Może jestem malkontentem, ale jak TO ma być najlepszy horror ostatnich lat, to wolę nie oglądać reszty. Początkowo zapowiadało się ciekawie (wiele reminiscencji z "Coś"), nowe spojrzenie na wampiry, lecz w miarę zagłębiania się w fabułę robiło się coraz gorzej. Hartnett zagrał tak patetycznie, że aż mdli (choć to po części wina postaci, którą grał - kryształowy szeryf z astmą młodszym bratem i rozbitą rodziną - aż się łezka w oku kręci ze wzruszenia). A ten jego wyraz twarzy gdy Eben płacze wygląda jakby zaraz miał srogo kichnąć. Poza tym strasznie irytował mnie sposób kręcenia scen akcji. Po raz pierwszy to widziałem w "Świcie żywych trupów" a następnie w "28 dni później". Z tym że tam to było serwowane z umiarem, natomiast tutaj to mi po prostu przeszkadzało. Trudno mi wytłumaczyć co mam na myśli, ale podczas dynamicznych ujęć obraz jest ostrzejszy i jakby odrobinę przyspieszony. Lecz w "30 dni nocy" dodatkowo ruszali kamerą by dodać ujęciom efekt dynamizmu lecz nie wyszło im to na dobre.
Rozwiązanie akcji natomiast było strasznie absurdalne i dziwię się kto przy zdrowych zmysłach takie coś napisał. I ta śmierć w ramionach ukochanej... No śmiech an sali! To jedna z najgorszych ostatnich scen jakie widziałem (już nawet ostatnia scena "Pojutrza" była lepsza).
Co prawda kompletne dno to nie jest, lecz zawiodłem się na tym filmie.