pomysł na zamianę wachlarza gadżetów na porządny zestaw jaj dla 007 okazał się świetnym posunięciem. szykowny, elegancki, efektowny ale nie efekciarski. najbliższy książkowemu oryginałowi i pierwszemu z filmowych bondów. do tego najlepszy muzycznie i zawierający prawdopodobnie najbardziej stylową scenę otwierająca. klasa sama w sobie.
Najlepszy muzycznie??? Rozumiem że to żart? Czy ty kiedykolwiek słuchałeś muzyki Johna Barry'ego?
A najbliższy książkowemu oryginałowi był Timothy Dalton.
Najwyraźniej nie słyszał Barry'ego. Zaś co do Arnolda- muzyka w QoS jest jak na razie najsłabsza jaką do tej pory Arnold skomponował (najlepiej wypadł mu debiut w serii- "Jutro nie umiera nigdy").
słuchałem barry'ego ale to zupełnie inna epoka, nie da się ich porównać, więc może poprawię się na jeden z najlepszych muzycznie. a co do dalton'a to właśnie on, connery i craig byli najbliżej ale żeby ustalić najdokładniej trzeba by zapytać samego fleming'a. wiadomo, że connery nie przypadł mu do gustu i mimo, że przy pracach nad "from russia with love" ich relacje się poprawiły, to nie wiadomo jakby zareagował na pozostałe części. a craig'a od pierwowzoru odróżnia już chyba tylko kolor włosów.
Z tym że nawet poprzednie dzieła Arnolda są o niebo lepsze niż muzyka w QoS (zwłaszcza wspomniane "Tomorrow Never Dies").
Po pierwsze jak można ten film nazywać bondem. Po drugie, jak można stawiać obok siebie Daltona i Connergo. Soory, ale to nie ta liga. Stranger, Dalton może być nawet w 100% procentach bliski Bondowi z książek Fleminga, ale jako Bond był taki sobie. Sztywny, niemrawy, nudny jaki flaki z olejem. Bohaterowie kina akcji tak nie wyglądają.
Może był lepszy niż Craig i Lazenby, ale i tak fakt, że to Brosnan był kandydatem do roli Bonda po Rogerze Moorze, mówi sam za siebie.
Co do muzyki w QoS, to chyba tylko kawałek Madonny z
"Die Another Day", jest gorszy, niż to co słyszymy w QoS.
Dla mnie muzyka, w tym filmie to jeden z minusow tego filmu. Sczególnie, że znowu brakuje motywu przewodniego z poprzednich części.
nie można go nazwać bondem bo nazywa się "quantum of solace". a "james bond theme" się pojawia, ale nie jest tak nachalny i oczywisty jak w poprzednich częściach z brosnan'em. jest na przykład subtelnie wpleciony w kompozycję "pursuit at port au prince" tuż przy końcu, albo fantastycznie zinterpretowany we "field trip" który uważam za najlepszy utwór na całym soundtracku mimo że trwa bardzo krótko. a dalton wcale nie był mdły, trzeba umieć odróżnić bycie sztywnym od bycia dżentelmenem.
"nie można go nazwać bondem bo nazywa się "quantum of solace". Rozbroiłeś mnie tym zdaniem.
Wiesz, akurat nie chodziło mi o tytuł, ale o film, który dla mnie jest gorszy do poprzednich części, z braku chociażby klimatu, sczypty humoru czy też ciekawie opowiedzianej historii. Potocznie te filmy nazywa się bondami, więc nie wiem w czym tkwi problem. Chodziło mi o to, że jak tak tych filmow bym nie nazwał. Jednemu się ścieżka dzwiękowa podoba, komuś innemu nie, ale argument że "james bond theme" się pojawia, ale nie jest tak nachalny i oczywisty jak w poprzednich częściach z brosnan'em " jest dla mnie dziwny. Ten utwór to jeden z symboli całej serii. Co to znaczy że był nachalny i oczywisty, że był grany za często i zagłośno? Ważne że przynajmniej był obecny. I zgadzam się że Strangerm i Robertem 28, najlepsza muzyka była w "Tomorrow Never Dies". Utwór śpiewany przez Sheryl Crow, jest jednym z najlepszych w historii filmów o Bondzie. I na sam koniec, można być dżentelmenem i być takim bondem jakim był Dalton. To że podziękowano mu po dwóch filmach, świadczy o tym, że średnio nadawał się na Bonda. Ale to tylko moje zdanie.
Ten błąd niestety bardzo często się powtarza. Z Daltona NIGDY nie zrezygnowano. To właśnie on miał zagrać Jamesa Bonda w "GoldenEye" i to dla niego napisano scenariusz. Jednak ciągnące się kilka lat procesy o prawa do serii opóźniały rozpoczęcie prac nad kolejną częścią. W końcu Dalton w 1994 r. sam zrezygnował uznając, że za wiele czasu upłynęło od jego ostatniego filmu.
A James Bond Theme w filmie bardzo brakuje. Przecież to podstawa bondowskiej muzyki! Czy ktoś wyobraża sobie np. Gwiezdne Wojny albo Indianę Jonesa bez ich słynnych tematów przewodnich?
Stranger, tego akurat, nie wiedzialem. Dzięki za te informacje, gdyż nie znałem prawdziwych przyczyn, rezygnacji Timothego Daltona. Z drugiej strony, gdyby nie podiął takiej decycji, roli Jamesa Bonda mógłby nigdy nie dostać Pierce Brosnan, dla mnie najlepszy obok Seana Connerego, odtwórca tej roli. Może nie jestem fanem Daltona, ale jego drugi film o przygodach agenta 007 "Licenja na zabijanie", uważam ża jednen z lepszych z całej serii.
Końcowa sekwencja pościgu tych cystern na, do dziś robi wrażenie i nie drażni fatalnym montażem, jak sceny akcji w QoS.
I masz 100% racje, to tak jak by w "Gwiezdnych Wojnach" podczasz napisów początkowych, panowala absolutna cisza. Pozdrawiam.
nie można go nazwać bondem bo nazywa się "quantum of solace" to była taka ironia... nie bierz wszystkiego tak dosłownie, wiem o co ci chodziło:) a ze zbyt oczywistym i nachalnym "james bond theme" miałem na myśli to, że coś, co jest zbyt często eksponowane, traci na wartości. w "qos", kiedy motyw jedynie momentami jest subtelnie akcentowany zyskuje takie, no właśnie trudno mi to nazwać:) jest bardziej wyczekiwany, zyskuje na uroku i wartości. tak samo kiedy pojawia się w pełnej okazałości dopiero na samym końcu, zgrany lepiej niż kiedykolwiek (tak jak w casino royale), bez zbędnych udziwnień (jak na przykład to "coś" podczas gunbarrel'a w "goldeneye").
Dobrze, że mi to wyjaśniłeś, bo naprawdę myślałem, że to co napisałeś, to było na poważnie. Dalej uważam jednak, że brak słynego motywu w QoS, w takiej postaci w jakiej występował zawsze to błąd twórców filmu. Sam zresztą zauważyleś, że w CS był dopiero na końcu, ale bjednak był, dlatego też nie rozumiem czemu zabrakło go tym razem. Zgoda pojawia się w innej aranżacji, ale to już nie jest to samo. Co do gunbarrel'a, to w "Goldeneye" jaki by on nie był, przynajmiej pojawia się na początku, a nie tak jak w tym filmie na końcu. Rownie dobrze moglliby go, wogóle nie dawać, ponieważ troche dziwnie to wygląda. To tak jakby, napisy początkowe z "Gwiezdnych Wojen", przenieść na koniec i zrobić z nich epilog. Niby nie znikają z filmu, ale człowiek ma wrażenie, że czegoś mu brakowało.
"sam zresztą zauważyleś, że w cs był dopiero na końcu, ale jednak był, dlatego też nie rozumiem czemu zabrakło go tym razem". poprawcie mnie jeżeli się mylę, bo może już zgłupiałem, ostatni raz "qos" widziałem w kinie w listopadzie dwa razy i za każdym "james bond theme" pojawiał się na końcu tak jak w "casino royale"...
"james bond theme" pojawia się na konću QoS, zaraz po gunbarrel. Chodziło mi o pojawienie się tego motywu w takiej wersji w środku filmu, nie tylko jako dodatek do napisow końcowych. Jeśli źle sie wyraziłem to przepraszam.
Zresztą tego że Connery był najlepszym Bondem nikt tu nie kwestionuje. Bo był. Jednak Dalton był bliższy książkowemu oryginałowi i obok Connery'ego miał najlepszy warsztat aktorski w serii.
tutaj nie do końca bym się zgodził. w czasie kiedy connery dostawał rolę bonda był początkującym, niedoświadczonym aktorem, wcześniej modelem imającym się przeróżnych zajęć (chciał zostać futbolistą), który przypadkowo zgłosił się na casting do musicalu "south pacific". w czasie kręcenia kolejnych części filmów o 007, jego talent rozkwitał coraz bardziej aż do momentu kiedy stał się jednym z najlepszych aktorów naszych czasów, ale kiedy przygotowywano się do nakręcenia "dr no" nie było to takie oczywiste. sam connery powiedział: "perhaps i'm not a good actor, but i would be even worse at doing anything else" (może nie jestem dobrym aktorem, ale byłbym jeszcze gorszy w czymkolwiek innym). natomiast kiedy dalton dostawał rolę był już doświadczonym aktorem teatralnym, a więc był zdecydowanie lepiej przygotowany pod względem aktorskim, podobnie zresztą jak craig, który ukończył prestiżową szkołę guildhall school of music & drama.
Connery był najlepszym Bondem i tu masz 100% racji. Dalton też nie był zły, ale mi do tej roli do końca nie pasował. Zagrał w dwóch bondach, w jedenym średnim "W obliczu śmierci", a w drugim dobrym "Licencja na zabijanie". Jednak napweno nie stawiałbym go, w jednej linii z Connerym. Lepiej od niego wypadł napewno Pierce Brosnan, którego dość często ocenia się poprzez pryzmat jego ostatniego filmu "Die Another Day". Pewnie ze nie był idealny, ale miał dystans do granej przeż siebie postaci i wniósł wiele ożywienia do tych filmów.
Moim zdaniem Brosnan był słabszym Bondem od Daltona. Brakowało mu tego indywidualnego, własnego stylu. Wziął trochę z Connery'ego, Moore'a i Daltona. Nie oznacza to że był zły. Był po prostu bardzo konwencjonalny w tej roli. No i miał pecha...zagrał w najsłabszym Bondzie.
Może i nie miał za bardzo indywidualnego stylu, ale co nowego miał wymyśleć? Mieliśmy już wcześniej Bonda i twardego, i dowcipnego, i dżentelmena, i ludzkiego, i mrocznego itd. Teraz już każdy odtwórca tej roli będzie skazany na takie zarzuty. Craig też nie jest wcale taki oryginalny, bardzo dużo zapożycza od Connery'ego i trochę też od Daltona.
Brosnan może i zapożyczał od innych, podobbnie jak Craig, ale i tak był od niego lepszym Bondem. Kiedy trzeba było, był jak Connery, twardy jak skała, momentami agresywny. Innym razem całkowity luz i dystans do tego co robi, jak u Rogera Moore'a. Robił to chyba nawet lepiej niż on, gdyż Moore grał momentami Bonda, jak by go parodiował. Umiał też pokazać ludzką twarz, jak Dalton.