Nie widzę w tym nic ciekawego. Jakoś nie interesują mnie dłużyzny i oglądanie lecącego statku, albo małpy szczekają,facet lata w powietrzu WOW,Ziemia przez 2 minuty,Jowisz przez 3 minuty inne g#wna przez kilka minut. W filmie ma się coś dziać, jeśli nic się nie dzieje, to jest po prostu nudny,pusty i pseudofilozoficzny, bo autor chciał coś przekazać bla bla bla. Znam tę gadkę i reaguję na nią odruchami wymiotnymi. Prawda jest taka, że ten film jest słaby, komputer był najlepszą postacią w filmie, BRAWO...
Bo to nie film, tylko baaaaardzo długi pokaz slajdów ;p Chociaż muszę przyznać, że ocena "4", patrząc na twoje wcześniejsze wypowiedzi trochę mnie zdziwiła ;p
Mylisz się... Interstellar to film o tunelu czasoprzestrzennym i czasie, a Odyseja to jakiś bzdet o niczym.
Mnie Interstellar zachwycił świetną stroną techniczną, pokazaniem potęgi kosmosu i aurą tajemniczości. W Odysei można było podziwiać jedynie rewolucyjne jak na tamten czas efekty (dzisiaj już się troszkę zestarzały) i... to w sumie tyle ;p
Porównywanie "Interstellar" do
"Odysei kosmicznej" jest nie na miejscu. I to
nie jest nawet kwestia wielkości dzieła, a
innowacyjności. " Interstellar" nie jest w
żadnej mierze odkrywczy, nie przeciera
nowych ścieżek do lepszego jutra w
filmowym świecie. To nic innego jak miałka
bajeczka, pełna lekkostrawnej akcji, która
ma za zadanie przyciągnąć masę widzów do
kina i zarobić olbrzymie pieniądze.
Czy ja porównuję Odyseję do Interstellar? Przeciwnie, uważam, że nie można ich porównywać, ponieważ zgłębiają zupełnie inne tematy.
Nie mam zamiaru się sprzeczać (zwykle robię to chętnie), na temat tego filmu, ponieważ w tych czasach nie widzę w nim nic ciekawego. Nie obchodzi mnie żadne przecieranie ścieżek, ma się film podobać i koniec. I nie mam zamiaru traktować go na zasadzie:"Jaa, ale efekty jak na tamte czasy świetne cóż za innowacyjność, 10/10."
Mam podobne odczucia, film do mnie trafił jako bardzo nudny pokaz techniki i efekciarstwa (jak na tamte czasy), a te wszystkie wielkie interpretacje filozoficzne kojarzą mi się z lekcją języka polskiego kiedy to zostaje omawiany wiersz i można lać wodę pt. "co autor miał na myśli".
Dokładnie, na ten przykład omawianie "Dziadów" Mickiewicza mija się z sensem, ponieważ typek nic nie miał na myśli, ponieważ był zwyczajnie naćpany w trzy dupy, kiedy to pisał...
Wówczas też mnie to wk*urwiało, tyle, że teraz nikt nie stoi przy moim biurku z pistoletem drąc mordę niczym hitlerowiec, który każe żydom iść do komór i nie decyduje o tym, czy przejdę do następnej klasy przez parę durnych cyferek w dzienniku. Teraz jestem świadomy tego, że mam wybór i tak naprawdę nie muszę nic z tym robić.