PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=104248}
3,4 10 tys. ocen
3,4 10 1 10413
1,6 5 krytyków
Alone in the Dark: Wyspa cienia
powrót do forum filmu Alone in the Dark: Wyspa cienia

Uwe Boll stał się już marką. Niestety, marką negatywną. Nazwiska Lukasa Moodyssona czy Quentina Tarantino zapowiadają dobre filmy, a Bolla – szmirę. W przypadku „Alone in the Dark” nie było inaczej.
Mimo tych wszystkich negatywnych opinii jakie przeczytałem w Internecie, postanowiłem obejrzeć ten film gdy nadarzyła się okazja. Naprawdę nie wiem, co mnie do tego podkusiło... W każdym bądź razie mój werdykt jest jednoznaczny – żenada i porażka!
Może jeszcze coś by z tego wyszło, gdyby Boll nie zaangażował się w ten film. Scenariusz nie jest zbytnio oryginalny, ale gdyby zatrudnić odpowiednie osoby na odpowiednie stanowiska (przede wszystkim zmieniono reżysera, np. na Tarantino :)), zapewne dałoby się wyciągnąć coś lepszego. Film wyłożył się jak długi pod względem realizacji. Ma przede wszystkim dwie ogromne wady. Pierwsza: jest cholernie nudny. Druga wynika z pierwszej – jeżeli jest nudny, to nie jest straszny (a przypominam – ma to być horror). Boll nie ma pojęcia, jak straszyć widza: gaśnie światło, a on przez kilka minut pokazuje ludzi błądzących w półmroku. I tak każdy wie, że za chwilę coś wyskoczy i zrobi „buuu!”, ale pan Boll strasznie przeciągnął te momenty – po dłuższej chwili widz jest już psychicznie przygotowany na owego stwora, który ma go wystraszyć, więc zupełnie nie reaguje, gdy ten się pojawia. Równie dobrze można w międzyczasie pójść do kuchni zrobić sobie kanapkę czy coś, niczego się nie straci. Poza tym – tych potworów było strasznie mało. Znaczy, rzadko były pokazywane. Były bardzo nienaturalne, mało przekonywujące. Akcja całego filmu ciągnie się jak asfalt w upalny dzień.
Boll w ogóle nie ma pojęcia, jak kręcić filmy – niektóre sceny w filmie były tak tępe, że szkoda gadać. Na przykład scena, w której z karabinów zaczynają strzelać do zombies – ciemno, a ciemność przerywają jedynie błyski serii z karabinów. W tle leci do tego jakaś „rzeźnicka” muzyka – gdy widziałem tą scenę, po prostu chciało mi się śmiać!
W części scen nie dobrano też dobrej muzyki. W ogóle, muzyka w filmie też nie była dobra. Oprócz sceny, którą przed chwilą opisałem, źle dobrana muzyka raziła na początku w scenie gonitwy taksówek, a później podczas miłosnych uniesień dwójki głównych bohaterów. Dawać taką muzykę do niby-horroru? To tak jakby do filmu animowanego, takiego jakie puszczają rano na Jedynce, dać jakiś ostry hip-hop z dużą ilością przekleństw i bluzgów!
Jakieś plusy? Znalazłem dwa, ale nikłe. Pierwszy to Tara Reid – niestety, w tym filmie się nie popisała. Zresztą, żaden z aktorów – nawet Slater – się nie popisał. Przypuszczam, że reżyser nie dał im rozwinąć skrzydeł. Drugi, także nikły, plus to „Wish I Had an Angel” Nightwisha. Dopiero w napisach końcowych, dlatego to moja ulubiona scena. Ale po co oglądać film dla jednej piosenki, która w dodatku leci w napisach, skoro można wsadzić płytę do odtwarzacza i jej posłuchać bez oglądania półtoragodzinnego gniota? Dla Tary też nie obejrzałbym ponownie tego filmu – wolę po raz -nasty albo -dziesiąty obejrzeć „American Pie”!
Szczerze odradzam ten film, jak i „Dom śmierci”, czy biedną „BloodRayne”, którą Boll kończy mordować (a szkoda, unicestwić bohaterkę takiej miłej i relaksującej gierki!). Dobrze, że przynajmniej za „Silent Hilla” zabrał się ktoś inny!