Ten film trzeba zobaczyć.Myslałem,że będzie kolejna przereklamowana, nudnawa komedia.Tymczasem film mnie zachwycił!
Wszystkim dosłownie.Nie ma rzeczy, która by mi sie w nim nie podobała.Rewelacyjni aktorzy, soundtrack, dialogi, montaż itd
CUDO!
10/10
I niezwykle denerwujace opisy (o filmie) na filmwebie,ktore zupelnie nie
oddaja tego co sie dzieje w filmie - powiedzialabym, ze nawet odpychaja.
Uhhhhh...
Ja nigdy nie czytam opisów. Czasem mogą zniechęcić bądź zdradzić za duzo fabuły. Wolę zwiastuny.
heh - ja zazwyczaj tez nie z tych samych powodow. Ale po filmie interesuje
mnie jakie odczucia i interpretacje ten film wzbudza u roznych osob, bo
mnie na przyklad urzeka fakt, ze widze siebie i swoje przemyslenia w
fabule, charakterach.
Ale opis: 'Zwariowana komedia romantyczna o młodej kobiecie, która nie
wierzy w miłość, dopóki nie spotyka na swej drodze chłopaka, gotowego na
wszystko, by zdobyć jej serce.' zupelnie odbiega od glownego zamyslu
filmu. Po pierwsze 'o mlodej kobiecie' ??? Po drugie nie nazwalabym tego
'Zwariowana komedia romantyczna'. W oczach widza pojwia sie ten badziewny
obraz niczym z ' Jak stracic faceta w 10 dni'...
Ja lubię komedie w stylu "Jak stracić faceta w 10 dni". Wszystkie one są jednak takie same, a po kilku dniach już się nie pamięta o czym były. Dobry spsób aby zabić 2 godziny. Tyle. Natomiast filmy takie jak "(500) Days of Summer" zdarzają sie bardzo rzadko. Nie pamietam nawet jaki film poprzednio zauroczył mnie tak bardzo. 500 jest magiczny od pierwszej do ostatniej sceny.
Co do opisu to dystrybutorzy poprostu dbaja o reklamę. Chcą aby jak najwięcej ludzi poszło do kina. W przypadku tego filmu jednak nie martwiłbym się lewym opisem. Film jest genialny i może sie nie spodobać naprawdę tylko półgłówkom szukającym cycków i wybuchów w kinie.
Zgadzam się, że film jest rewelacyjny. Szczerze wątpiłam czy kiedykolwiek zobaczę naprawdę dobrą, realistyczną komedię romantyczną (tak na marginesie- wkurza mnie nazwa tego gatunku, bo większość tzw komedii romantycznych nie ma w sobie nic z komedii),więc ten film był dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Nie powiem, że nie lubię czasem obejrzeć lekkiego, naiwnego filmiku w stylu wspomnianego wyżej "Jak stracić chłopaka w 10 dni", ale zapominam o nim zaraz po tym jak się skończy i nigdy nie traktuję go poważnie. Główną wadą tego typu filmów jest brak realizmu. Trudno się identyfikować z bohaterami i ich przeżyciami skoro schemat wygląda tak- dziewczyna poznaje chłopaka (lub wersja odwrotna chłopak poznaje dziewczynę), zakochuje się, niestety on nie zwraca na nią uwagi, więc ona robi wszystko, żeby zwrócił, na końcu on uświadamia sobie, że ją kocha i żyją długo i szczęśliwie. Tak jakby zdobycie wzajemności drugiej osoby było końcem problemów, wygraną na loterii. Pobierają się i nie ma bata- już zawsze będą szczęśliwi, bo przecież się kochają. W życiu tak nie jest.
"(500) Days of Summer" pokazuje relacje między dwiema osobami z innej, prawdziwszej perspektywy i to mi się właśnie podoba. Gdyby to była standardowa komedia romantyczna, to historia rozpoczęłaby się w momencie, gdy Tom zobaczył Summer po raz pierwszy, a skończyłaby, gdy Summer pocałowała go przy kserokopiarce. Odwzajemniła jego zainteresowanie, więc jest happy end i nie ma co dalej pokazywać. A tutaj mamy coś innego- ten pocałunek jest dopiero początkiem ich wspólnej drogi. Wydaje się, że Summer kocha Toma, on jest szczęśliwy, a mimo to i tak im w rezultacie nie wychodzi. Tak jak i w życiu- nie wystarczy, że jedna strona jest naprawdę zakochana, ba!- nawet, gdy dwie są w sobie wręcz szaleńczo zakochane, bo różne rzeczy mogą się wydarzyć, a związek trzeba pielęgnować, żeby był udany. Większość z nas może się utożsamić z przeżyciami Toma. Był zakochany i wydawało mu się, że ta druga osoba jest mu przeznaczona i że są ze sobą naprawdę szczęśliwi, a w rzeczywistości tak nie było. On był szczęśliwy, ale Summer chciała czegoś zupełnie innego i postanowiła to zakończyć. Trudno oczekiwać od niej, żeby ciągnęła związek, który nie daje jej szczęścia, więc musiała złamać mu serce. Większość z nas choć raz w życiu była w podobnej sytuacji (tzn miała złamane serce), ale świat się przez to nie skończył, tak jak i świat Toma. Niestety w niektórych typowych komediach rom. można ujrzeć schemat- on jej nie kochał i ją zostawił, więc jest załamana i nie może się pozbierać aż do momentu, gdy on w końcu zrozumie swój błąd i do niej wróci. Gdyby nie wrócił to pewnie skoczyłaby z mostu albo wylądowała w psychiatryku i już nigdy z niego nie wyszła. Nic życiowego i budującego, same skrajności. Oprócz tego realizmu i braku przejaskrawień, w filmie podobały mi się również błyskotliwe dialogi, naprawdę genialna ścieżka dźwiękowa, świetna gra aktorska, szczególnie Josepha Gordona-Levitta oraz schemat fabuły. Nie mamy tu historii opisanej od dnia pierwszego do pięćsetnego tylko wybrane urywki z ich wspólnej historii, które w danym momencie przypomina sobie Tom,dlatego o tym, że Summer z nim zerwała dowiadujemy się już na początku filmu, a nawet w zwiastunie, więc moja wypowiedź wyglądająca na przepełnioną spoilerami, tak naprawdę nie zawiera ani jednego, bo wszystko, co opisałam dzieje się już na samym początku. Mimo tego, że fabuła składa się głównie z retrospekcji i od początku wiemy, co się stało z parą, którą oglądamy i tak zdarzają się momenty zaskoczenia. Tym bardziej, że rozstanie wcale nie nastąpiło w tytułowym dni 500. tylko dużo wcześniej, więc od początku warto zwracać uwagę na numerki ;-) Naprawdę polecam.
Film - zaskoczenie - coś mi mówiło, że może być to niezły obraz, ale żeby aż tak ?? Po prostu petarda - zawsze w filmach (tego typu) mamy jasno określone reguły - albo związek się uda, albo jest klapa. No i przewodni motyw - chociaż jest klapa walcz bo musi się udać - to ona/on jest Ci pisana/y !!!
Oglądając setki razy takie zgrane motywy, nawet jeśli jesteśmy realistami twardo stąpającymi po ziemi zawsze coś z tej filmowej papki zostaje nam w głowach. Z cynicznym uśmiechem wyśmiewamy kury domowe chcące "jak dr. Zosia" a po cichu sami mamy jakieś swoje wzorce, marzenia, chcemy by wszystko się ułożyło jak w tej komedii z happy-endem. Błąd - życie jest bardziej złożone - już nasi przodkowie mówili "o to cały jest ambaras żeby dwoje chciało na raz" - zapominamy czasem o tym. Wydaje nam się , że jeśli włożymy całą siłę w podjęcie prób budowy szczęśliwego związku musi się udać. Jasne należy się starać, próbować ale nic na siłę. W filmie tym świetnie pokazane jest, że nie ma wyśnionych ideałów - jest tylko właściwe miejsce, czas i dwoje ludzi. Tyle i aż tyle - chemia + splot losu - tak to działa.
Sam film ma świetny klimat - gra aktorów, montaż, muzyka , ciekawe patenty - naprawdę warto obejrzeć. Takie filmy potrafią pozytywnie zaskoczyć i w natłoku marnych kopii oraz setny raz przerabianych motywów niosą powiew świeżości i sprawiają że te kilkadziesiąt minut przed ekranem (małym czy dużym) nie są zmarnowane.
zapewne każdy miał w życiu jakieś emocjonalne zakręty związane z miłością czy jej brakiem - film ten jakkolwiek głupio to zabrzmi daje kilka wskazówek bądź tez pokazuje pewien punkt widzenia (chyba słuszny - tak sądzę). Dlatego raczej nie nadaje się (jak już ktoś wspomniał) na kinowy wieczór ze swoją drugą połówka. Takie filmy lepiej "wchodzą" w samotności kiedy jesteśmy - my, obraz i nasze indywidualne przemyślenia. Oczywiście jest też świetna zabawa - bo film, jest naprawdę zabawny.
ps. patrzę na to co napisałem i oczom nie wierzę, że ten film potrafił zmotywować mnie do pisania peanów pochwalnych na jego temat, i opowiadania obcym ludziom z których z kilkadziesiąt % ma to szczerze w **** ;) jaki to super film Jankesi nakręcili. Heh czyli chyba faktycznie jest dobry, albo miałem sentymentalny nastrój. Nieważne - do kina (czy jak tam kto woli :P ) marsz !!!