Myślę,że rozłam wśród widowni co do oceny filmu jest efektem polityki Hollywoodu. Przez ostatnie lata filmowcy wyrobili w ludziach fałszywy obraz kina sf,które obecnie jest kojarzone albo z kinem akcji z wielkim rozmachem i dużym napięciem, albo z epicką opowieścią na wielką skalę. Nikomu nie przychodzi do głowy,że kosmos może być tylko albo aż miejscem akcji, tłem do opowieści. Ludzie chyba zapomnieli,że istnieją hybrydy gatunków, a kino sf wcale nie jest już takie "czyste". W tym wypadku mamy do czynienia z dramatem sciene fiction, dla którego główną osią fabularną jest monolog bohatera i jego, jak to niektórzy niezgrabnie stwierdzili, narzekanie. Komos, stacje, problemy na Ziemi, to wszystko to tylko tło, tak jak miasto jest tłem do filmów gangsterskich a dziki zachód tłem dla westernu. Film wcale nie jest o ratowaniu planety, czy podróżach międzygwiezdnych, to rasowy dramat jednej postaci z opowiastką filozoficzną w tle. To zdecydowanie nie jest kino dla każdego, a już na pewno nie dla nadpobudliwych dzieciaków czy fanów blockbusterów. Gdyby film był od początku reklamowany odpowiednio do swojej treści a nie po to by przyciągnąć jak największą bandę ludzi do kina to nie byłoby ocen pokroju 4/10 ,2/10 itd.