Jeden z najlepszych filmów lat 80'. Praktycznie nie ma słabych punktów i mimo prawie 3 godzin, ani przez chwilę nie nuży. Mówię z ręką na sercu bo sam oglądałem w środku nocy. Jestem ciekaw wersji kinowej, krótszej o pół godziny - ponoć lepsza.
a może za słabe punkty uznałbyś jednak przekłamania historyczne i Mozarta mówiącego w języku amerykańskim?
Przekłamania historyczne zawsze będą w filmach, które nie są dokumentami ani filmami stricte biograficznymi, a ten taki nie jest. Jeśli twórca chce pewne wątki pominąć a inne trochę podkoloryzować jego prawo (ważne, że Ty wiesz jak było). Film do kupy się składa, zazdrość ukazana w mistrzowski sposób...a śmiech Mozarta poprostu mnie rozwala;) A z tym amerykańskim lekko dramatyzujesz.... Jeden z moich ulubionych filmów 10/10
Ja myślę, że tutaj przekłamania nie szkodzą. Wręcz przeciwnie. Biografia została podporządkowana idei, ale...
To trochę tak, jak z malowaniem portretu - można silić się na maksymalny realizm, starać się oddać każdy szczegół, najmniejszy nawet detal... Tylko po co? Portret nie jest rzeczywistością i rzeczywistości nie dogoni.
Ważniejsza rzecz to portretem oddać charakter i błysk w oku portretowanego.Tak jest też tutaj - "Amadeusz" to jest bardzo przemyślana wariacja, gdzie każda scena, każde słowo, każdy gest mają wielkie znaczenie. Biografię zniekształcono, ale to nie jest film dokumentalny! Boskość Amadeusza - cała ta jego mierna wspaniałość - została perfekcyjnie ukazana.
Forman był we właściwym miejscu, we właściwym czasie, z właściwym pomysłem, z właściwymi ludźmi, gdy kręcił "Amadeusza"... Zgadzam się z opinią, że ten film nie ma słabych punktów.
Tu nie chodzi o małe zmiany w biografii.
Forman zrobł film o Mozarcie, nie o Molarcie.
I sugeruje, że Salieri miał jakieś życiowe problemy związane z niższością swojej osoby.
Sureguje również, że Salieri chciał śmierci Mozarta. Również, że dokańczał jego ostatnie dzieło - Requiem.
To wątek dodany niepotrzebnie, kompletnie bowiem mija się z prawdą.
Przeciętny widz dostaje obraz po którym myśli, że wie jak było.
De facto było zupełnie inaczej.
A to bardzo ważne z punktu widzenia historii muzyki i nie rozumiem, dlaczego Forman nie pokusił się o zaniechanie tak błyskotliwego pomysłu jak przedstawienie bogu ducha winnego Salieriego jako mordercę i szaleńca z domu wariatów.
(dom wariatów to też wymysł)
Trzeba pamiętac, że film jest oparty o sztukę Petera Shaffera, a sztuka ta nie jest bografią, ergo nieścisłosci historyczne nie są wadą filmu. Film jest artystyczną wizją zetknięcia geniuszu i przeciętności, wariacją na temat zazdrości, gniewu i nienawiści okraszoną boską muzyką.