Po obejrzeniu targały mną mieszane uczucia - nudny, ale intrygujący. Bez sensu i o czymś.
O ile ciągle nie poradziłem sobie z drugą parą przeciwieństw, tak wczoraj zorientowałem się, dlaczego jest nudny, ale intrygujący.
Otóż, wracając wczoraj wieczorem do domu, mając w głowie myśl, że za 5 godzin muszę wstać do pracy, postanowiłem spróbować wprowadzić się w stan półsnu idąc.
I tak szedłem alejką, z jednym zamkniętym okiem, a drugim uchylonym na tyle, by widzieć jedynie światło mijanych latarni. Wcześniej, jadąc kolejką miejską co chwilę przysypiałem, więc i teraz nie miałem problemu z częściowym uśpieniem umysłu. Szedłem, ale nie czułem ziemi, widziałem światło, ale tylko po to, by iść prosto. W umyśle pojawiły się spokojne, z pozoru niepowiązane wizje i myśli.
Spokój i niepokój jednocześnie, gra pomiędzy świadomością a snem, chwilowe zawahania poczucia realności, przenikające się z nienamacalnym celem.
Taki właśnie jest klimat tego filmu. Jest jak chwilę przed zaśnięciem. Nie wiem, o co w nim chodziło, nie rozszyfrowałem większości symboli, ale wczuwając się, poczułem kunszt.
Wielkie brawa dla efektów specjalnych. Mimo, że były to lata 70-te, część z nich może śmiało konkurować z efektami z... Incepcji!
Polecam również dotrzeć do informacji na temat kompilacji - "Echoes" Pink Floyd z końcówką "2001...".
PS. Gasząc kąśliwe uwagi, które i tak pewnie się pojawią: Nie byłem pod wpływem żadnych środków chemicznych czy pobudzających. Byłem po prostu zmęczony w pełni księżyca.