film S.F. w historii kina. Absolutne ARCYDZIEŁO, zaraz po nim stawiałbym na Star Wars a
potem sagę ALIENS Ps. Książka jednak troszkę lepsza no i w końcu wyjaśnienie czym jest
ów sześcian :)))))
"Ps. Książka jednak troszkę lepsza no i w końcu wyjaśnienie czym jest
ów sześcian :)))))"
To jest właśnie w książce najgorsze.
Ja bym jednak rozgraniczył, do Odyseja to film jednak ambitny i z sensem a Star Wars to już czyste kino rozrywkowe. Alien to coś pośrodku, bo wszak to horror ale też bardziej by pasował do kina rozrywkowego. To trochę jak pisać, że na 1szym miejscu stawia się Faulnkera, na drugim Rowling a na trzecim Marqeuza... :D
To Pańskie rozróżnienie sugeruje, jakoby Star Wars nie miało sensu. Kurcze, pierwszy film przedstawiający stricte odmienną filozofie wyimaginowanego, kosmicznego kolektywu, historia niezwykle złożonego uniwersum, pięknie poskładana, a przede wszystkim jak diabli klimatyczna, a Waść mi tu mówisz, że sensu nie ma? :D Nie dam się obrażać! ;)
A "Alien" to co? Może i horror, ale za to, wizualnie, diablo artystyczny! Takiego akcentu biomechaniki w innym filmie nie uświadczysz!
No owszem, dlatego u Aliena się waham. Horror gatunkowo sam w sobie coś mówi o człowieku, bo analizowanie, pokazywanie strachu mówi o rzeczach które nas dotyczą - o strukturze naszych mechanizmów obronnych i naszej psychice. Akurat piszę pracę naukową ze strachu to się mogę wymądrzać, hehe ;). A Wizualnie - perfekcja Gigera, jest to zresztą mój ulubiony horror.
Wszystko jest dokładnie jak Waćpan mówisz. Jest filozofia, złożoność, klimat, ładne poskładanie ale po obejrzeniu Gwiezdnych Wojen, na pytanie "o czym był ten film" jaka jest odpowiedź? Ja bym opowiedział, że jest to rozrywkowe kino przygodowe, bardzo fajnie zrobione no i już na zawsze kultowe. A po obejrzeniu Odysei na to samo pytanie? Jest parę rzeczy o których mówi ten film - co nam przynosi ewolucja, co nam przynosi technologia (i jakie zagrożenia zbyt duża wiara w nią), co nam przynosi ciekawość i zuchwałość... to głęboki obraz w gruncie rzeczy. A pod względem wizualnym, nie tylko jest fajnie zrobiony ale pod wieloma względami przełomowy, prawdziwie artystyczny!
Jeśli już bym rozgraniczał, to w kategorii S.F. przygodowego Star Wars na pewno byłoby w czołówce. Nawet jeśli nie za jakość, to na pewno za wpływowość i wagę.
Rozumiem.
Natomiast, ja mogę powiedzieć, co urzekło mnie w "Gwiezdnych Wojnach". Trylogia Lucasa(rzecz jasna, mówię tu o starej trylogii, bowiem do tzw. "Prequel Trilogy" podchodzę zupełnie inaczej) skupia się na bohaterach. To nie jest film, jak "Stalker" czy "Odyseja", w którym to obraz jest medium. Tutaj problem przedstawiony jest w oparciu o relacje między bohaterami. Bohaterowie są dosyć złożeni. Oczywiście, nie jest to aż tak dogłębna analiza, jak w przypadku wielu obrazów psychologicznych, jednakże, jak na ilość występujących w historii bohaterów, a także samo nastawienie filmu do widza, postacie potrafią zaciekawić. Relacje są nie mniej skomplikowane. I właśnie te problemy bohaterów, a także samo zjawisko mocy, które to motywy przeplatały się ze sobą, stworzyły niezwykła mieszankę ciekawej historii, która nawiązuje(nie wiem, czy przypadkowo, czy też celowo) do wielu podwalin naszej kultury. Brzmi, jak gdybym przesadzał? Otóż: w drugiej część(a w zasadzie w piątej, i tu, uwaga, możliwe spojlery) części, gdy główny bohater, Luke, spotyka Yode na odległej, bagnistej planecie(nazwa dosyć trudna, nie wiem jak się pisze, więc pozwolicie...), podejmuje trening u wspaniałego mistrza. Plany krzyżuje podstęp Vadera, i wizja, jakiej uświadczy, podczas treningu, Luke. Szczegóły są mało istotne. Istotny jest fakt, że Luke postanawia podjąć walkę z Vaderem. I tutaj Yoda wymawia ważne słowa(jak się potem okazuje, nawet Yoda nie jest postacią ze wszech miar idealną) - "kto raz na ciemną drogę zejdzie, już zawsze jej niewolnikiem pozostanie". To bardzo poważne stwierdzenie, lecz wszystko wskazuje na to, że taka właśnie jest ciemna strona mocy - tak potężna, że z jej objęć nie można się wyrwać. Jest chorobą duszy, która jest nie do uleczenia. Ale, ale! W ostatniej części "Gwiezdnych Wojen", na samym końcu, po, wspaniałym z resztą, pojedynku między ojcem a synem, wywiązuje się rozmowa między Imperatorem, a młodym Jedi. Pełen wiary Luke, mimo okropnej sytuacji, w jakiej się znalazł, nie rezygnuje, zostaje przy swoim. Wówczas to imperator rzuca się na niego z całą swoją wściekłością i mocą. Tutaj następuje, zdecydowanie, najważniejszy moment w całej sadze. Vader, świadom swojej miłości do syna, której siłą stałą się większa, a niżeli jakiekolwiek inne moce, ratuje syna, niszcząc swojego, jeszcze przed chwilą, mistrza. I tu ukazuje się idea - potęga ciemnej strony, która więziła ludzi, nie pozwalając im uciec, bez względu na to, jak potężny mocą będzie ten, którego opętała, została pokonana, w końcu, nie przez wielkie umiejętności Luke, czy siłę woli Vadera, ale przez...miłość ojca do syna. Miłość, a także wiarę Luke'a w to, że dla ojca jest jeszcze nadzieja. To na prawdę wspaniały motyw. KONIEC SPOJLERÓW!
To nie jedyne takie nawiązanie. Moc jest już sama w sobie symboliczna. Wzrost Yody, i jego nieproporcjonalna do powierzchowności moc też jest znanym odniesieniem. Ale to nie koniec. Film pokusił się też o pewną, skromną, ale jednak, scenę symboliczna. Operowanie obrazem, Moi Mili! Chodzi tu o pamiętną scenę starcia Luke'a w jaskini na planecie Yody(tej bagnistej planecie). Jest to bardzo ładna wisienka na torcie, która urozmaica nieco przygodę.
Ten film, jak wiele innych filmów przygodowych, o walce dobra ze złem, mówi przede wszystkim o wartościach, o jakich powinniśmy pamiętać walcząc ze złem w naszym życiu. Ale nie tylko. Bowiem Lucas pokusił się o kilka, drobnych, ale jednak, symboli. A to jest bardzo fajne, ponieważ stanowi o większym znaczeniu tego filmu.
Nie stawiam go na równi z filmami Bergmana, Tarkowskiego, Kurosawy czy Kieślowskiego. Nie mówię, że jest to staranna, szczegółowa analiza złożonej, ludzkiej psychiki. Nie analizuje też dogłębnie tzw. "pytań bez odpowiedzi", i nie stara się na nie odpowiedzieć. A jednak film ten, będący z całą pewnością filmem rozrywkowym, który to film odznacza się kapitalnymi zdjęciami, muzyką, efektami, klimatem, pomysłowością, pewną innowacją, który to film zaciekawia i jest źródłem świetnej zabawy, mówi o wartościach, o tym, co jest ważne, a co tylko pozorne. I pozwala sobie na odrobinę więcej. W pewien sposób przekracza granice filmu rozrywkowego, a wkracza, bardzo nieśmiało, i tylko kilkoma krokami, w symboliczny i głębszy obraz. To są akcenty. No, ale gdyby nie te akcenty, "Gwiezdny Wojny" były by zupełnie inne.
Ostatecznie - ta kosmiczna saga to faktycznie film rozrywkowy. Ale niezwykle wyszukany film rozrywkowy, który ma też trochę z "filozofa". Forma filmu jest znakomita - wizualnie, niezapomniane kwestie, niezapomniany klimat budowany przez muzykę, założenia twórcy, zdjęcia. Ale ten film to także kapitalna historia, z dystansem, która ma w sobie kilka nawiązań. Przy tym wszystkim, mam do tego filmy ogromny sentyment(prawdopodobnie największy)!
Nie skreślał bym tego filmu tylko ze względu na to, iż jest to film inny z założenia. "Gwiezdny Wojny", to, w mojej ocenie, nie tylko klasyka filmu rozrywkowego, ale także klasyka filmu science fiction. I nie omieszkał bym umieścić pudełka z tym filmem obok tego z "Odyseją Kosmiczną", choć z całą pewnością "Odyseję" uważam za film pełniejszy.
Oczywiście jest to moje zdanie, dla niektórych być może nieco dziwne. Jednakże zawsze byłem przekonany o tym, iż nie tylko filmy niezwykle "głębokie" są wartościowe w sztuce filmowej.
Jeśli to przeczytałeś – podziwiam...i pozdrawiam!
Przeczytałem!
I przecież ja tego filmu nie skreślam i w sumie mogę się zgodzić z wieloma rzeczami które napisałeś. Problem w tym, że fantastyka zawsze była podzielona na dwie szkoły: taką w której konwencja służy do pokazywania przesłania i taką w której konwencja służy do pokazywania konwencji. Życie nie jest czarno-białe i ciężko o filmy w 100% spełniające jedno z tych założeń i całkowicie ignorujące to drugie ale balans między nimi jednak jest mocno wyczuwalny - filmy w których jest mnóstwo kosmicznych pościgów, strzelania, różnych potworów wręcz kipią od odniesień do tej drugiej szkoły. Takie są właśnie Gwiezdne Wojny. Nie umniejsza to jakości filmu ale stawia go jak dla mnie tak naprawdę w trochę innym szeregu i mieszanie filmów takich i takich po prostu trochę razi. Może się zapędziłem z tym książkowym porównaniem na początku tematu ale miałem dobre intencje :D
Pozdrawiam!
Poniekąd się zgadzam. Ostatecznie, chyba chodzi nam o to samo. Zgadzam się w zupełności co do tego, że "Gwiezdne Wojny" i "Odyseja" to filmy zgoła inne. Natomiast, jeśli miałbym postawić jakieś filmy na półce "kolosy fantastyki naukowej"(a o to, domniemam, chodziło twórcy tematu), to bez wahania postawił bym tak sagę o Skywalkerach, jak i transcendentalne dzieło Kubricka. Choć, może się wydawać nazwanie "Gwiezdnych Wojen" arcydziełem sf nieco laickie, mimo wszystko gustu ani zdania nie zmienię.
Sam uważam, że "Odyseja" jest filmem lepszym. Gdyby była tu skala, powiedzmy, procentowa, dałbym "Odysei" 100%, zaś "Gwiezdnym Wojnom" gdzieś około 95%. No ale....
Pozdrawiam!