Im dłużej myślę o tym filmie, tym więcej widzę niedoróbek w scenariuszu.
Główny bohater to astronauta, który ma rewelacyjne wyniki testów, zdrowie, jest świetnie wyszkolony, jest majorem. Jest najlepszy. A czym się zajmuje, gdy to spotykamy pierwszy raz? Naprawia gigantyczną antenę, zainstalowana na ziemi. Z takim potencjałem...
Epizod z norweskim statkiem kosmicznym - nie wiadomo po co (kapitana rakiety można było uśmiercić w inny sposób). I nie wiadomo dlaczego 26 członków załogi dało się zabić dwóm malpom...
Psychologiczne rozterki i przemiany są tak stereotypowe, że mogą wyglądać super dla gimnazjalistów. Taki psychologiczny harlequin ;)
Do tego kwestie techniczne. Podczas pościgu na księżycu, major obrywa odłamkiem, rozszczelnia mu się kombinezon, ale kiedy ginie kierowca, on przejmuje kierownicę, używa obu rak i nie umiera w wyniku rozszczelnienia kombinezonu.
Na Marsie wchodzi do startującej rakiety...
W przestrzeni kosmicznej, poza statkami porusza się chyba siła woli - patrzy na pojazd i "płynie" w jego stronę.
Na statku Projektu major zdejmuje z poszycia osłonę na poruszającej się antenie. I ciekawostka - pojazd kosmiczny, który pokonał miliard kilometrów w przestrzeni, ma osłony przymocowane na zawleczki.
A potem z tą osłoną pokonuje pierścień planety i dolatuje do drugiego statki, bo nie traci prędkości...
Pomijam już koncepcję, że niewielki statek Projektu mógł funkcjonować prawie 30 lat...
Dla mnie to gniot - proste kino, podszywające się pod dzieło.