Miało nie być zaskoczenia. Film miał być prosty i lekki, jak na blockbustera dzisiejszych czasów przystało. Rzeczywistość niestety brutalnie weryfikuje przedseansowe nastawienia.
Scenariusz... Jedna wielka lipa. Wystarczyłoby, żeby po prostu był i nie przeszkadzał. Żeby można było pooglądać totalną rozwałkę. To przecież nie jest duże wymaganie. Ale nie... muszą być głupie (eufemizm), banalne teksty, płytkie i nieoryginalne postacie, schematy, wtórność i przewidywalność. Tacy ludzie jak Emmerich niczego się nie uczą. Zero rozwoju i jakiejkolwiek ambicji. Płyną z prądem i jedynie korzystają z najnowszej technologii na potrzeby swoich produkcji, żeby tworzyć coś bardziej widowiskowego, szybszego, większego.
Ale i widowiskowości trochę zabrakło. Pierwsza godzina to tortury. Fabuła wlecze się niemiłosiernie tylko po to, by w końcu odsłonić przed nami hasło z plakatów: "świat, jaki znamy, kończy się". Najciekawsze sceny zostały zamknięte w 2,5-minutowym zwiastunie. Strona wizualna też kulała - efekty były zwyczajnie słabe i jestem pewien, że można to zrobić lepiej. Zero muzyki. Zero aktorstwa (chociaż grać nie ma co w takich filmach...).
U Emmericha poziom głupoty i patosu rośnie proporcjonalnie do rozmiaru katastrofy, którą prezentuje. Pozostaje nadzieja - zniszczył w końcu cały świat, więc nic głupszego nie nakręci. No chyba że przyjdzie czas na naszą galaktykę, a następnie cały wszechświat...
4/10 z litości oraz sentymentu dla Cusacka i kina katastroficznego.