Kuzynka zaprosiła mnie dzisiaj do kina na film.
20 000 Days on Earth and The Museum of Important Shit zwiastun - bezpieczny, nie zdradza za wiele.
20 000 Dni na Ziemi
To dokument przedstawiający proces twórczy i życiową filozofię Nick’a Cave.
Ten tekst jest recenzją, jeśli ktoś spodziewa się, jasnej rady, co do tego, czy film obejrzeć czy nie, może się
zawieźć. Mi się szalenie podobał, do dzisiaj nie byłem fanem twórczości Pana Nick’a. Teraz delektuję się
kilkoma utworami, które puściłem sobie w nieustannie powtarzającej się pętli.
Film nie opowiada historii z początkiem, środkiem i końcem. Ja oglądałem go jako studium procesu twórczego,
i w moich oczach zawierał kilka tez. Sposób w jaki jest zrealizowany pełen jest smaczków i interesujących
zabiegów, jeśli ktoś lubi być przez filmy zaskakiwany, powinien najpierw film zobaczyć, a mój opis przeczytać
już po seansie.
Film pokazuje codzienność, rozmowy, pisanie tekstów, spotkania, to jak ludzie wspólnie jedzą, oglądają
zdjęcia, tworzą, na poziomie przygotowania i ostatecznego przedstawiania swojej twórczości. Nic
nadzwyczajnego, takich właśnie elementów można spodziewać się po filmie dokumentalnym, tu jednak mamy
do czynienia z doskonałym zabiegiem reżyserskim.
Praca kamery, sposób połączenia scen sprawiają że 20 000 dni wygląda jak film fabularny. Główna postać Nick
Cave przeżywa swój dzień, część scen ogląda się jak retrospekcję, inne wydają się być częścią
„teraźniejszości, dwudziesto-tysięcznym dniem bohatera na ziemi. Film zachowany jest w jednym tonie, jeśli
autor potrzebuje pokazać nam jakieś zdjęcie, czy archiwalne wideo, robi to przy pomocy swojego wiodącego
aktora, co więcej Pan Nick nigdy nie mówi w prost do widza. Rozmawia z innym bohaterem, zanurza się w
myślach, albo „halucynuje” podczas samochodowej podróży. Tu też doświadczyłem największego zachwytu.
Przez przednią szybę widzimy, dwie postacie jadące gdzieś samochodem, na zewnątrz pada, wycieraczka
samochodu omiata przednią szybę, ale rozmowę słyszymy bardzo wyraźnie, tak jakby mikrofon był w
pojeździe. Znów nic zaskakującego, z tym że coś zwróciło moją uwagę, nie jest tak, że głosy są wysunięte na
pierwszy plan, a dźwięki środowiska cicho brzęczą w tle, dźwięków nie ma w ogóle, aż do momentu kiedy
halucynacja się urywa, rozmówca Pana Cave’a znika, i brzęczenie silnika, chlupot wody i szum wycieraczki
stają się wszystkim co słyszymy. Nagle wszystko, to skąd dochodzi obraz i dźwięk zaczyna się zgadzać.
Subtelne i szokujące równocześnie!
To, że widziałem to co opisze, wiąże się pewnie z tym, że jestem psychologiem.
Zauważyłem, że Pan Nick mówi o przeistaczaniu się, przekraczaniu, w momencie w którym z pełnym
zaangażowaniem oddajemy się jakiejś czynności, i może to być dawanie koncertu, występ aktorski, pisanie,
gotowanie, jedzenie, czytanie książki dziecku, cokolwiek, nie ważne jest co robimy, ważne jak to robimy.*
Wypowiada się też w temacie procesu twórczego, wspomina o tym jak podczas prawdziwej współpracy nie ma
jednego autora, którego pomysł jest udoskonalany przez „pomocników”, a raczej zmienia się w coś zupełnie
innego, nowego, czego autorem jest cały zespół.
Ostrzega przed, zakochiwaniem się we własnej twórczości, jeśli jakiś element, nawet taki nad którym bardzo
się napracowaliśmy sprawia, że całość jest gorsza, trzeba się z nim pożegnać. Zauważa, że dobra sztuka to
taka, która intryguje nawet kiedy zna się ją bardzo dobrze, piosenka ciekawa po wielu odsłuchaniach, obraz
który nie pozwala przestać na siebie patrzeć, wiersz który za każdym razem wywołuje refleksję.
Jest też jedna myśl, myśl którą przytoczę tu słowo po słowie, a którą w różnych wersjach już słyszałem i
nasłuchać się nie mogę.
Mentalne dzieło sztuki, które ciągle mnie inspiruje i podrywa do pracy:
All of ours days are numbered, we can not afford to be idol. To act on a bad idea is better then not to act at all,
because the worth of the idea never becomes apparent anthill you do it. Sometimes this idea can be the
smallest thing in the world, a little flame that you hunch over and cup with your hand and pray will not be
extinguished by all the storm that hells about it. If you can hold to that flame great things can be constructed
around it, that are massive and powerful and world changing, all held up by the tiniest of ideas.
Wszystkie nasze dni są policzone, nie możemy sobie pozwolić na bycie bezproduktywnym, Lepiej jest
realizować zły pomysł niż nie działać w ogóle, bo wartości pomysłu nie da się określić dopóki go nie
wprowadzisz w życie. Czasem pomysł może być najmniejszą rzeczą na świecie, małym płomieniem nad
którym się pochylasz i ujmujesz w dłoni i modlisz się by nie został zgaszony przez wszystkie burze które wyją
nad nim. Jeśli dasz radę trzymać się tego płomienia, wielkie rzeczy mogą zostać zbudowane dookoła niego,
rzeczy masywne i pełne mocy i rzeczy które zmieniają świat, rzeczy spojone najmniejszymi z pomysłów.
Morał: jeśli rodzina zaprasza na film, idź. Żartuję : ). Jeśli nie wyciągnęliście morału z tego co napisałem wyżej,
nie jestem w stanie wam pomóc : )
Tekst oryginalnie opublikowałem na blogu:
można go wygooglać wpisując:
Jacek Golański blog osobisty