Film jest dobry, piękny wizualnie z dobrą grą aktorską.
Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że najpierw powstała koncepcja filmu o traumie po opuszczeniu, jej wpływem na życie, oraz konfrontacją z nią, a dopiero potem ktoś wpadł na pomysł: "to zróbmy to w kosmosie". Mam takie wrażenie że wszystkie elementy fabuły zostały wymyślone właśnie po to żeby dopasować film do tej koncepcji i zostały realizowane na siłę nawet jeśli momentami przeczyły z logice. Główny zarzut co do całej wędrówki to podróż na Marsa. Naprawdę Roy musiał tam jechać osobiście, żeby zrobić przekaz? Przy całej technice, gdzie na red planet leci się w 19 dni nie można było zrobić zapisu głosowego i wysłać to na Marsa zwykłym przekazem albo nawet na jakimś nośniku i tam nadać tym laserem? Chyba że w filmie było to jakoś wytłumaczone ale mi umknęło? Poza tym jeden z lepszych filmów tego roku, ale nie pozbawiony wad. I dobrze bo ideały istnieją tylko w filmach:)