Żeby nie było nieporozumień, napisałem to wielkimi literami. Nie polecam tego filmu nawet tym, a może szczególnie tym, którym podobała się pierwsza część (może właśnie ci, dla których w "300" było za mało krwi i latających kończyn, znajdą satysfakcję w sequelu).
Szczerze mówiąc to nawet nie obejrzałem tego filmu w całości. Za każdym razem po 15 minutach zastanawiam się, co myśleli sobie ludzie tworzący ten film (oprócz tego, kiedy dostaną kasę). Oglądam ten film w częściach i którąkolwiek scenę wybieram, wytrzymuję kilka minut. Ten film ma bardziej pretensjonalne teksty, niż wszystko, co w całej swojej karierze zrobili Bergman, Godard i von Trier razem wzięci. Jest tak patetyczny, że nie potrafię znaleźć dobrego porównania.
A najbardziej odpychające jest to, że w rzeczywistości "Początek imperium" to zwykłe gore, które w odróżnieniu od dobrych filmów gore ("Martwe zło", "Teksańska masakra..."), próbuje udawać jakiś rodzaj artystycznej przemocy, którą nie jest. Jak obcinasz komuś kończyny i głowę, a następnie zalewasz ekran krwią, to robisz gore. To, że nakręcisz to w slow-motion nic nie zmieni.

A żeby było jasne, pierwsza część była dobra i przyjemnie się ją oglądało. Brakowało tu kogoś, kto chociaż w połowie miałby tyle charyzmy, co Butler. Reżyser myślał chyba, że jak da wszystko w slow motion, to dorówna Snyderowi.