Film niby jest dopracowany w każdym szczególe, ale jednak czegoś mi w nim brakowało. Nie porwał mnie, nie wciągnął w zupełności. Oglądałam ten surrealistyczny wir z pewnym dystansem, nie do końca przekonana, czy oglądam coś starego w nowym wydaniu czy coś nowego zupełnie odrębnego do starej wersji. Odniosłam lekkie wrażenie, że przesyt efektów i dekoracji przerósł niektórych aktorów, w tym odtwarzającą główną bohaterkę Mie Wasikowski. Klimat nazwałabym malowniczym a la horrorem, dość charakterystycznym dla Tim Burtona. Jego styl jest tak wyrazisty, że można by jego filmy poznać bez podpisu. Jednocześnie warto nadmienić, że dzieło zdecydowanie nie jest skierowane dla najmłodszej publiczności, ponieważ niektóre sceny czy postaci mogą dla dzieci wydawać się zbyt przerażające. Scenografia, charakteryzacja, efekty specjalne są na wysokim poziomie, Johnny Depp jak zwykle zachwycił mnie kolejną swoją szaleńczą aktorską kreacją, zaś Helena Bonham Carter i Anne Hathaway nieco rozczarowały.
Co do dubbingu, to był jakiś koszmar. Popsuł mi radość oglądania. Cezary Pazura jako Kapelusznik?! Ten głos mnie jakoś najbardziej drażnił, ale było w dubbingu jeszcze kilka takich "kwiatków". Polskie głosy były jakby "robione na szybko", za bardzo przejaskrawione, niekoniecznie dopasowane do wszystkich bohaterów. Może zmienię zdanie na temat filmu, kiedy obejrzę go w oryginalnym języku.
Na koniec moich rozważań nad Alicją w Krainie Czarów, wyrażę nadzieję, że Burton (wbrew pozorom szanowany przeze mnie reżyser) nie ulegnie pokusie nakręcenia kolejnej bajki dla dzieci w mrocznym wydaniu, bo To jego dzieło, nie jest ani mroczna opowieścią, ani bajką.