Żaden film od dawna tak mnie nie poruszył. Doskonały scenariusz, przemyślani i rozbudowani bohaterowie, ciągły dreszczyk emocji. Tesla doskonale gra złą alkoholiczkę, natomiast Hardout nieprzystępnego, niewyżytego buntownika z przeszłością. Romans idealny - doskonale wykorzystanie symbolu pępka.
Jedynym zawodem jest zbyt mała ilość plot twistów - wątek romansu matki Tesli z Noahem mógłby zostać bardziej rozbudowany.
Ciekawostka: w około 1h34min można zaobserwować dwa razy tego samego łysola przechodzącego z dwóch stron (kocham!)
P.s. Czy ktoś pamięta o co chodziło z weselem z 1 części - kim była ta para? Jak była spokrewniona z Hardinem?