycznego stylu filmów o Bondzie, w których nie było tylu efektów specjalnych, a gadżety będą bardziej realistyczne w stylu walizek z "Pozdrowień z Rosji". Ale te zmiany, to za dużo. W "Casino Royale" mogłem przymknąć oko na Craiga, ale przeciągające się "Quantum" mnie kompletnie odrzuciło. I mimo, że Brosnan jest dla mnie, jak dotąd najlepszym aktorem, to nie znaczy, że jestem wielkim fanem jego filmów, jak prawdopodobnie zasugerowałeś. Nic nie przebije mojego ulubionego "Goldfingera".
Jednak Casino najlepiej oddaje książkę Iana Fleminga. Nie ma tych kiepskich gadżetów i w tym filmie jest to coś. QoS nie jest aż taki zły, a z filmów z Brosnanem mi się podobało tylko, tak jak Tobie, Goldeneye i Jutro nie umiera nigdy, choć i one są mocno przesadzone. Dalton był kompletnym dnem, nie podobał mi się żaden z jego filmów o Bondzie, Moore do przełknięcia, chociaż niektóre to przesada, Lazenby - wiadomo - kompletny muł i dno dna, a Connery rewelka - podobały mi się prawie wszystkie jego filmy.
PZdr.
"Dalton był kompletnym dnem, nie podobał mi się żaden z jego filmów o Bondzie"
i tu tez mozna zakonczyc dyskujse z takim osobnikiem.