reżyser sprowadza kobiety do roli ostatnich szmat i seks-lalek. I nie chodzi tutaj o fabułę, tylko właśnie traktowanie aktorek przez reżysera. Najpierw azjatycka suczka karmi kota oczywiście w samej bieliźnie, a potem jakaś amerykańska suczka krząta się po kuchni w stroju rodem z pornosa. Obie te sceny są doskonale zbędne z punktu widzenia fabuły, ale dają okazję poświecenia tyłkiem. Szanowne panie nie mają z tym najmniejszego kłopotu i ochoczo robią z siebie ostatnie curviszony za standardową stawkę za dzień zdjęciowy.
Jeszcze raz podkreślam - to nie ma nic wspólnego z odgrywanymi przez nie postaciami. To nie postacie, a grające je aktorki wychodzą na szmaty. Widocznie lubią ten sport. Potem reżyser robi krok do tyłu, następnej suczce (Amy Brennan) daje oprócz dupy mózg, ale niewiele to już pomaga. Zresztą ona też ma inne kobiety za zabawki do ruchania.
Wielu filmowców stosuje banalny i zgrany do imentu zabieg pokazania w filmie pięknego kobiecego ciała, bo wiadomo, że to zawsze zadziała. Tutaj jednak jest to zrobione tak topornie, że aż odrzuca potencjalnego widza. Przezabawne! :)