Zanim cokolwiek napisze, wyprzedzam wszystkie komentarze w stylu "Nie znasz sie na
kinie" - nie piszcie tego, bo ja o tym wiem. Dopiero zaczynam z ambitniejszymi
produkcjami i może nie wszystko do mnie dociera, nie wszystko potrafię zinterpretować
w odpowiedni sposób itd. itp. Do rzeczy:
Film mnie wynudził. Potwornie. Pierwsza część jest dosyć prosta w zrozumieniu, ukazuje
ewolucje człowieka, moment w którym zaczęliśmy wykorzystywać narzędzia, jak sugeruje
autor - z drobną pomocą sił wyższych. Za bezsensowne uważam wszelkie próby
ustalenia, czy monolit, owa siła wyższa, pochodzi od obcej cywilizacji, Boga, czy może
sam jest Bogiem - nigdy się tego nie dowiemy. W drugiej części nudne dłużyzny
przytłaczają jeszcze bardziej niż na początku - całkiem relaksującym było popatrzeć na
pustynię, guźce (czy co to tam za stworzenia się w okół pierwotnych kręciły) i piękne
niebieskie niebo, szczególnie, że nie trwało to zbyt długo, za to w drugiej części
dostajemy podróże statkami, sterylne, puste wnętrza, kilka dialogów, które mają (chyba)
na celu stworzenie jakiejś więzi między bohaterem a widzem, ale co z tego, skoro
bohater za jakiś czas znika z ekranu, a akcja przechodzi na statek Discovery. Dobra,
rozumiem, można, a nawet trzeba dopatrywać się głębi w psychodelicznych wizjach z
wnętrza Monolitu, ale to co dostajemy w drugiej części jest niesamowicie nudne. Trzecia
część dla mnie mogłaby być niezależnym od pozostałych epizodów filmem. To w niej
dostajemy najwięcej głębi. Świetnie przedstawiony motyw sztucznej inteligencji i
problemów z nią związanych - mimo iż akcje, jakie podejmuje H.A.L. 9000 są w 100%
przewidywalne, to jednak wszystko podane jest w taki sposób, że i tak jesteśmy
zaszokowani i przejęci. W trzeciej części również nie brakuje nudy, wszystko jest
niesamowicie ociężałe i niedynamiczne, jednak opłaca się poświęcić i skupić, by
dotrwać do końca. To co zwróciło moją uwagę, to dialogi. Zauważyliście, że kosmonauci
znacznie więcej czasu poświęcają na rozmowę z komputerem niż ze sobą nawzajem?
Cóż, być może Kubrick przedstawia nam smutny, lecz nieodwracalny tor rozwoju
człowieka - od pierwszego morderstwa, przez ukazanie pędu ku karierze (druga część,
bohater poświęca życie rodzinne na rzecz badań) i separacje od innych ludzi (część
trzecia), aż do absolutu, całkowicie niezależnej i samowystarczalnej formy, jaką według
mnie przybiera Bowman na końcu filmu.
Nie wiem, czy cokolwiek co wyżej napisałem ma jakiś sens, ale czułem potrzebę
wyrzucenia tego z siebie po obejrzeniu Odysei.
Podsumowując: Według mnie głębia i przekaz tego filmu wynika z mnogości
interpretacji, jednak film jest trochę za długi, młodego, niedoświadczonego widza,
takiego jak ja razi po oczach nudnymi scenami, z których właściwie nic nie wynika.
Co do ścieżki dźwiękowej - brakowało mi mojej ulubionej Fugi i Toccaty w D-moll Bacha
Dobre, cholera, dobre.
W środku nocy się zalogowałem, by to napisać.
I obejrzyj wreszcie "12 małp".
Pozdrawiam!
To nie jest tak, że są tylko próby ustalenia, czy monolit był Bogiem, czy nie. W zależności od naszych poglądów możemy po prostu rozumieć monolit jako symbol Boga, lub jako symbol obecj cywilizacji, albo jeszcze czegoś tam innego. W książcę(uwaga, tu spojler!!!!!!!!!!!!!!!!!!!)
monolity pochodziły od obcej cywilizacji, która prowadziła pewien projekt. A zważywszy, że Kubrick był(ponoć) ateistą, nie trzeba być nadprzeciętnym, by domyślać się, że pewnie chodziło o inną siłę, jak siłę Boga. Pewnie o obcą inteligencję. Ale póki, w filmie, monolit jest symbolem, ten symbol może mieć dla nas znaczenie dowolne. Bo łatwiej jest zrozumieć przesłanie filmu, dopasowując to nieco do własnych przekonań.
Tak, różne interpretacje, o ile są zasadne, są równouprawnione. Monolit możemy pojmować, jak piszesz, w "zależności od naszych poglądów", chociaż tak naprawdę jest to uzależnione przez wiele czynników.
Jednak fragment "Kubrick był(ponoć) ateistą, [...] pewnie chodziło o inną siłę, jak siłę Boga" jest błędny myślowo. Wielu tzw. ateistów podejmowało problemy metafizyczne, religijne, problem istnienia i natury Boga. Popatrz na dzieła Nietzschego i Freuda - toż bez tych zagadnień nie mogliby spokojnie spać.
Dalej, nawet współcześnie wiele podmiotów podających się za świeckie, bezbożne, niewierzące itd. nie potrafi uwolnić się od wyobrażeń i struktur myślowo-pojęciowych dotyczących problemów teologicznych i metafizycznych. Polecam: AGATA BIELIK-ROBSON, "NA PUSTYNI. Kryptoteologie późnej nowoczesności", Kraków 2008.
Opis wydawnictwa:
"Książka ta stawia tezę, że od religii uciec nie sposób. Teza ta może drażnić dogmatycznym nieprzejednaniem, zwłaszcza tych, którzy zwykli uważać filozofię za myśl bezpiecznie świecką, stanowiącą enklawę logosu wolnego od fideistycznych założeń. W istocie jednak autorka idzie jeszcze dalej: wprost neguje istnienie świeckości. U podstaw każdego, najbardziej nawet zsekularyzowanego myślenia dostrzega ukryty wybór natury teologicznej odkrywa niejawny schemat, który nazywa kryptoteologią. Proponuje nową spojrzenie na filozofię współczesną, które ujawnia, że ma ona licznych `dii absconditi`, bogów ukrytych, zwartych ze sobą w nieustannej walce".
Może. Ja po prostu sugeruje się kilkoma faktami, takimi jak to, że Kubrick i Clarke równocześnie tworzyli. W tym samym mniej więcej czasie powstała książka i film. Twórcy wymieniali się przy tym swoimi uwagami, i tak Clarke miał bardzo duży wpływ na scenariusz "Odysei", a Kubrick na książkę Clarke'a. Clarke w swoich książkach(uwaga, spojler) mówi, że monolit był narzędziem eksperymentu prowadzonego przez pozaziemską inteligencję. Podobnie w książcę "the Sentinel" piramida jest wytworem kosmitów. A ta książka miała tak duży wpływ na Kubricka, że nakręcił, sugerując się problemami poruszonymi w powieści, nie tylko "Odyseje". Nie mówię, że Kubrick uważał monolit za obiekt autorstwa kosmitów. Mówię tylko, że to dla mnie najbardziej prawdopodobna wersja. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeb Kubrick miał na myśli Boga, czy może jakąś inną siłę nadprzyrodzoną. A może jeszcze coś. Mówię tylko, że ta akurat jedna opcja, z inteligencją pozaziemską, wydaje mi się najbardziej prawdopodobna.
A to, że Kubricka, jako ateista, nie imał się problem istnienia Boga...no cóż, a kogo ten problem nie dotyczy?
Cóż, wydaje mi się, że ateizm, brak wiary w Boga, przekonanie zrodzone z trzeźwego i racjonalnego spojrzenia na świat wcale nie wyklucza tęsknoty za Bogiem, chęci jego poszukiwania, pragnienia jego wszechobecności.
To było bardziej do pana Marscopio, twoją wypowiedź chciałem raczej tylko podsumować i dodać coś od siebie
Okej. Po prostu dręczyła mnie wątpliwość, czy coś aby w moim poście jest nie jasne. Ale okej, i zgadzam się z wami. Słyszałem wypowiedzi wielu wykształconych ateistów w programie "Closer to Truth" na programie Planete, dotyczącym właśnie problemu istnienia Boga. I padały zdania, że i oni poszukują, choć sceptycznym okiem, Boga, z, jak to Pan Ehelto romantycznie ujął, tęsknotą za Nim.
Może nie wszyscy tak mają, abyśmy znowu z wszystkich ateistów pobożnisie nie porobili, he, he...
Zgadzam się, że Clarkowi mógł być bliski monolit jako artefakt pozaziemskiej, wysoko rozwiniętej cywilizacji, bo to częsty u niego motyw (np. powieść "Spotkanie z Ramą"). Ale też i on mógł oczekiwać jakichś skojarzeń z transcendencją, absolutem itp. Te idealne proporcje monolitu coś mi tu się ze "złotą liczbą" kojarzą i ideą bóstwa. Ale zaznaczam - oglądałem dawno i nie jestem tak biegły, by wdawać się w szczegóły. Ty, Tajemniczyduchu, chyba bardziej ode mnie przeżyłeś ten film i lepiej go pamiętasz. I dobrze, że tak.
Jeszcze jedno. Pisarze SF, mimo że się podają za agnostyków, sceptyków, ateistów itp. nadużywają religijnych skojarzeń. Clark napisał powieść "Młot Boga" - miał na myśli kometę czy asteroidę, nie pamiętam, która uderzyła w Ziemię. Tak samo Asimow - "Nemezis". Obaj mieli na myśli, że to jakaś zemsta bogów/Boga na ludzkości za nieprawość. Głupota, ale tak to podawali.
Przypuszczam, że "2001:Odyseja Kosmiczna" jest dla mnie czymś takim, jak "Stalker" dla Pana.
Kubrick nie do końca był ateistą. W wielu wywiadach określał, że bardzo często się nad tym zastanawia, czy istnieje jakaś siła wyższa.
Co do filmu, Kubrick powiedział: "Interpretacji jest nieskończenie wiele". Kubrickowi nie podobała się wizja C. Clarka.
Z biegiem lat Kubrick stawał się coraz bardziej konserwatywny czego wyraz dał w "Oczach szeroko zamkniętych".