Artur C. Clarke potrafił moim zdaniem bardziej plastycznie ukazać całą historię. Film jest
pełen niedomówień i zawiódł mnie, błędem możliwym mym był fakt iż przed filmem
przeczytałem książkę, którą polecam gorąco.
Książka potrafi otworzyć o wiele szersze drzwi do uniwersum czarnego monolitu
przedstawiając sylwetki bohaterów w sposób tak żywy, iż potrafią stać się bardzo bliscy
czytelnikowi, łącznie ze swoimi wątpliwościami i kłopotami natury wszelakiej rzeczy. W filmie
postacie są widzowi obce, milczące i tylko świadomość, że w ich głowach rozgrywa się
akcja (widzowi niedostępna) oraz chęć przyjrzenia się rozwiązaniom jak zostały ukazane
różne sceny powstrzymywała mnie przed wyłączeniem filmu.
Naprawdę się zawiodłem...
Czytałem książkę i miejscami odnosiłem wrażenie, że jestem w zoo, po którym biegają sobie bohaterowie :). Szczerze się przyznam, że mnie nie zachwyciła.
Myślę, że założeniem filmu było przedstawienie bohaterów jako nijakich i mdłych. Scena urodzin, w której Bowmanowi jest przesyłany obraz rodziny składającej życzenia, chociaż nie widział jej od miesięcy, pozostaje on zimny i niewzruszony. Wydaje mi się, że to dość jasno nam to sugeruje. Najbardziej ludzki z załogi jest chyba HAL :P.
Według mnie też książka jest lepsza. Więcej jest w niej pokazane, jawi się tam całe tło, a monolit ma swoją historię i jest o nim o wiele więcej.
Przyznam, książka mnie szczerze zafascynowała, jej zakończenie też było jakieś takie... do strawienia (bo niestety zakończenie filmu zupełnie do mnie nie przemówiło i bardzo drażniło). Zresztą tak samo jak początek - co innego oglądać małpy, a co innego czytać o nich i wiedzieć gdzie żyją, co im grozi itd.
I cieszę się, że po nią sięgnęłam, mimo, że film pozostawił u mnie mieszane uczucia :)
Może jednak spojrzeć na temat w inny sposób i powiedzieć:
Książka o wiele lepsza...ale film mnie nie zawiódł, bo przekazał w obrazie taką świetną ksiązkę w sposób na tyle dobry na ile było to możliwe na celuloidzie.