jakośc nie specjalnie chce mi się zastanawiać nad sensem całego tego przedsięwzięcia. nie żebym uważała "odyseję..." za nic nie wartą bzdurę, ale po prostu moim zdaniem bliżej temu niekwestiowanemu dziełu do surrealizmu niż do jakiegokolwiek innego kierunku. a surrealizmowi najzwyczajniej w świecie nie wypada przypisywac znaczeń - zapytajcie lyncha ;)
co do indywidualnej oceny. pierwsze dwie godziny minęły mi na nieprzerwanym zainteresowaniu tematem, zaś sama końcówka początkowo mnie ciekawiła, później zaczęła nudzić. w każdym razie przez niemal cały film coś czułam, to sporo.