Po oglądnięciu tego nie wiadomo czego (bo filmem niestety nie można tego nazwać) latynoskie telenowele wydają się być dziełami sztuki filmowej. Główny bohater to takie skrzyżowanie Foxa Muldera z Indianą Jonesem, a produkcja klimatem przypomina "Resident Evil" i "Alien vs Predator". I choć tamte produkcje na pewno nie były arcydziełami, to ten film bije wyżej wymienione co najmniej sto razy pod względem głupoty, durnoty i bezsensowności. Co więcej, choćbym nawet bardzo się starał, to nie mogę podciągnąć go nawet pod parodię. Słaby scenariusz, głupawe i naprawdę banalne dialogi, a wszystko razem płytkie, bezsensowne, prymitywne, bez ładu i składu. Sam się sobie dziwię, że dotrwałem do końca, ale to chyba tylko dlatego, że sądziłem, że może coś się jeszcze filmie zmieni. Niestety. Film nawet nie trzyma w napięciu, a to przecież w założeniu miał być chyba thriller, już częściej jednak człowiek śmieje się z tego co się dzieje na ekranie. Jedyny maleńki plus tej produkcji to ciekawa muzyka. Ale ogólnie zgadzam się z moimi poprzednikami. Cały film jest zwyczajnie głupi, prymitywny, naiwny, tandetny i bez sensu. Po prostu pomieszanie z poplątaniem, no i oczywiście tradycyjnie z durną końcówką. Ech, normalnie szkoda gadać. Naprawdę nie polecam, bo już na odczycie książki telefonicznej bawiłbym się lepiej, a to chyba wystarczy za odpowiednie podsumowanie :P. Ocena 1,5/10