Czego to ja się nie nasłuchałem o tym filmie! Że klimatyczny, że dokonuje rewitalizacji wampirzego mitu, że najlepszy horror ostatnich lat.. Same cuda niewidy. Niestety, również same farmazony. Powiem krótko: film jest niemiłosiernie, okrutnie nudny.. Początek jest obiecujący: złowrogi statek i spalone telefony zdają się zapowiadać, że "zagrożenie" będzie powoli oplatać swoimi mackami miasteczko "Barrows", eskalacja napięcia będzie zaś odpowiednio stopniowana aż do owego "zagrożenia" ujawnienia. Co otrzymujemy zamiast tego? Kilka krótkich scenek wprowadzających nas w rzeczywistość miasteczka, a później ni z tego, ni z owego z ciemności wyskakuje banda jakichś pokrak i morduje stereotypowego dziadka(tak, "tego który mieszka samotnie na odludziu poza miastem"). Jedziemy dalej. Następnie otrzymujemy niewiarygodnie chaotyczną scenę rzezi dokonanej na biednych redneckach, drwalach i innych dziwakach zamieszkujących tę dziurę. Rzezi dokonanej - jak się okazuje - przez wampiry. Tak! Te zdeformowane pokraki to właśnie wampiry! Pominę już fakt, że cała ta rzekoma rewitalizacja została dokonana w stylu odbudowy warszawskiego Zamku Królewskiego, gdzie zamiast barokowej perełki architektury dostaliśmy ordynarny żelbetonowy kloc (swoją drogą, to śmieszą mnie wszystkie te twierdzenia jakoby wizja wampirów z "30 dni nocy" miała być zdrową odtrutką na różne wytwory "zmierzchopodobne"; wszak i tu twórcy dokonali gwałtu na klasycznym wizerunku wampira, różnica jest tylko taka, że sprowadzili go do drugiej skrajności), ale nie omieszkam przyczepić się do czegoś innego. W samym rdzeniu mitu wampirycznego leżą dwie rzeczy: krew i seksualność. A co mamy w "30 dniach mroku"? Krew to zdaje się kolegów wampirów w ogóle nie interesować, bardziej zdają się być rozmiłowani w drapaniu ofiar i wyrywaniu z ich ciał płatów mięsa. Jeżeli zaś chodzi o seksualność, to.. Cholera, nie ma w tym za grosz erotyzmu. Szczerze to nie mogę sobie przypomnieć żadnego dzieła kultury, w którym pozbawiono by mit o wampirze tych dwóch definiujących motywów. Co więc zostaje z takiego wykastrowanego wampira? Ano, jak już się rzekło: pokrak. Żeby jednak nie byłoby, pokraki dzielą się w tym filmie na dwa gatunki; jest więc pokrak królewski, który wygląda jak Bogusław Linda i wygłasza niesamowicie absurdalne, pseudofilozoficzne uwagi w jakimś "tajemniczym, starożytnym języku" i jest też, oczywiście, pokracza tłuszcza, która niefortunnie nie potrafi się w tymże języku komunikować, pozostaje więc niema, okazjonalnie tylko dając upust emocjom poprzez wydawanie z siebie dźwięków przypominających krzyk zarzynanej świni. Kiedy zaś ta wesoła gromadka przejmuje kontrolę nad miasteczkiem, grupka głównych bohaterów chowa się na strychu (tak!) i zaczyna się nuda... Nie dzieje się dosłownie nic. W tym momencie przeciętny horror miałby dwie drogi do wybrania: albo rzeź trwałaby dalej i nasi bohaterowie pojedynczo byliby wykańczani przez "zagrożenie", albo można byłoby podłubać trochę w psychice bohaterów. "30 dni noc" nie wybiera żadnej z tych dróg, zamiast tego skręca w pole. Przez 3/4 filmu bohaterowie włóczą się bezsensownie od punktu do punktu w miasteczku, trochę się do tego miotają i boją wampirów. W zasadzie to ciężko scharakteryzować, co dzieje się w środku filmu, bo de facto nie dzieje się nic. Gdzie napięcie ja się pytam? Po prostu: rozpasana, obrzydliwa nuda.. Ale prawdziwie rzadkiej urody był dopiero finał. Przedfinałowego zawiązania akcji... nie było? Nudy, przyznaję jednak, również. Dostałem w końcu jakąś porządną napieprzankę, której obraz mile połechtał moje niewysublimowane, prymitywne gusta. Ale co z tego, jeśli finał ten jest wybitnie bezsensowny, bezzasadny i bezsprzecznie mało wyrazisty? Film zwyczajnie siada na poziome konstrukcyjnym. No i zbytnio straszny to on również nie jest. Koniec końców, jeżeli stworzenie dobrego (ambitnego?) horroru było poza zasięgiem twórców, wolałbym już obejrzeć klasyczny slasher, a nie coś tak mało poruszającego i nijakego. Tragedii jednak też nie było, ot kolejny nudnawy film bez polotu.
Na plus idą:
- Miejsce akcji; bardzo klimatyczne miasteczko na Alasce.
- Sobowtór Bogusia Lindy w roli herszta wampirzej bandy.
- Pomysł. Trzydziestodniowa noc to niezwykle obiecujący punkt wyjścia dla horroru. Problem w tym, że raczej takiego, w którym napięcie jest budowane za pomocą "tajemnicy", a nie "survivalu" jak w tym filmie.
- Banda swojskich rednecków jako głównych bohaterów.
Moja ocena: 5/10.
PS. Komiksu nie czytałem, co by nie było.
PS2. Nielogiczności, których trochę w filmie by się znalazło nie wymieniam, można na nie przymknąć oko.