Po pierwszych scenach byłem pełen entuzjazmu i nadziei. Niestety, film okazał się nieporozumieniem. Z wielu względów.
Fatalna, drewniano-plastikowa gra aktorska. Potworny montaż, zmieniające się niespodziewanie pory dnia. Brak logiki wyłazi niemal zza każdego rogu. Scenariusz nietrzymający się kupy- pomysłów było może na 5 scen, reszta strasznie na siłę.
Umęczyłem się, ale obejrzałem do końca. Bo jest o moim mieście. Któremu film miał zrobić reklamę. Niestety, antyfilm zrobił antyreklamę. Ale Łódź to wytrzyma.
Fakt, że reklamą Łodzi to tego nazwać nie można, "piękniejszej" strony miasta nie dało się przedstawić.. ;) Dla mnie film nie był tak tragiczny, jestem w stanie przymknąć oko na nieścisłości, bo dla mnie "Aleja" uchwyciła klimat Łodzi jak żaden inny obraz do tej pory. To, przynajmniej moim zdaniem, ogromny plus. Chociaż z drugiej strony faktem kolejnym jest to, że to kwestia bardzo subiektywna i coś, co dla mnie jest po prostu "łódzkie", dla kogoś innego będzie zwykłą nieudaną sceną - co tu, kurczę, obdrapana kamienica, graffiti, dziura na dziurze... A coraz bardziej doceniam ten film, oglądam, gdy łapie nostalgia za Łodzią... Co do przedstawionych sytuacji, "cech" naszego miasta - no cóż, to jest nic innego, jak tylko smutna prawda. Aleja pokazała to w sposób najbanalniejszy z możliwych (patrz: pierwsza scena filmu).
Dzięki za perspektywę! Też nie oczekuję „reklamy miasta” od filmu — problem widzę gdzie indziej:
1. „Uchwycony klimat Łodzi”: dla mnie to raczej zestaw klisz postindustrialnej bylejakości (obdrapane kamienice, graffiti, „dziura na dziurze”) niż konkret o Łodzi. Klimat bez treści szybko zamienia się w estetyzację brzydoty.
2. Subiektywność vs. rzemiosło: zgoda, odbiór jest osobisty, ale warsztat da się ocenić obiektywniej. Tu kuleje dramaturgia (tocsyczna relacja bez rozwoju), ciąg przyczynowo-skutkowy (protagonista wpada w akcje bez sensownej motywacji) i forma (rozmazane kadry, makaronizmy i wstawki „reklamowe”) nie pracują na znaczenie — są zapychaczami.
3. „Smutna prawda o mieście”: jeden filtr rzeczywistości nie jest całą prawdą. Film wybiera wycinek i tezę, ale jej nie pogłębia — już pierwsza scena zapowiada banał, i przy tym banalnym poziomie pozostaje.
4. Inspiracje: nawet jeśli mruga do Kubricka, to sama kalka nastroju nie zastąpi dobrze napisanych scen.
Jeśli komuś ten pakiet budzi sentyment — w porządku. Ja po prostu nie kupuję filmu, w którym „klimat” przykrywa braki scenariusza i reżyserii.
potworny montaż? niespodziewanie zmieniające się pory dnia? Niby gdzie?! Bo ja widziałam wstawki retrospekcyjne zagłębiające nas bardziej w historie bohaterów, które są bardzo fajnym chwytem artystycznym, a nie niespodziewanymi zmianami pór! -.-
Nie mam nic przeciw chywytom artystycznym – problem widzę w ciągłości:
1. Brak sygnalizacji temporalnej: retrospekcje zwykle odróżnia się formą (inna paleta/raster/ratio, filtr, dźwięk „z offu”, napisy „x godzin wcześniej”). Tu te markery są niekonsekwentne, więc w odbiorze wychodzą „nagłe zmiany pory dnia”.
2. Zerwana ciągłość sceny (continuity of time): ucięte dialogi i jump-cuty bez motywacji akcji sprawiają, że jedna akcja wygląda jak kilka dni/por dnia, choć dramaturgicznie to ten sam ciąg.
3. Brak „establishing/exit shots”: przejścia między miejscem i czasem odbywają się bez ustanowienia osi, co daje wrażenie chaosu, a nie kontrolowanego ellipsowania.
4. Rytm montażu: sklejki służą atmosferze, ale gubią orientację widza – to już kwestia rzemiosła, nie gustu.
Podsumowując: ja nie neguję retrosów, tylko uważam, że są nieczytelnie zakodowane, dlatego odbieram je jako nieuzasadnione przeskoki czasu.