Niesamowity, wzruszający, emocjonalny, poruszający, piękny i przeraźliwie smutny jednocześnie. Film poruszył mnie tak głęboko i mocno, że nie jestem w stanie się pozbierać. Płakałem cały wieczór po seansie, chwilami stawałem na środku pokoju i zawieszałem się w czarnej dziurze własnych myśli, nie mogłem przestać płakać.
Mam trójkę dzieci, w tym malutką córkę. Przeżyłem rozstanie, wyprowadzkę i pozostawienie za sobą dwóch synów. Życie z dala od własnych dzieci, rozłąka, to życie w ciągłym bólu. Życie codziennym, maskowanym uśmiechem bólem. Do tego problemy finansowe, trudy życia codziennego, kryzys własnego ego. Jak szybko można wtedy zachorować zrozumie tylko ten, kto przez to przechodził. Utożsamiam się z Calumem, współczuję mu i jednocześnie wściekam się na niego, a przecież to postać fikcyjna, to tylko film. Dawno żaden obraz nie pozostawił mnie z takimi emocjami.
Ten film to prawdziwa sztuka. Przekazuje masę emocji między słowami, gdzieś w gestach i przeciągniętych dźwiękach ciszy. Daje ogromne pole do interpretacji, daje nam widzom miejsce na własne emocje, nie narzucone, otwarte. Tego właśnie oczekuję od kina.
Absolutnie najwyższa półka kina. I nie jest to film bez treści czy sensu, jak niektórzy tutaj sugerują. I nie chcę nikogo obrazić ale jeżeli nie widzisz w tym filmie tego natłoku emocjonalnego, wielowarstwowości i wielowątkowości, ładunku miłości i bliskości przy jednoczesnych ciemnych odcieniach depresji to może zwyczajnie masz za małe zasoby i niewystarczającą inteligencję emocjonalną żeby czytać sytuacje zawarte w tym arcydziele kina (nie boję się tego słowa), lub masz inne zestawy doświadczeń życiowych i zwyczajnie ten film na Ciebie nie działa. Aftersun wybrzmiewa traktując widza jak membranę.