Po seansie, który tylko dzięki oczywistej możliwości przewijania filmu oraz gierce w telefonie zdiłałem przetrwać przychodzi mi namyśl wyłącznie tytuł pewnego klasyka z Youtube - "Hera, koka, Hasz, LSD". Bo tylko ktoś kto ostro ćpa rózne chemikalia lub ewentualnie nigdy nie leczony schizofrenik może znaleźć w sobie dość siły by oglądać to bez przewijania, zachwycać się tym i co gorsza doszukiwać się w tym szajsie niezmiernie głębokich egzystencjalnych idei, prawd , symboliki wszelkiej maści i sensu. Całość umilała niezmiernie wk...ca i ni jak niedopasowana muzyka poważna, wyjęta z zupełnie innego gatunkowo filmu oraz mnóstwo dziwnych monotonnych drażniących dźwięków mogących z łatwościa doprowadzić do ataku epilepsji bądż co gorsza wywołać objawy wspomnianej wcześniej schizofrenii. Montaż to jedna wielka klapa. Niepotrzebne czarne przewrywniki, dłuuugie nieruchome ujęcia ppmieszczeń w których nic się nie dzieje oraz podziwianie jednostajnie ślimaczących sie w kosmosie statków kosmicznych. Widać ewidentnie, że reżyser w trakcie produkcji stracił wizję lub wogóle jej nie mieł i z braku scen z jaką kolwiek akcją, powklejał te 2-4 minutowe puste ujęcia lub klatki. Gdyby oberżnąć te wszystkie ujęcia do normalnej długości jaką mają podobne sceny w bardziej sensownych filmach to to badziewie nie trwało by prawie 2,5h, a jedynie 30 - 40min. Tylko wtedy dało by się to obejrzeć. A tak akcja się tak ślimaczy że można z nudów zapomnieć o czym postacie mówiły w poprzedniej scenie. Jednym słowem film nawet jak na tamte lata kosmicznie zj...ny.