PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=692843}

20 000 dni na Ziemi

20,000 Days on Earth
7,2 8 055
ocen
7,2 10 1 8055
6,5 10
ocen krytyków
20 000 dni na Ziemi
powrót do forum filmu 20 000 dni na Ziemi

W filmie okazało się że on tylko gra a prywatnie być może jest mało ciekawym typkiem zapatrzonego w
siebie egocentryka. Najlepiej w tym filmie wypadł Warren Ellis, najlepiej bo autentycznie. Reszta tylko biła
pokłony. Cave był nadęty, tak jakby chciał koniecznie ukryć pod tym płaszczykiem tajemnicy że tak
naprawdę to wszystko to tylko jego kreacja aktorska a on sam jest raczej mało ciekawym człowiekiem,
dużo mniej ciekawym a nawet sympatycznym od tego wykreowanego Cave'a i jego doskonałej muzyki.

też mi odkrycie - oczywiście, że kreacja. na tym polegają bohaterowie masowej wyobraźni, idole, postacie kultowe - na kreacji.

kreację tego pana uwielbiam, śledzę od lat i nie wyobrażam sobie, że istnieje jakiś inny nick cave. jakiś pozakreacyjny.

co do samego filmu mam jednak mieszane uczucia. wiem, że o życiu tego bohatera mógłby powstać trzysezonowy serial, który i tak nie wyczerpałby złożoności jego biografii. rozumiem, że film miał mieć charakter autorskiego felietonu do gazety. miło się go ogląda (blixa!), ale jest taki.. pobieżny. w jeden dzień nie streści się ich 20 000.

no i jest za mało blixy.

użytkownik usunięty
paz

Cave po prostu nie był sobą tylko grał Cave'a. Blixa czuł się nieswojo w tej szopce. Blixa nie gra Blixy bo nie ma innego Blixy niż tego który tworzy tą muzykę.

zupełnie tego tak nie odebrałam. nieswojo to czuła się kylie. i z resztą słusznie - zawsze była z innej bajki i jeden hicior tego nie zmienił.

użytkownik usunięty
paz

A jaka miała być ta księżniczka popu w tym pseudo dokumencie? Dla niej Cave to pewnie tylko krótki epizod, jeden z całej masy przebojów/chłopów. Powiedziała od niechcenia co miała tam napisane dla świętego spokoju. Blixa w wywiadach i innych rzeczach nigdy nie gra Blixy tylko jest Blixą a tutaj zachowuje się jakby występował w Big Brotherze.

ocenił(a) film na 7
paz

Nieswojo to się powinna czuć Kylie po tym co napisał o jej złotych szorcikach z teledysku "Spining Around" w "Śmierci Bunny'ego Munro" ;-)

paz

Myślę, że określenie "nie swojo" jakoś ją dyskwalifikuje - niepotrzebnie. Rozumiem, że większość odbiorców patrzy na ich numer przez pryzmat Kylie, choć nie rozumiem, dlaczego. Jest równie mroczny, co reszta numerów Cave'a... Kylie tego nie zmienia, jest tam tylko epizodem, a nawet powiedziałabym teatralną ofiarą ;)

ocenił(a) film na 8

właśnie w scenie z Blixą było fajne napięcie. i być może mogła to być fajna kulminacja. nawet jeśli w całej rozmowie (bo rozumiem, że są to rozmowy mocno edytowane) padło mało słów.

generalnie też mam mieszane uczucia. ale jednak - śledząc film od pierwszych newsów o jego powstaniu - od razu była mowa, że będzie to opowieść o tym mitycznym Cave'ie. nie będzie grzebania w życiu prywatnym bohatera. czy szkoda? nie wiem. czasami poznając artystę od kuchni można stracić do niego jakikolwiek szacunek (Ozzy w reality show, czy też The Ege w "It may be loud").

ale to jest chyba tak jak z koncertami Cave'a - niby wiadomo, że jest w tym trochę teatru, ale jest to teatr na takim poziomie, że chce się w niego wierzyć. a przy tym ta egzaltacja nie jest sztuczna. i - paradoksalnie - to, na kogo Nick chce się kreować mówi o nim dużo.

użytkownik usunięty
asuedward

Czy może dziwić że The Ege to nadęty bufon? W końcu gra w mega komercyjnym i pozerskim U2.
A czy może dziwić Ozzy swoim zachowaniem? Przecież on należy do tego typu artystów "marilyn mansonowatych" czyli wzbudzanie kontrowersji za wszelką cenę żeby wciąż zwracać na siebie uwagę.
20 000 nie jest złe gdy potraktuje się to jako wyreżyserowany pseudo dokument, jednak najlepszy jest w nim Cave gdy tylko prowadzi swoją poetycką narrację albo śpiewa na scenie/w studiu nagraniowym. Może lepiej żeby jednak wcale nie powstawały takie dokumenty bo wychodzi na to że prawie zawsze lepsza i prawdziwsza jest sztuka artysty od samego artysty.

ocenił(a) film na 8
asuedward

Bez ironii, ale po to, żeby może lepiej zrozumieć co przyświecało autorom filmu: zapraszam do zapoznania się z tym ja film był nagrywany. Przede wszystkim rozmowy samochodowe nie były mocno edytowane. Otóż nie były w ogóle edytowane - reżyseży zaprosili 3 osoby, bliskie w taki czy inny sposób Cave'owi do nagrania tych scen, ale uwaga: nie było scenariusza, Cave i te osoby nie widzieli się wcześniej przed nagrywaniem sceny, a na nagranie całej sceny byo 20-30 minut i koniec. Stworzono tam napięcie, które towarzyszy spotkaniu dawno nie widzianego znajomego, z którym na przykład mamy niezałatwione sprawy (Blixa). Ciekawostek o sposobie nagrwania filmu jest więcej, dużo wyjasniają. Ale muszę przyznać, że nie znając ich niektóre sceny pewnie odbiera się inaczej, a trudno wymagać od widza, żeby teraz śledził każdą ciekawostkę z planu.

Film jest jednym, nierealnym dniem z życia Cave i ja uważam, że można tam zobaczyć odrobinę prawdziwego Cave'a - faceta po przejściach, mądrego życiowo mężczyznę, zwierzę sceniczne, męża bardzo kochającego swoją żonę, faceta z dystansem do siebie i świadomego swoich błedów. To, że Cave nie jest po prostu "sympatycznym facetem" mnie nie zaskakuje - nie jest i jakoś nigdy nie podejrzewałam, że jest (spójrzmy na jego życie, jego testy, jego ubiór, postawę, wyniosłe zachowanie - skąd w ogóle pomysł, że mógłby być miłym panem do śpiewania do podusi?).

Cóż, może jestem psychofanką, ale łykam film, chętnie objrzę jeszcze raz, żeby wyłapać smaczki, które za pierwszym razem pewnie umykają.

użytkownik usunięty
hexe_strega

Wszystko jest wyreżyserowane i ma scenariusz. Cave jedzie na lawecie i macha kierownicą, sam jest współscenarzystą to pewnie dokładnie wiedział co ma poruszać scena z Minogue.
http://www.digitalspy.co.uk/video/v3785504958001/nick-cave-and-kylie-minogue-beh ind-the-scenes.html

użytkownik usunięty

Ten dokument jest tak samo prawdziwy jak 20 000 dni z życia Cave'a, jeden wielki fałsz. Te przeżyte dni każdy może odnieść do swojego życia.

ocenił(a) film na 7

Fałsz? Czemu fałsz? Czemu takie negatywne słowo? Chciałabym dopytać, bo mnie to ciekawi - czy to taki fałsz przeciwstawiany pozytywnie nacechowanej autentyczności? Gdzie jest taka autentyczność i co/kto decyduje o tym, która kreacja jest fałszywa, a co jest autentyczne? Są jakieś pomiary na to? :D Dlaczego tworzenie miałoby być fałszywe? Nie można w pozie zawrzeć prawdy na swój temat?

użytkownik usunięty
Svankmajerova

Nic tu nie ma prawdziwego i to moje wnioski z tego dokumentu. Nie ma ani Cave'a prawdziwego ani kultowego Cave'a odegranego w tym dokumencie przez Cave'a. Cave to tylko trochę jego wspomnień a wspomnienia jak wspomnienia to rzecz bardzo ulotna. Jego twórczość jest już prawdziwsza bo przetrwa dłużej od samego autora za sprawą kolejnych pokoleń odbiorców. Dlatego Cave stara się nagrywać dużo albumów bo chce po sobie jak najwięcej zostawić zanim "odejdzie".

ocenił(a) film na 7

Nadal fascynuje mnie Twój sposób oceniania prawdziwości. Skąd wiesz, który Cave jest prawdziwy i czy w ogóle taki istnieje, jakby się to dało ocenić? I nie odpowiadasz mi wcale na podstawowe pytanie - czy "fałsz" to w Twoim komentarzu określenie negatywne? I jeśli tak, to co tak złego jest w kreowaniu, twórczości? Czemu twórczość Cave'a, w której zmyśla ludzi i udaje wierzącego jest "prawdziwsza" od niego?...
Czy w ogóle istnieje taki moment, w którym możemy o kimkolwiek powiedzieć "taki jest naprawdę", kiedy ani odrobinę nie kreuje swojej postaci?

użytkownik usunięty
Svankmajerova

To oczywiste że z tego dokumentu wynika że Cave jest pozerem. Tylko że różnica jest w tym czy on naprawdę jest pozerem czy tylko kreuje się tutaj na pozera żeby podnieść siłę przekazu dokumentu. Dla mnie przekaz jest jasny. Nick Cave tak naprawdę nie istnieje, możemy oczywiście tworzyć swoje prywatne muzea, takie muzea ważnych dupereli od ludzi których nie ma.

ocenił(a) film na 7

Tak sobie możemy w koło Macieju mam wrażenie, bo nadal brakuje nam definicji słowa "prawdziwy". Co to znaczy, że jest pozerem? Skąd wiesz, co udaje, a co robi "naprawdę" i czy nawet on sam to wie? ;) Co to znaczy "istnieć naprawdę" zwłaszcza w przypadku twórcy?

użytkownik usunięty
Svankmajerova

Ostatnio dochodzę do wniosku że prawdziwi buntownicy to tacy którzy już nie żyją. A ci co dalej to robią to robią to chyba dla kasy. Bo jak poważnie traktować 57 letniego faceta który lata po scenie i się wydziera? Po prostu duże dziecko.

ocenił(a) film na 7

Lol. Jeśli muzykę nazywasz lataniem i wydzieraniem się, to chyba trochę współczuję ;P

użytkownik usunięty
Svankmajerova

Zależy jak się na to patrzy. Można to też nazwać po prostu show biznesem albo czymś w rodzaju obwoźnego cyrku.

ocenił(a) film na 8

Oczywiście, że jechał na lawecie, w końcu nawet kino ma pewne techniczne ograniczenia :) A scenariusz to nie koniecznie wypisane kwestie, a na przykład wskazówki jak ma scena wyglądać, jakie emocje wzbudzać. Zamiast się "zacietrzewiać" warto chociaż spróbować dociec, jakie zamiary przyświecały autorom i na przykład poczytać albo posłuchać audycji "Lista osobista", która leciała niedawno w Trójce i była w całości poświęcona filmowi.

Ale jak to się mówi? Haters gonna hate? ;)

Albo lepiej - o gustach się nie dyskutuje i całe szczęście każdy ma prawo do własnego zdania :)

Pozdrawiam!

użytkownik usunięty
hexe_strega

Fikcyjny dzień to nie dokument tylko film fabularny. Co najwyżej metafora że wszystkie dni jakie przeżył Cave są fikcją i żaden nie istniał naprawdę.

ocenił(a) film na 7
hexe_strega

Też nie rozumiem tych pretensji, tak jakby wytykać Davidowi Bowie jego kreacje. To jednak szoł biznes, tego się od nich przecież oczekuje. Zresztą Ci ludzie może tak dalece zatracają się w fikcji, którą tworzą, że już sami nie wiedzą jacy są naprawdę. A może to my nie potrafimy właściwie odnieść się do ich rzeczywistości, oderwanej od naszej definicji normy.

Do samego filmu pretensji na pewno nie mam bo trochę o nim wcześniej czytałam i nie spodziewałam się dokumentu, a co najwyżej filmu lekko dokumentalizowanego. Finalnie i tak ów obraz był bliżej ziemi niż pierwotnie zakładałam. Aczkolwiek sceny pisania, nagrywania (rzekomo wielogodzinnego) w kompletnym garniturze i nowiutkich, błyszczących bucikach trochę mnie ubawiły. To jest rock-n-roll?

ocenił(a) film na 8
creep_

uważasz, że Nick nagrywa w dresach i laczkach? ;)

ocenił(a) film na 7
asuedward

Nie wiem jak On, ale ja bym tak właśnie robiła ;]. Na pewno nie wciskałabym się bez potrzeby w żakiet, jak nikt nie patrzy. Tylko, że tu patrzono, i jeszcze nagrywanie nagrywano. Jakkolwiek dla mnie to jest sztuczne bo to ubranie to przebranie, ewidentny rekwizyt. Pytanie czy ktokolwiek byłby zainteresowany oglądaniem udomowionego muzyka, odartego z pozy, jeszcze taką specyficzną ikonę... dlatego pretensji nie mam. Nick był w roli.

ocenił(a) film na 9
creep_

Możliwe, że on z tą swoją dziwną fryzurą, w garniturze bez krawata i ze złotymi pierścieniami czuje się najlepiej. Nie wiem na ile to normalne, ale wydaje mi się, że w pełni "normalni" ludzie nie tworzą sztuki na takim poziomie, i jeśli on w jakiś sposób potrzebuje przybrać taką pozę, to jest to jego sprawa. A sam film jak najbardziej mi się podobał, rzeczywiście sprawia wrażenia felietonu Cave'a na temat Cave'a (jak to już ktoś wcześniej napisał), ale oglądało mi się go świetnie.

ocenił(a) film na 3
creep_

Kreacja Bowiego jest jednak o wiele ciekawsza, przynajmniej dla mnie. :) Co do samego filmu... nie urzekł, spodziewałam się zdecydowanie czegoś więcej - przynajmniej od samej realizacji.

monio_93

Ja jednak wolę słuchać tych wielkich i znanych, niż oglądać o nich odrealnione dokumenty, albo też oglądać dokumenty innego formatu, jak na przykład "I tak nie zależy nam na muzyce", pod którego rekomendacją podpiszę się zawsze oburącz ;)
Nie mniej jednak zgodzę się - i w moich oczach David Bowie wypada ciekawiej :)

użytkownik usunięty

Z innej beczki. Ktoś tu słucha też dziadków z Einsturzende Neubauten? Właśnie wyszedł ich nowy album Lament. Słabiutki album, jeden z gorszych w ich karierze ale nie w tym rzecz. Małe spostrzeżenie odnośnie rzeczy jaką zauważyłem już jakiś czas temu. Jak się ludzie robią starzy to zaczynają sięgać coraz bardziej w przeszłość. I tutaj mamy tego przykłady. Cave gada jakieś duperele o koncercie który miał miejsce z 30 lat temu a Blixa zaczyna śpiewać o rzeczach które miały miejsce ze sto lat temu, mam na myśli pierwszą wojnę światową. Co mnie to w sumie wszystko obchodzi, to przeszłość która nie istnieje ale to też pokazuje jak dziadki intensywnie już dziadzieją:)

ocenił(a) film na 8

Ten nowy album Neubatenów wcale taki zły nie jest, choć na pewno tworzyli już rzeczy lepsze. A Push the Sky Away jest wg mnie jednym ze szczytów Cave'a blisko From Her to Eternity, Let Love In czy Murder Ballads.

A co to znaczy przeszłość, która nie istnieje? Uważasz, że historia nie ma znaczenia? Wg mnie ma olbrzymie i wpływa przecież na stan obecny, który faktycznie jako punkt wyjścia być może jest najważniejszy. Ale to właśnie przeszłość i konteksty nas kształtują. Nie da się mówić o teraźniejszości bez jakiekolwiek spojrzenia wstecz. Nie rozumiem tych pretensji odnośnie poruszanej tematyki.

użytkownik usunięty
Metalfish

Przeszłość i przyszłość istnieją i mają tak ogromny wpływ na obecność tylko dlatego że musimy ciągle o nich myśleć. Dlatego wydaje nam się nawet że bez przeszłości i przyszłości nie mogłaby istnieć teraźniejszość, jednak to bez teraźniejszości nie moglibyśmy nawet wciąż myśleć o przeszłości i przyszłości. To teraźniejszość zawsze jest prawdziwa a przeszłość i przyszłość to tylko myśli. Tak więc powoduje to że to co ma najważniejsze znaczenie jest dla nas bez większego znaczenia a to co tak naprawdę nie istnieje ma najważniejsze znaczenie.
To ogólnie a teraz odnośnie obsesyjnie podejmowanej wciąż tematyki zbawienia przez tych artystów. To słuszne wydawać by się mogło pragnienie podniesione jednak do dużych rozmiarów samo w sobie staje się przyczyną dużego cierpienia. Problem polega na tym że wyznaczamy sobie jakiś cel i trzymamy się go przez całe życie jednak nie jesteśmy wciąż w stanie go osiągnąć. To pragnienie umiera razem z nami jednak przez całe życie jesteśmy nieszczęśliwi w oczekiwaniu na jego spełnienie.

Metalfish nie odpisał pewnie dlatego, bo polaleś wodą, jak na klasówce z polskiego. Nie mniej jednak, jak wyżej, "Lament" złą płytą nie jest. Dla mnie to hybryda pomysłów ze "Zeichnungen des Patienten O.T." (hałas, noise, industrial) i "Silence is Sexy" (warstwa liryczna, melodyjność). Jedynym zarzutem, jaki bym wystosował, to to, że jest zbyt grzecznie. Brakuje mi ich skrajnie głośnego grania, przerywanego spazmatycznymi zawodzeniami w amoku niewiadomego pochodzenia.
Porównanie wywodów Cave'a z filmu, z treścią "Lamentu" nie ma dla mnie żadnego powiązania i jest na siłę, żeby zgadzało się z Twoim pomyslem na post i niezbyt udaną próbą spojrzenia z dystansu na dwie, niewątpliwie osobliwe persony w branży muzycznej. Blixa śpiewa o czym chce (fakt, faktem, bardzo często w industrialnej, skrajnej tematyce, ale jednak nadal w swoim osobliwym stylu), a Cave w filmie mówi to, co pasuje do jego wizerunku i kreacji. Zdajesz się zawiedziony faktem, że Cave teatralnie, po części, stworzył siebie. Dokładnie tak zawiedziony, jak ktoś, kto odkrył, że nie ma zajączka, lub że iluzja nie jest magią. Myślę, że jeśli przez 20-30 lat kariery zrobisz dla muzyki równie wiele, to możesz być napuszonym, zapatrzonym w siebie skwysynem, a zostanie Ci wybaczone.

użytkownik usunięty
_wilczur_

Chyba słuchaliśmy innych albumów. Gdzie na "Lament" jest noise/industrial? Pierwsze kawałki ( głównie Kriegsmaschinerie) może sprawiają wrażenie powrotu do korzeni ale to tylko początkowe wrażenie. Więcej jest spokojnego spoken word i pierdzącego ambientu z domieszką egzotycznych rytmów. Muzycznie może poza użyciem autotune ale to głównie w celach humorystycznych nie ma tu za wiele nowego. Oni mówią że nie jest to tak naprawdę nawet nowy album EN i trudno się z tym nie zgodzić. Całość brzmi bardziej jak soundtrack do jakiegoś dokumentu o pierwszej wojnie światowej przefiltrowany przez poetykę tego zespołu. Taka ciekawostka jak Jewels a nie godny następca Alles Wieder Offen. A gdzie ja porównuję wywody Cave'a z dokumentu do treści Lament. Piszę to odnośnie całej ich twórczości. Jak nie wiesz czego słuchasz to już nie mój problem.

użytkownik usunięty

Do całej twórczości w sensie przekazu, oni ogólnie mówią o tym samym tylko że robią to trochę inaczej. W sensie starzenia, starości i życia przeszłością to co napisałem również to podtrzymuję. Dla ludzi starych/starzejących się przeszłość nabiera coraz większego znaczenia.

użytkownik usunięty

http://www.promed.lazy.pl/index.php/poradnik-seniora-3/starzenie-sie-ukladow-org anizmu/117-xxxvi-starzenie-sie-ukladu-nerwowego

"z domieszką egzotycznych rytmów." - rzeczywiście słuchaliśmy różnych płyt, skoro dla Ciebie więcej na płycie jest "egzotycznych rytmów", niż industrialu. Swoją drogą, nie sądziłem że padnie pytanie, w rozmowie z kimś, kto ponoć zna twórczość EN, o to gdzie na płycie EN jest industrial i czy jest na niej w ogóle, biorąc pod uwagę, że jest to rzeczą stałą albumów EN - w mniejszym, jak w wypadku Lament, czy w stopniu znikomym, na Jewels, przez Ciebie wspomnianym, bądź większym, jak np. w 1/2 Mensch, jak i masie innych, od samego początku. Jedynym wyjątkiem jest "Klaviermusik", który nie wiem dlaczego powstał.
"Muzycznie może poza użyciem autotune ale to głównie w celach humorystycznych nie ma tu za wiele nowego."
Powinieneś raczej dopisać, że Ty nie odkryłeś za wiele nowego, a nie, że na płycię za wiele nowego się nie znalazło, biorąc pod uwagę, że na "Lamencie" jest parę "ukrytych" smaczków, jak chociażby w 13+ minutowym "Der 1. Weltkrieg" i 120-stoma taktami na minutę, które nie znalazły się tam przypadkiem, i przypadkiem nie jest również długość utworu. Resztę z nich zostawiam Tobie, bo ponoć wiesz czego słuchasz.

"A gdzie ja porównuję wywody Cave'a z dokumentu do treści Lament." ->
"Cave gada jakieś duperele o koncercie który miał miejsce z 30 lat temu a Blixa zaczyna śpiewać o rzeczach które miały miejsce ze sto lat temu, mam na myśli pierwszą wojnę światową."

Reszty wywodu o starości, poradnikach seniora, nie kupuję, więc się do niego nie odniosłem. Nie jest to jakaś porywająca teoria, będąca czymś nowym - skoro już czepiamy się braków innowacji w poczynaniach innych.

użytkownik usunięty
_wilczur_

Lament jest ciekawy ale głównie w sensie koncepcyjnym a nie muzycznym. Muzycznie ten album nie przeciera żadnych nowych szlaków. O wiele ciekawsze pod tym względem są już ostatnie kolaboracje Bargelda z innymi artystami, ANBB - Mimikry, Teho/Bargeld - Still Smiling. Zależy też co rozumiemy pod pojęciem industrial, jeśli to ma być bezkompromisowa anty muzyka to coś takiego robił ten zespół w latach 80-ych. Nagrał wprawdzie potem jeszcze jeden taki kawałek, podkreślam jeden i nazywał się Headcleaner. Reszta to już tylko jakiś lekki industrial/art pop. Z Lament nie jest inaczej. Nie ma w tym dużo prawdziwej muzyki noise/industrial.

"Reszta to już tylko jakiś lekki industrial/art pop." - ..no i tak dochodzimy do punktu, w którym się z Tobą muszę zgodzić. Nie poklaskiwałem nigdy dokonaniom EN po roku 2000 właśnie z tego powodu, i nawet Alles Wieder Offen wydaje się być dobre tylko dlatego, że wybijało się poziomem od płyt bardzo słabych, które popełnili EN od roku 2000, choć pomysłami koncertowymi nadal zaskakiwali (przykład "Unglaublicher Lärm"). Natomiast płyta z Teho (który jest znakomitym kompozytorem i multiinstrumentalistą) jest bardzo dobra, niemal kabaretowa (mam na myśli "kabaretowość" Tiger Lilliesa, lub coś jak "Orphans: Brawlers, Bawlers & Bastards" Waitsa, z którą to kojarzy mi się cała płyta). Natomiast "Mimikry" to inna bajka. Słuchałem jej niemal w tym samym czasie, co Murcofa i być może dlatego wydała mi się po prostu zwyczajna. Pozdrawiam.

użytkownik usunięty
_wilczur_

Według mnie ich najsłabszy album to Perpetuum Mobile ale tam też jest kilka świetnych momentów (Youme & Meyou, tytułowe Perpetuum Mobile) a na Lament nie znalazłem nic co można by nazwać ich nowymi "przebojami". Dlatego uważam że to średni powrót po dłuższym niebycie. Pewnie nie zadowoli w pełni fanów tego zespołu.

ocenił(a) film na 7

Hej. Podobał mi się ten pseudo-dokument. Momentami był zabawny i oglądało się z ciekawością - wg mnie fajny pomysł ideowy z komentarzem muzyka i rwanym montażem. Jest w tym oczywiście dużo kreacji, ale rozumiem, że taki był pomysł i nie liczyłem, że jest to " prawdziwy dzień z życia artysty". Do czego nawiązuję - Jego przenika muzyka i lubi pisać teksty, tworzyć. Ma pomysł na siebie i konsekwentnie go realizuje, niezależnie od mody, a po latach zyskał stałe grono odbiorców. Jeśli nawet na codzień jest nudnym człowiekiem, to pewnie rzadko ma na to czas pomiędzy koncertami, nagraniami itd. A ze swoim ludźmi z zespołu utrzymuje dobre kontakty, tak i oni zwykle są inni od niego, czy to Harvey, Adamson, czy teraz Ellis. Co do EN, to przesłuchałem ich "Lament", ale pobieżnie (bo święta itd), a to nie tak powinno się tego słuchać;). Na dzień dzisiejszy zobojętniała mi chyba taka muzyka i nie mam na nią ochoty, a też nie była na tyle poruszająca na pierwszy odsłuch, abym do niej wrócił. Jestem jednak przekonany, że największy bunt można przeżyć w młodości, stąd agresji się po nich już nie spodziewam;) Ani po Cavie czegoś lepszego, niż z lat 90, ale "Push the sky away" przyjemnie się słucha, nawet lepiej, niż jej poprzednicy z nowego wieku;)

użytkownik usunięty
tocomnieinteresuje

Moim zdaniem najlepszym albumem Cave'a z tych wolnych jest No More Shall We Part. Z pewnością jest o wiele lepszy od Push the sky away. Najsłabszym z kolei albumem Cave'a jest Nocturama, album eksperyment nagrany w zaledwie dwa tygodnie. Zawiera znakomity utwór Babe, I'm on Fire ale większość stanowią dosyć przeciętne piosenki. Push the sky away uplasował mi się powyżej średniej na jakieś 6-7/10. Można posłuchać ale szału nie robi, to najsłabszy z tych spokojnych albumów Cave'a jednocześnie wciąż solidna pozycja w pokaźnej dyskografii tego artysty.

ocenił(a) film na 7

Tak. Teraz widzę, że był wydany nawet już chwilę po latach 90, ale fakt - każdy utwór na tej płycie jest bezbłędny. W ogóle, patrząc na ilość wydawnictw on ma bardzo równe płyty. W tym okresie był bardziej balladowy, ale chyba właśnie "No more shall we part" był tym idealnym podsumowaniem. Jako słabsze mógłbym podać też "Nocturama" (choć świetnie się zaczyna i kończy) i następny podwójny album (choć i tu po czasie uważam, że nie jest źle), a więc bardziej ze względu na jakość poprzedników. Też niespecjalnie porwał mnie Grinderman i Dig Lazarus dig, mimo, że lubię drapieżniejsze rzeczy z lat 80. "Push the sky away" brzmi trochę, jak best of, bo to taki przegląd jego stylu, maniery, sposobu konstruowania piosenek, pisania tekstów. I wszystko to już było w nieco lepszym wydaniu, ale może to kwestia poprzednich mniej mnie satysfakcjonujących płyt - wyjątkowo dobrze mi podeszła.

użytkownik usunięty
tocomnieinteresuje

Kwestia gustu. Gdybym miał wybrać najlepszy album Cave'a to osobiście wybrałbym "From Her to Eternity". Jednak gdybym miał stawiać na dojrzałość a nie szaleństwo to powiedziałbym że najlepszy jest "No More Shall We Part". "The Boatman's Call" też niby jest dojrzały ale to taki słodziak bez większego dramatyzmu i uderzenia. Grinderman też mnie nie porwał ale Dig Lazarus dig akurat uważam za bardzo udany i w pewnym sensie eksperymentalny album ale nie nazwałbym tego też powrotem do korzeni, nie ten mroczny klimat. Nawet wychwyciłem tam jakieś elementy czegoś co brzmi jak electro czy coś takiego. Za składankami z kolei w ogóle nie przepadam:)

ocenił(a) film na 7

To, jak widzę pierwsza płyta (pomijając Birthday party). Ja szczerze mówiąc już daaawno jej nie słuchałem, ale wystarczy wrócić do tej jego "ery", aby poczuć różnicę z tymi "łagodnymi" wydawnictwami z lat ostatnich. Lubię wracać np do "The good son" czy "Let love in", ale to już dziesięć lat potem;). Trzeba przyznać, że mimo wszystko to wciąż ten sam człowiek (może bardziej trzeźwy;)). Przy "DLD" pierwsze wrażenie miałem takie sobie, ale też może pochopne;) Również nie lubię składanek, ale miałem uczucie, że mimo zawartości "nowej" "PTSKA" robi wrażenie piosenek, które dobrze znamy.

użytkownik usunięty
tocomnieinteresuje

Tak to pierwsza płyta. Cave ma prawie całą dyskografię na bardzo wysokim poziomie więc pozostaje już tylko kwestia gustu czy lubi się bardziej tego Cave'a dojrzalszego czy tego młodszego i bardziej mrocznego. Tego samego nie można powiedzieć niestety o muzyce Einstürzende Neubauten bo ich muzyka z lat 80-ych jest dużo lepsza od tego co tworzyli później. U Cave'a jednak wciąż jest ta energia i jakość, po prostu to muzyka o trochę różnych odcieniach.

ocenił(a) film na 7

Oczywiście, że gra. Przecież to nie jest dokument, tylko kolejna piosenka Cave'a. Tym razem przybrała po prostu inną formę, a sam autor jest głównym bohaterem półrzeczywistego świata.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones