chciałabym dodać recenzję znalezioną w internecie z którą zgadzam się w 100%
Gdy w łapki wpadł mi komiks "30 dni nocy" stwierdziłem, że to niezła siekanina i odświeżenie w tematyce wampirów. Twórcy zdecydowanie uciekli od romantycznego wizerunku, gdzie wampir mężczyzna dostojnie wgryzał się dwoma kłami w niewieścią szyję na rzecz czysto zwierzęcej potrzeby konsumowania świeżej krwi wypływającej z rozszarpanego gardła. Także specyficzna estetyka i rysunki przykuwały uwagę. W momencie, gdy dotarły mnie słuchy o działaniach zmierzających ku ekranizacji tego komiksu zaciekawiło mnie to niezmiernie.
Tytułowe "30 dni nocy" to czas w najdalej na północ położonym amerykańskim mieście Barrow na Alasce, kiedy to przez miesiąc panuje mrok. Kto tylko może wyjeżdża przed nastaniem "wiecznej" nocy. Nagle pojawiają się krwiożercze wampiry, dla których te 30 dni bez światła dziennego to istny raj. Przeciwko wampirom staje szeryf, jego żona z którą mu się nie układa oraz niewielka grupka ocalałych z pogromu.
Miło się rozczarowałem oglądając ten film. Spodziewałem się klasycznie schrzanionej ekranizacji komiksu, która dołączyła by do takich beznadziejnych produkcji jak, "Punisher" (oczywiście ten z 2004, bo poprzednik z Dolphem Lundgrenem z 1989 dało się oglądać) czy "Ghost Rider". Ale nie! Oczywiście nie jest to aż tak dobra ekranizacja opowiastki obrazkowej jak "Sin City" czy "Batman", lecz plasuje się w pewnej odległości za nimi. Także nie wolno nam zapomnieć, że jak to w większości horrorów musimy przyjąć za pewnik pewne uproszczenia jakie narzucają nam twórcy by w pełni cieszyć się z seansu.
Nowe spojrzenie na wampiry wyszło tylko na dobre temu filmowi. Występujący tu krwiopijcy mają w sobie nie tylko coś odrażającego i przerażającego, ale i bliżej im do zwierząt niż do ludzi. To akurat różnica pomiędzy komiksem, a filmem, gdyż w wersji papierowej więcej ze sobą rozmawiały, były budowane relacje pomiędzy nimi, a w filmie mamy przede wszystkim brutalne monstra łaknące krwi. Ich potworny wizerunek zdecydowanie został zainspirowany wyglądem doskonałego drapieżcy, który setki tysięcy lat temu został ukształtowany przez siły przyrody po dzisiejsze czasy w swej niezmienionej formie poluje po morzach i oceanach. Chodzi mi tu oczywiście o rekina, z którego wampiry mają równie puste spojrzenia, garnitur uzębienia, a niektórzy nawet "rysy twarzy".
Josh Hartnett powoli przymierzany jest by zacząć odgrywać w Hollywood role twardzieli o ludzkim obliczu, choćby niedawna kreacja w "Czarnej Dali", gdzie wczuł się w iście chandlerowskiego detektywa. Jednak bardziej odpowiadają mu takie role jak ta w "30 dni nocy", gdzie ma tylko działać, bez wewnętrznych monologów, bardziej praca rzemieślnicza niż spora doza kreatywności. On i Ben Foster to najjaśniejsze punkty pod względem aktorskim tego filmu. Foster nie pojawia się zbyt długo na ekranie, jednak potrafił w scenach gdzie występuje przytłoczyć całą resztę swym obłąkaniem. Szkoda tylko, że dla widza los postaci pozostaje obojętny. Jakoś nie wczułem się w problemy małżeńskie szeryfa, czy inne około rodzinne historie. I tak jak dochodzi do rozwałki to nam kompletnie zwisa kogo potwory załatwią w efektownych bryzgach krwi.
Od samego początku nasuwa się porównanie do "Coś" Carpentera, dziejącego się w równie zimnych warunkach podbiegunowych. W obu dziełach powoli roztaczana jest atmosfera nieodgadnionego zagrożenia. To podobieństwo jest oczywiście plusem, lecz w "30 dni nocy" dopóki nie pojawią się wampiry nieco wieje nudą. Trochę za słabo wykorzystano jaśniejącego tu Fostera, by wprowadzić widza w nastrój zagrożenia. Zabrakło reżyserowi umiejętności w stopniowaniu napięcia, by przy każdej upływającej minucie wzrastał w nas strach. A tak mamy dość szybko pokazana pełnia wampirzych umiejętności. Natomiast scena masakry widziana z góry to już prawdziwy majstersztyk dla fanów krwawej jatki. To co widzimy z lotu ptaka przemawia bardziej niż wielokrotne zbliżenia na rozszarpywane ciała czy dekapitacje. Czasem tylko pojawiło się parę gorszych scen, gdzie nie wszyscy aktorzy dawali radę ukazać emocję jak należy bez popadania w przesadę. Minusem było też mizerne ukazanie upływającego czasu, do zakończenia nocy. Nieźle wypada mroźna i surowa scenografia miasteczka na odludziu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a asfalt chowa się na noc.
Moim zdaniem warto zanurzyć się w ten w pełni zezwierzęcony wampirzy świat pod kołem podbiegunowym, jednak nie oczekujmy strachu w tym filmie, tylko dobrej rozwałki.