Dobrego science-fiction nigdy za wiele, dlatego nie trzeba mnie było namawiać na seans “Ad Astra”. W filmołazie narzekałem, że zwiastun zapowiada kilka oklepanych schematów i nic poza tym. Teraz już wiem, że się myliłem. James Gray podjął się reżyserii i – tak czuję – chciał nakręcić film o człowieku, kosmos jest tu tylko nośnikiem. Plan był ambitny, a wyszło… No cóż. Nierówno – to chyba najlepsze słowo.
Roy McBride (Brad Pitt) jest weteranem, astronautą i inżynierem. Zawsze opanowany i posługujący się wyłącznie logiką człowiek, znany z tego, że nigdy nie miał tętna powyżej 80 uderzeń na minutę. Czy jego osobowość i chłodna kalkulacja wytrzyma podczas najnowszej misji? Ma on bowiem odnaleźć Clifforda McBride’a (Tommy Lee Jones). Ojca, który – gdy syn miał 16 lat – wyruszył na wyprawę na kraniec Układu Słonecznego, a po następnych kilkunastu latach słuch po nim zaginął. Od tamtej pory Roy żyje w cieniu legendy rodzica. Czy da radę się z nią zmierzyć?
Zwiastun okazał się mylący, bo zapowiadał kosmiczne widowisko w stylu co najmniej “Grawitacji”, jeśli nie jeszcze coś bardziej efektownego. Tymczasem “Ad Astra” to wolno sunąca do przodu refleksja na tematy dużo bardziej przyziemne niż tytułowe gwiazdy. Reżyser zastanawia się, jak duży wpływ na to, kim jesteśmy, mają nasi rodzice. Na ile szukamy ich akceptacji, a na ile chcemy być kimś zupełnie innym? I czy próbując być kimś innym, nie wpadamy w pułapkę i nie działamy wbrew sobie? Albo czy podążając pozornie własną ścieżką, nie stajemy się na koniec bardzo podobni, jeśli nie tacy sami?
Nie ukrywam, że pomysł to ambitny i bardzo mi się podobała realizacja na poziomie ogólnym. Temat jest bardzo ciekawy i scenariusz próbuje go ugryźć z kilku różnych stron. Problem w tym, że ostatecznie zabrakło “Ad Astrze” subtelności. Tam, gdzie przydałby się moment zamyślenia i próba odczytania emocji z twarzy Brada Pitta, mamy jego głos jako narratora opowieści. Mówi widzowi, jak przysłowiowej krowie na rowie, jak się czuje i co myśli. Na koniec niemal wykłada w kilku zdaniach morał filmu jak kawę na ławę. Szkoda, bo bez tego byłoby to dużo ciekawsze i bardziej intrygujące widowisko.
Audiowizualnie nie można niczego Grayowi zarzucić. Wiele scen zapiera dech w piersiach, nie czuje się sztuczności CGI. Lokalizacje (promy kosmiczne, stacje na Marsie czy Księżycu) żyją własnym życiem. Pomieszczenia i scenografie wydają się być zakurzone i używane, zbudowane naprawdę, a nie zaprojektowane w komputerze i dołożone w postprodukcji. Całość ma bardzo ciekawy styl. Coś jak połączenie “Blade Runnera” z “Odyseją Kosmiczną 2001”.
Historię niesie na swoich barkach Brad Pitt. Nie wiem, czy jest przez ponad dwie godziny scena, w której go nie ma. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że przez charakterystykę swojego bohatera Pitt gra trochę… Ryana Goslinga (kto widział “Drive” i/lub “Blade Runnera 2049“, i/lub “Pierwszego Człowieka“, wie o czym mowa). Jest zimny, opanowany, metodyczny i momentami bije od niego taki spokój, że bywa przerażający. Tym bardziej niepotrzebne były te narracyjne dodatki tłumaczące, co się dzieje w jego głowie. Aktor jest wybitny, odegrał emocje swojej postaci bezbłędnie i sufler tylko psuł poszczególne sceny.
Niespecjalnie podobały mi się też sekwencje bardziej dynamiczne, kiedy film w końcu przyśpiesza, żeby (zapewne) widza nie zanudzić. Odniosłem wrażenie, że reżyser potraktował je po macoszemu i – poza sceną spadania – nie wyglądają zbyt dobrze, ani nie pasują do klimatu, jaki budują pozostałe sceny. Szczególnie pewien pościg i pewne spotkanie z naczelnym (nie mylić z Daelem). Jakby wyjęto je z innego, efekciarskiego i taniego s-f.
“Ad Astra” w swoich założeniach jest bardzo ambitnym projektem. Używa kosmicznej eksploracji jako nośnika fabularnego, ale tak naprawdę jest kameralnym dramatem o kondycji człowieka, relacjach rodzinnych i poszukiwaniu spełnienia w życiu. Niestety, ugina się pod ciężarem własnych ambicji, czym przypomina mi dość mocno “Annihilation“. Tylko w odróżnieniu od produkcji z Natalie Portman, film Graya zbyt dużo rzeczy oferuje wprost, wręcz podaje widzowi na talerzu, co nie pasuje do atmosfery zagrożenia i tajemnicy. Nie zmienia to jednak faktu, że “Ad Astra” zostaje w głowie na dłużej i zmusza do zastanowienia się nad paroma ważnymi tematami.
http://zabimokiem.pl/chcialby-nad-poziomy-czlek/
Kolejna opinia przekładająca przyziemne wątki psychologiczne nad SF, ocena dobra co mnie cieszy (ja ten film oceniam znacznie wyżej) Dla mnie emocje jakie są wywołane w bohaterze, wynikają wprost z kosmicznej tematyki. Napiszę bardzo krótko: to tam występuje taka samotność, taka odpowiedzialność, którą nie każdy potrafi znieść, (bardzo mi przypomina to niektóre nowele SF, które czytałem jako dzieciak, być może Lema). Dla mnie wreszcie to film o porażce, nie ma on happy endu, główny bohater poniósł porażkę !!!
Poniósł porażkę? Dlaczego? Moim zdaniem wygrał. Wreszcie skonfrontował się z ojcem, zamknął wątek, który nie dawał mu spokoju całe życie i wraca na ziemię w przeświadczeniu, że to życie tam trzeba docenić, a nie podążać za nieznanym w ciemność...
A co do wątku S-F, moim zdaniem jest tu tylko nośnikiem, a nie celem samym w sobie. Film miałby podobny sens i wydźwięk, gdyby Pitt był żołnierzem, a ojciec zaginął w amazońskiej puszczy.
Można to zaskakująco odwrócić i powiedzieć że jego Ojciec poniósł porażkę, na końcu wręcz zginął (być może dla niego honorowo), dla mnie ma to wydźwięk nieco inny, z tą śmiercią zginęły dla ludzkości ważne idee, wykraczające daleko poza proste relacje między ludzkie (tak jak najbardziej SF - próba kontaktu itp), i w tym sensie również syn poniósł porażkę że do tego dopuścił.
P.S. - dla mnie nawet nie jest jasne czy on z tej misji wrócił - ten powrót przypomina sen...
P.S. - gdyby ludzkość nie zapuszczała się w ciemność to no cóż...dziś by chyba było średniowiecze...
P.S. - nie wątek SF nie jest zaledwie nośnikiem, w ten sposób jednakże można potraktować wszystkie dzieła SF (w tym np Diunę czy Solaris), co jest mocno krzywdzące.
Z tą puszczą Amazońską -żeby to odnieść do filmu - to syn spotyka tam ojca i pozwala żeby on zginął - no co sukces czy porażka ???
"dla mnie nawet nie jest jasne czy on z tej misji wrócił - ten powrót przypomina sen..."
No to jest ciekawe spojrzenie, nie myślałem o tym w ten sposób.
"P.S. - nie wątek SF nie jest zaledwie nośnikiem, w ten sposób jednakże można potraktować wszystkie dzieła SF (w tym np Diunę czy Solaris), co jest mocno krzywdzące."
Tu się kompletnie nie zgadzam, bo film moim zdaniem nie jest o kosmosie. Pierwsze skojarzenie jakie we mnie budzi to Czas apokalipsy. Bardzo podobna podróż do "Jądra ciemności" a'la Joseph Conrad i zmierzenie się z niespodziewanym przeciwnikiem na koniec.
"Z tą puszczą Amazońską -żeby to odnieść do filmu - to syn spotyka tam ojca i pozwala żeby on zginął - no co sukces czy porażka ???"
Ale on nie tyle pozwolił umrzeć ojcu co po prostu ojciec się zabił. Nie mógł nic zrobić.
No to jeszcze o tym śnie - oczywiście film można odebrać w ten sposób, skupiając się na przemianie bohatera, na jego przezwyciężeniu własnych demonów (Czas Apokalipsy , Joseph Conrad - nie miałem siły doczytać :) i inne). Ja to odebrałem tak - nie pamiętam dokładnie ale w momencie odłączenia było po prostu puść, po polsku zabrzmiało jakość bardziej patetycznie (nie pamiętam), natomiast na mnie to puść zrobiło wrażenie - brzmiało to jakby zaprzepaszczone zostały idee. Może być jeszcze inaczej i on w ogóle z Marsa nie wyleciał (w ogółe wtedy są najbardziej absurdalne sceny i odtąd jest ten można powiedzieć sen), wygląda to na jego własną projekcje spotkania z ojcem i w nim giną idee - w gruncie rzeczy wychodzi na to samo. Dla mnie to film o samotnych niezrozumianych odkrywcach, którym nie zawsze się udaje - także w zwykłym życiu...
Idee - mam na myśli oczywiście poszukiwania ludzkości, czy jesteśmy sami itp, dlatego ojciec był dla ogółu bohaterem, także dla syna, który także rozumiał i w pewnym stopniu podzielał te przekonania. Dlatego ciężko mu było wybrać "własną" wizję, brzmi to dość pokrętnie ale tak to rozumiem.
"Własną" - mam na myśli rezygnacje z tych idei i życie tu na Ziemi, nie powielając błędów ojca, którego postępowanie miało z drugiej strony reperkusje przecież na życiu bohatera, stąd te wszystkie zawirowania w psychice bohatera - to ścieranie się idei - tak to rozumiem. Taki to nieraz los odkrywcy, naukowca - we Firstmanie, jest podobnie (moim zdaniem ścieranie się idei/wartości) i to film bardzo realistyczny.
sorki za być może nie piękny język powyższych akapitów, ale starałem się przekazać myśl, nie zwracając uwagi na resztę, a że czasu mało
jeszcze jedno na to że jednak w pewnym stopniu podzielał przekonania ojca - oprócz drogi jaką początkowo wybrał, świadczy także troszkę wydawać by się mogło nieistotna scena - w momencie jak mówi o sklepach na Marsie - mówi to z wyraźnym oburzeniem co tu ludzkość zrobiła, mojemu ojcu by się to nie podobało - słowa chyba inne - ale taki sens
jeszcze taka ciekawa myśl mi przyszła (ja ciągle trochę przetrawiam ten film).
Gray wydaje mi się że pokazuje ambiwalentność idei - mamy z jednej strony naukowca który w imię kontynuowania nauki posunął się do zbrodni (nie wikłając się już w dalsze przyczyny i postępowanie drugiej strony), z drugiej jego syn również posunął się do niej (przyczynił się do śmierci załogi statku) w imię zaspokojenia własnych wydawałoby się że słusznych ambicji (zakończenie sprawy z ojcem, odzyskanie spokojnego życia na ziemi).
Jest to dość ciekawa sprawa, ktoś tu już na forum poruszył że jednoznacznie pozytywnych bohaterów to tu nie ma.
zresztą podobny film - emocje wynikające z doświadczeń środowiska - tematyka filmu jest w BR 2049, oczywiście czego innego on dotyczy
Owszem, ale BR2049 jest dużo mniej łopatologiczny, nie ma tej irytującej narracji co Ad Astra.
Wiesz, w BR2049 są może dwie sceny, których mogło nie być, bo za bardzo wyjaśniają widzowi jak krowie na rowie, ale to detale. W Ad Astra cała narracja jest taka.
A co do BR2049 to mam podobne zdanie jak Ty, dałem 9 albo 10. Arcydzieło. BR2049, Mad Max: Fury Road czy nowe Jumanji to maleńkie iskierki nadziei na to, że w zalewie beznadziejnych remake'ów (nowy Robocop, Pamięć absolutna, Ghostbusters, kolejne Alieny - same kabany) i sequeli da się jeszcze zrobić kawał dobrego kina.
Te "ze 2 łopatologiczne sceny" to oczywiście nawiązanie do oryginału.
Nawiasem mówiąc BR2049 to bardzo trudny, ciężki film i rozumiem że komuś się może nie podobać bo nudny, sam mu dałem 10, Ad astra dla mnie to takie 8,5. Zlikwidowałem oceny bo miałem dość tutejszych reakcji i wścibstwa, może je przywróce
Nie wiem czy nawiązanie, ale ta jedna czy druga retrospekcja z wydarzeń w BR2049 były niepotrzebne. Nie mówię o nawiązaniach czy dialogach z BR.
A oceny warto mieć dla siebie, to odzwierciedlenie Twojego gustu, możesz dane punkty uargumentować jak masz ochotę, ale nie musisz się nikomu tłumaczyć :)