ze względu ta to, że tym filmem zadebiutował reżyser "Zemsty Freddy'ego". Tytuł ma się do fabuły niemal nijak, albowiem ciemność znajduje właściwe zastosowanie, gdy mijają prawie 2/3 filmu. Ponadto z tych, którzy mieli zginąć nie ginie prawie nikt, a ci, którzy giną, kończą tak albo z powodu nieuwagi, albo z powodu głupoty. Gra aktorska jest do niczego, nawet znane nazwiska nie rekompensują wszystkich wad. Rozwiązanie akcji następuje na sposób wyjątkowo głupi, a ostatnia scena jest po prostu śmieszna. Muzyka zaś, choć nawiązuje do "Egzorcysty", jest raczej wtórna niż ciekawa.