Pod względem intensywności scen łóżkowych, jest to film absolutnie zaskakujący. McTiernan nie bawi się w "delikatne łóżko", pokazuje Russo i Brosnana w intensywnych i szalenie zmysłowych zmaganiach erotycznych. Dziś w dobie nudnej kategorii PG-13 i biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z produkcją wysokobudżetową skierowaną do szerszej widowni, taka strategia ze strony reżysera musi robić wrażenie. I robi.
Inna sprawa, że "Afera Thomasa Crowna" to ani wytrawny kryminał ani oszałamiająca historia miłosna. Albo wte albo wewte. Niestety, McTiernan chce zakosztować wszystkiego na raz: napięcia związanego z kradzieżą dzieła sztuki i rozkoszy cielesnej. Takie podejście sprawia, że "Afera Thomasa Crowna", to film mocno poniżej oczekiwań.
Wielka szkoda gdyż do momentu rozwiązania całej intrygi, McTiernan wprawnie kreślił portrety psychologiczne dwójki głównych postaci. Wprawdzie czynił to z pewnymi uproszczeniami, bo w końcu "Afera" to tylko blockbuster, ale jednak da się zauważyć, że reżyserowi zależało na pogłębieniu postaci, co jest rzadkością w kinie czysto komercyjnym. Niestety końcówka z oddaniem obrazu do muzeum, rujnuje całą opowieść jawiąc się jako próżny reżyserski fajerwerk, ani zaskakujący ani sympatyczny a już z całą pewnością nie należący do najinteligentniejszych rozwiązań scenariusza.
Jeżeli po seansie macie podobne odczucia, spróbujcie gdzieś dorwać "Incognito" Badhama. Podobny temat. Film mniej znany, ale ciekawszy.
http://www.filmweb.pl/film/Incognito-1997-6430
dobrze ujete. probowali dwa tematy w jednym filmie ujac i slabo to wszylo, myslalam ze film bedzie duzo lepszy. a sceny lozkowe byly zaskakujaco odwazne jak na produkcje w tym stylu.
Mamy Russo w wersji topless. Zaskoczył mnie McTiernan. Bardzo pozytywnie. Szkoda tylko, że opowieść nie trzyma się kupy.
Ten film jest wytworną zabawą i niczym więcej. Coś jak operetki F. Lehara. Kino od pewnego czasu stara się zapomnieć o tym, że jest sztuką jarmarczną i, że jednym z jego podstawowych zadań jest dostarczanie dobrej rozrywki. Dominują napuszone filmy o "poważnych tematach" czytaj "mądrych bzdurach" które się zapomina na tydzień po ich obejrzeniu. Jak ktoś sobie ceni ciężkie klimaty w stylu skandynawskim Larsa.von Triera to niech sobie ceni. Ja tymczasem uwielbiam sobie od czasu do czasu obejrzeć elegancki, błyskotliwy i znakomicie zagrany "bzdecik" skrzący się inteligentnymi aluzjami. A taka właśnie jest "Afera Thomasa Crowna"
Takiego kina mi brakuje. Ot, "RED" ostaniami czasy. A dalej? Nic! Humor w stylu koszarowym albo młodzieżowym i tyle...
Nie można odmówić "Aferze" pewnego wdzięku i lekkości, ale to za mało. Dziury w scenariuszu są tak olbrzymie, że nie da się przymknąć oka. A scenariusz ma być dobry. A dobry scenariusz, to taki z którego nie można nic wyrzucić, bo cały zacznie się sypać. Tymczasem z "Afery" można śmiało wywalić całą pozbawioną sensu sekwencję ze zwrotem obrazu do muzeum. Crown oddaje obraz i de facto go niszczy, bo miała miejsce za duża ingerencja w cenne i kruche płótno. I jeszcze do tego musi uciekać, bo tym samym oficjalnie przyznał się do kradzieży. Scenariusz na złotą malinę.
Oglądaj w większej ilości te "napuszone filmy o poważnych tematach", może pewnego dnia zmienią twoje spojrzenie na kino, bo gdy widzę dziesiątkę dla "Afery", to mnie to nawet nie tyle irytuje, co nieco przeraża.
'napuszone filmy o powaznych bzdurach' maja jednak przekaz ale nie kazdy go odbiera wlasciwie i dlatych co nieogarneli sa wlasnie z du*py, chyba ze jakas kijowa produkcja i tylko dla rezysera jest to glebokie w tedy to juz dno, zawsze sa jednak zwolennicy i przeciwnicy
no wlasnie myslalam ze nie zrozumialam koncowki taka bezsensowna mi sie wydawala ;/
Np. Nolan kręci filmy wyłącznie dla siebie. Żaden z jego dotychczasowych filmów nie spełnił wymagań ponadczasowego arcydzieła. Napuszone "Batmany" i "przełomowa" "Incepcja". Inny "gigant" podobnego pokroju, to Aronofsky. Nadętym do granic możliwości "Źródłem" przeszedł samego siebie. Współcześni mistrzowie. Gdzie tam do nich Bergman i Visconti.
Końcówka "Afery" bezsensowna. Totalnie zła.
Przekaz? A co to jest? Czy to "to coś" co za perę lat będzie kompletnie nieaktualne? A propos tego "przekazu": od kiedy kino europejskie zaczęło "mieć przesłanie" ludziska przestali je oglądać. Przeciętny film z Hollywood ma miliony widzów. Podobnie z Bollywood. A z Europy? Co najwyżej setki tysięcy. Oglądałem czas jakiś temu reportaż o Bollywood i kinach objazdowych w Indiach. Tam to dopiero jest pasja i namiętność. I PRAWDZIWA MIŁOŚĆ KINA: Maniacy wydający ostatnie grosze na filmy, inni maniacy przedzierający się przez pustynie i dżungle by pokazać film ludziom. I gwiazdy zarabiające miliony które jednak gotowe są pojechać do jakiejś wsi zabitej dechami by spotkać się z fanami I TO ZA DARMO!
To jest prawdziwe przesłanie! To jest pasja! To jest sztuka, a nie te bzdety dla psychicznych onanistów których się nieraz nie da oglądać. Europejskie kino coraz mocniej przypomina sztukę współczesną. Przejdź się kiedyś na jakąkolwiek wystawę tej sztuki i zobacz ilu ludzi tam przychodzi... Dorabiałem kiedyś jako "stacz" w jednym z muzeów sztuki współczesnej. Praca była lekka i za razem straszliwie ciężka bo ile można spędzić w samotności? Miesiąc mnie wykończył na tyle, że dałem sobie spokój a w tym miesiącu widziałem może dwanaścioro oglądających
Wiesz, obrazy Moneta były malowane farbami olejnymi, zaś "oryginał" wypożyczony przez Crowna (jak się zdaje Pissarro) był namalowany farbami wodnymi. Woda olejnym farbom raczej nie szkodzi, a zresztą to wszak Metropolitan Museum of Art w NY które ma najlepszych konserwatorów dosłownie na miejscu. Tak a propos: "Bitwę pod Grunwaldem" zawiniętą w jakiś koc przechowywano pięć lat w ziemi i ten obraz nie uległ zniszczeniu. No więc nie podejrzewam, iż Cloud Monet uległ zniszczeniu bo go polała przez kilka minut woda. Ale to t scena jest wprost kluczowa by pokazać "w całości" Crowna i jego znudzenie życiem bogacza. To gra (w ciuciubabkę) w wielkim stylu. A co do kary, to wiesz czym się różni kleptoman od złodzieja? Zasobnością portfela. Ja wiem, że ten film jest często głupi, no ale co z tego? To tak jak z żoną: Nie ważne, że ma rozstępy i piegi. I tak się ją kocha. ja ten film bardzo lubię i z tego powodu jestem gotów mu wiele wybaczyć!
A dla mnie to film w "starym stylu", przypomina mi produkcje z lat sześdziesiątych, ma w sobie jakiś czar, myślę, że to głównie zasługa trójki świetnie dobranych aktorów. Nie dopatrzyłem sie tu jakiś absurdów, a może po prostu jest dobrze zagrany, historia wciąga i ma taką lekkośc której dziś wielu filmom brakuje. Bardzo lubię, ten obraz, bo wprowadza w dobry nastrój, mam wrażenie, że reżyser nie napina się by stworzyć jakieś arcydzieło, a po prostu raczy nas bardzo dobrą rozrywką, tylko tyle i aż tyle.