Amadeusz

Amadeus
1984
8,2 128 tys. ocen
8,2 10 1 127615
8,8 64 krytyków
Amadeusz
powrót do forum filmu Amadeusz

Zadziwiające jak wiele osób wypracowuje sobie pogląd o wielkim kompozytorze z obrazu Formana, lub raczej przedstawienia Petera Shaffera, na którym oparto scenariusz filmu. Wpływ tej produkcji okazał się tak wielki, że nie tylko pobudziła ona na nowo zainteresowanie Mozartem popularyzując jego muzykę, ale ukształtowała trwale "spopularyzowany" wizerunek bohatera. Nawet przyglądając się z założenia wiarygodnym filmom dokumentalnym, dostrzec w nich można dominującą wizję twórcy ogarniętego szaleństwem, parskającego śmiechem przy byle okazjach i pozbawionego zasad moralnych narcystycznego libertyna. Oczywiście można tłumaczyć ten obraz uwarunkowaniami, które go ukształtowały, ponieważ w końcu czasy są "płytkie", ale czy to wystarczający powód do spłaszczania wielkiej sztuki i jej Autora?
Każdy człowiek zainteresowany muzyką, teatrem, malarstwem czy rzeźbą zadaje sobie pytania: kim był artysta, który stworzył dzieło, jaki miał charakter, co motywowało go do pracy oraz jakimi metodami realizował swoją wizję.
Ów proces tworzenia nie jest zamkniętą mistyczną tajemnicą, ale owocem pracy umysłowej, wynikiem zaangażowania intelektualnego, które nadaje dziełu jego nieśmiertelny i ponadczasowy charakter. Gdy mowa o osobowości Mozarta zawsze można zapytać na ile jego muzyka, stanowiła odzwierciedlenie jego ducha. I czy w takiej sytuacji Shaffer i Forman zakładali z góry występujący kontrast między człowiekiem, a artystą, życiem, a sztuką. Z filmu "Amadeus" nie dowiadujemy się praktycznie nic na temat, który powinien mieć fundamentalne znaczenie. Piękno zawarte w muzyce wraz z jej bogatym przesłaniem stało się tu uzewnętrznieniem rodzaju choroby psychicznej, irracjonalnej pasji, a wręcz przypadku. W rezultacie "zbuntowany przeciw Bogu" Antonio Saleri występuje nie tylko w roli narratora, którego oczami oglądamy Mozarta, ale ofiary, której argumenty zyskiwały na wiarygodności. Trudno również stwierdzić jaki wpływ na kształt obrazu miała fascynacja reżysera kontrkulturowym pojęciem o artyście-szaleńcu i freudowska koncepcja sztuki jako wyniku niespełnionych namiętności.
Kiedy jednak obserwujemy na ekranie twórcę nieśmiertelnego "Requiem", wspaniałych oper i symfonii, który dyskusję z żoną ogranicza do wymiany prymitywnych dowcipów, topi problemy w alkoholu i domach rozrywki, kpi publicznie z innych kompozytorów i wątpi we wszelką ludzką metafizykę, zaczyna się budzić podejrzenie, co tak naprawdę było w tym człowieku wyjątkowego. Jeśli nic, to nie mamy pojęcia ani o Mozarcie, ani o jego muzyce, która była nieodłączną częścią jego osobowości. Twórcy "Amadeusa" słusznie orzekli, że obraz jest najwyżej fantazją o kompozytorze, ale ich stanowisko ma takie samo znaczenie, jak dementi na marginesie brukowca, po fałszywym oskarżeniu ogłoszonym w telewizji. Pierwotne przesłanie zostało utrwalone.
Nie chcę powiedzieć, że film jest nieudany. Pod względem artystycznym to obraz warty uwagi, zwłaszcza na tle bardzo niskiego poziomu współczesnej rozrywki. Promocją dla niego powinna być sama muzyka, ponieważ to ona mówi prawdę o artyście. Pożytek będzie tym większy, jeśli dla widza, który nie miał nigdy do czynienia z muzyką klasyczną, film stanie się inspiracją dla dalszych poszukiwań i wykazania zawartych w nim fałszerstw. Szkoda jednak, że tak często produkcje takie jak "Amadeus" stają się pożywką mitów zatruwających prawdę.

ocenił(a) film na 10
sussmayr

zgadzam się z tobą prawie całkowicie. Świetnie wszystko ująłeś. Czemu
jednak nazywasz nasze czasy "płytkimi"? Z każdej epoki do następnej
przechodzi tylko to, co najlepsze. Nie nam oceniać co po nas zostanie. W
innych epokach też było mnóstwo tandety, która nie wytrzymała próby czasu.

sussmayr

Bardzo rzadko zgadzam się z czyimś zdaniem, lecz tym razem pozostaje mi uchylić kapelusza - chapeaux bas, madames et monsieurs! Oto wreszcie obiektywny ogląd najbardziej mitotwórczego filmu w historii kina, muszącego w istocie najwyższych katuszy przysparzać wszystkim tym, którzy świadomi są nieistotnego szczegółu, jakim było dokończenie Requiem Mozarta przez Franza Xavera Süssmayra (między innymi Dies irae i Agnus Dei - nawiasem, najpopularniejsze wśród obecnej publiki części mszalne), a nie Antonio Salieriego (który skądinąd, wbrew obiegowej opinii, wcale muzycznym dyletantem nie był; wariatem i ateistą zresztą również, bowiem w czasach Inkwizycji i narrenturmów było to cokolwiek niepożądane).

Do pańskich trafnych spostrzeżeń chciałbym w jednym tylko aspekcie dopełnić. Otóż przyczyny, dla których Mozart został przedstawiony jako hulaszczy młokos, rozbijający się po salonach Wiednia z wdziękiem nuworysza i traktujący komponowanie nie tyle już jako sztukę par excellence, lecz nudne zajęcie dla cielesnej powłoki duchowego geniuszu tudzież pomost pomiędzy nim a zidiociałą publicznością, leżą w anachronicznym i postmodernistycznym zapatrywaniu na fenomenologię geniuszu. Ktoś, kto czytał dzienniki Salvadora Dali, czytał poezję Baudelaire'a czy nawet tętniące wesołym egocentryzmem wywiady z Andrzejem Sapkowskim nie jest w stanie wyobrazić sobie genialnego człowieka bez szczególnych przypadłości narcystycznych, za które statystyczny zjadacz chleba mógłby ze złośliwą satysfakcją artystę ukamienować, rad wielce z tytułu tego, iż własną rozchwianą osobowość uchronił od kompleksu niższości. Słowem, wbrew opinii mojego przedmówcy, współczesna kultura artystyczna rzeczywiście sięgnęła dna, skoro za jej szczytowe osiągnięcie uznaje się film, który w anachroniczny i nieudanie retrospektywny sposób próbuje uwspółcześnić postać człowieka, który nie dość, iż żył w skrajnie różnych od teraźniejszych realiach, to nadto przewyższał geniuszem wiele pokoleń potomnych. O czym wie każdy, kto spróbował zagrać choć jeden utwór fortepianowy Mozarta.

Diuk

Człowieku, ten tekst skądś przepisałeś, czy to Twój własny?

film128

Przepisałem. Z głowy.

Wtedy przynajmniej mam pewność, że nie korzystam z niepewnych źródeł.

ocenił(a) film na 10
Diuk

Bardzo zgrabna wypowiedź, zawiera jednak błędy. Fakt, nie wspomniano nic o
Franzu Sussmayr, jednak nie pokazano, że Requiem napisał Salieri!
Zostawiono tą sprawę otwartą (i zapewne osobom, które nie znają dokładnie
postaci Mozarta może wydawać się, że Requiem zostało skończone przez
autora). Prawdą jest, że przedstawiono tu geniusz w sposób
postmodernistyczny, ale ten film nie zalicza si.ę do dzisiejszej sztuki. To
tylko kino będące pomostem między sacrum a profanum.
Na szczęście ten film to nie biografia lecz "fantazja na temat życia".
Fantazja stworzona bardzo plastycznie i z wszystkimi zasadami rozrywki.

Na koniec:
'za które statystyczny zjadacz chleba mógłby ze złośliwą satysfakcją
artystę ukamienować, rad wielce z tytułu tego, iż własną rozchwianą
osobowość uchronił od kompleksu niższości'
czyżby nutka megalomanii? czy może tylko ironia?

MusicHall

Istotnie nie dostrzegłem tego faktu; jednak jeśli osobom, które nie znają postaci Mozarta, może wydać się, iż to on ukończył Requiem, równie dobrze mogą oni dojść do wniosku, iż uczynił to schwarzcharakter Salieri (pogląd to, niestety, powszechny), a taka wieloznaczność z kolei ma wymiar mitotwórczy. I pozostaje mieć jedynie nadzieję, iż wszyscy widzowie "Amadeusza" potraktują ten film z przymrużeniem oka jako wytwór postmodernistycznego rewizjonizmu, a nie jako wierną biografię rodem z piętrzących się na półkach księgarń zełganych memuarów.

P.S. Zdecydowanie nuta megalomanii. Ze szczyptą radosnego egocentryzmu.

Diuk

Diuk jestem pod wrażeniem Twojej inteligencji!

film128

Niezależnie od szczerości powyższej wypowiedzi i tak chwali się wypowiedzenie mądrych słów. Trwajcie mocni w mózgu.

Diuk

Napisałam to najzupełniej szczerze. Podziwiam inteligentnych ludzi.

ocenił(a) film na 10
Diuk

Fascynat francuskiego, trochę za dużo z tego języka inkorporujesz (że tak
po angielskiemu podążę Twoimi śladami) do polszczyzny, ciężko się to czyta.
No chyba, że chodzi nie o klarowność wypowiedzi tylko o afiszowanie się
erudycją niczym sofiści z zapisków Platona - w takim razie misja spełniona.

barko

Właśnie w tym rzecz, że klarowność wypowiedzi wcale nie jest prymarnym - jak chcąc współcześni pseudoretorzy - czynnikiem stanowiącym o wartości i komunikatywności wypowiedzi. Jak ktoś nie zna tych słów, co ja - to jest jego problem, nie mój.

Słowem: kształcić się, kształcić, a nie uprawiać populistyczny eskapizm.

P.S. Skądinąd ciekawy jestem, co by było, gdybym napisał wypowiedź stylem naukowym: "Owe dezynfluktuacyjne determinanty stanowią o kognitywnej aprecjacji materii gnozeologicznej o proweniencji infralingwistycznej, co w połączeniu z trylematyczną indukcją przesłanek o wymiarze semiologicznym nasuwa skojarzenie z teorią referencjalizacji i autonomizacji lingwistycznej itd., itd.*". Zaiste, ciekawym.
________________
* Tu, jak wskazywał onegdaj Vladimir Propp, można byłoby wstawić dowolną liczbę podobnych członów i otrzymać w rezultacie całkowicie poprawne, lecz niestety tylko dla wtajemniczonych coś znaczące. Dlatego też proszę mi łaskawie nie wypunktowywać pozornych niejasności w moich wypowiedziach: są one bowiem napisane w taki sposób, by średnio inteligentny i nie trzęsący się ze strachu na widok słownika wyrazów obcych interlokutor zrozumiał je w pełni i mógł podjąć konstruktywną polemikę.

użytkownik usunięty
Diuk

no tak, nastolatek...

na tym zakończę komentowanie tej zasługującej na szóstkę w liceum wypowiedzi :)

W liceum miałem tróje. Gdyby nie fakt, że wygrałem dwie olimpiady pod rząd, nie zdałbym nawet socjalistycznej matury. Ciesz się Pan. Jesteś Pan lepszy od wykształciucha-filologa.

użytkownik usunięty
Diuk

Akurat z tego co wiem to w Dies Irae spory wkład jeszcze miał sam Mozart, Süssmayr dokończył tylko partię instrumentalną.

Poza tym o jakich ty "czasach inkwizycji" mówisz? Życie Mozarta i Salierego to koniec XVIII i początek XIX wieku. Ateiści, deiści, agnostycy, w tamtych czasach zyskiwali spory rozgłos i nikt ich na stosie za to nie palił, a już na pewno nie inkwizycja - co najwyżej dobrzy świeccy chrześcijanie.

Mówienie "tylko" o partii instrumentalnej dowodzi nieznajomości - mniejszej lub większej - reguł.

Święte Oficjum rozwiązano w 1908 r. Giordano Bruno - wpierw mnich, potem POTĘŻNY KALWINISTA - spłonął u zrębów XVII stulecia na stosie. W XVIII w. nie było lepiej - że przypomnę, co wyprawiali Jezuici w Południowej Ameryce, co zresztą wyśmiewa Arouet. Dzieła z kolei deistów, agnostyków - nie ateistów, tu wykazuje się Pan dyletanctwem historycznoliterackim, bowiem ateizm był traktowany raczej jako nieszkodliwe zboczenie, a nie jako domena umysłu światłego - były rejestrowane przez Index Libr. Prohibit. i nie przysparzało im to specjalnego rozgłosu.

Słowem - uciekać ad fontes, a nie niewiedzą się chwalić.

Diuk

Errata: reguł kompozycji.

sussmayr

A ja zawsze myślałam, że to nie jest film o Mocarcie, ale o Salierim- studium zazdrości, która zniszczyła życie kilku osób, w tym samego "winnego".
Słów narratora nie można brać arbitralnie z kilku powodów
1)Historia jest subiektywna, a a errare humanum est. Nie siedzimy w głowie Mozarta, a widzimy go "dzięki" osobie z zewnątrz
2)Kto oglądał wie, jakie uczucia narrator do niego żywił.
3)Czy S. nie starał się siebie usprawiedliwić ("U was biją Murzynów!")?
4)Kto widział gdzie przebywa narrator ten wie.
Nie jest winą Autora, że widzowie te fakty przeoczyli

LadyEire

To niech, na cycki św. Agaty, reżyser stworzy film o Socarcie i Malierim, a nie wysługuje się gotową historią do stworzenia kolejnego zełganego memuaru. Fakt, iż "nie siedzimy w głowie Mozarta" tylko dowodzi tego, że nie nam tworzyć studium jego geniuszu czy szaleństwa; co do subiektywizmu to nie znam bodaj jednego obiektywnego filmu ani tym bardziej żadnego innego dzieła sztuki, stąd też jest to argument już to nietrafiony, już - pozamerytoryczny. Uczucia narratora tym bardziej nie mają tu nic do rzeczy: primo, narrator nie ma żadnych uczuć (to bohater je ma, a fakt, iż występuje w funkcji narratora reminiscencji nie czyni go narratorem - podobnie jak fakt napisania nietrafionej recenzji nie czyni nikogo filmoznawcą), secundo, nawet jeśli jakieś by miał, to są one wymysłem reżyserskim i znów nie mają nic wspólnego z charakterologią, ba! nawet z biografią Salieriego, którego umieszczenie w wariatkowie - wiem, bo oglądałem - zakrawa skądinąd na groteskę.

Gdyby to rzeczywiście było studium zazdrości, zachwycałbym się tym filmem. Niestety, w połowie drogi do studium zazdrości film zawrócił z piskiem taksówką na lotnisko i poleciał - na łeb na szyję.

Diuk

Zupełnie Cię nie rozumiem. Widocznie jestem za głupia, by zrozumieć wielkiego konesera i krytyka, sir arbiter elegantiarum.

LadyEire

Nie jestem ani koneserem, ani krytykiem - a przynajmniej nie filmowym. To, że przywołuję argumenty (merytoryczne, nie zaś - jak powyższy - pozamerytoryczne, konkretnie zaś ad populum, jeśli już szpanujemy łaciną), nie powinno przemawiać na moją niekorzyść; z tego co widzę i obserwuję jednakże, owszem, przemawia.

Teoretycznie powinienem się zasmucić, zaszyć w kącie i pomyśleć nad własną "niepełnosprawnością społeczną" (tak! jest coś takiego!). Ale z drugiej strony... gdy tylko widzę takie odpowiedzi utwierdzam się tylko w przekonaniu, że to chyba jednak nie ja jestem dotknięty tą niezwykle dziwną skądinąd jednostką chorobową.

Dziel i zrzędź!

Diuk

O szaleństwie Salieriego pisał jego uczeń- Beethoven. Ponoć kompozytor pod koniec życia próbował przekonać ludzi, ze to on zabił Mozarta.
Mozart ( ani żaden inny artysta) nie jest świętą krową, a to jakim był człowiekiem nie powinno rzutować na jego dzieła.
Twoje argumenty nie są merytoryczne- Salieri jest narratorem tego filmu , czy tego chcesz, czy nie. To o nim, nie o Mozarcie mówi ten film, pokazując JEGO wersję wydarzeń, zniekształconą przez osobiste uczucia i animozje.

LadyEire

Proszę nie przeinaczać moich słów, zwłaszcza zaś wówczas, gdy się - podobno - ich nie rozumie. Napisałem wyraźnie, iż Salieri występuje w funkcji narratora, a funkcja narratora nie ma uczuć - to bohater je może przejawiać. Zrównywanie bohaterów z narratorem, a narratora z autorem jest zaś typowo scholarskim błędem a ja z takimi nieodmiennie walczę, upierając się, iż precyzja w tym zakresie ma znaczenie. Tyle w kwestii teoretycznej.

O szaleństwie Mozarta mogłyby wzmiankować bodaj i Upaniszady - nie zmieni to mojego stanowiska w sprawie tendencyjności filmu. Obawiam się, że przypisuje Pani zwykłemu produktowi kultury masowej zbyt wiele finezji; większość ludzi nie pojmuje zjawiska intertekstualności, toteż szczerzę wątpię, by w "Amadeuszu" była ona naczelną zasadą kompozycji. Nadto z tym, iż film pokazuje wersję zdarzeń Salieriego, też nie sposób się zgodzić: w filmie bowiem brak wersji oficjalnej, z którą można byłoby relację niby-konkurenta Mozarta skonfrontować, a która wobec powszechnej wiedzy (czy raczej niewiedzy) na temat kompozytora - dziwnie skądinąd zbieżnej z wersją Salieriego z "Amadeusza"; czyżby przypadek? - byłaby w tej sytuacji nieodzowna. Po obejrzeniu filmu nawet Ja mam wrażenie, że z tym wrednym Salierim coś było nie tak, mimo że zapewne jako jedyna z wypowiadających się tu osób znam tak jego kompozycje, jak i zarys jego biografii - a cóż dopiero naiwny pożeracz popcornu, który po seansie jedynie ugruntuje swoje stereotypy i w dodatku będzie się uważał za intelektualistę*! Wstyd, mili Państwo, wstyd!
________________
* To mi przypomina sytuację jeszcze z czasów ogłupiacji podstawowej: uświadamiałem wówczas kolegę, iż skoro mówi "tatowi" zamiast "tacie" to niechybnie jest skończonym imbecylem, a jeśli nawet nie, to przynajmniej idiotą. Ten w odpowiedzi poleciał do polonistki, pytając, czy mam rację (w kwestii odmiany; co do własnej głupoty chyba nie miał już takich wątpliwości), a ta wykrzyknęła w szczerym oburzeniu: "Ależ skądże! Mówi się tatowi!". Proponuję przemyśleć to w kontekście "Amadeusza".

Diuk

Pisałam o szaleństwie Salieriego. No, ale cóż, jestem zwykłym pożeraczem kultury masowej, który na podstawie jednej wypowiedzi nie wyrokuje o poziomie umysłowym otoczenia, wobec czego nie jestem w stanie ocenić Pańskiego geniuszu.

LadyEire

Kłopot w tym, że wypowiedziałem się już pięciokrotnie.

ocenił(a) film na 10
Diuk

Fajnie, że wszyscy jesteście tak inteligentnymi ludźmi i używacie wyszukanego języka, ale nie szkoda Wam czasu na kikugodzinne wywody ? Przecież za rok tego tematu i tak nikt nie będzie pamiętał, a w tym czasie mogliście zrobić coś pożytecznego !!!

Robson_10

Na napisanie podobnej wypowiedzi zużywam najwyżej kwadrans swego cennego czasu. W przeciwieństwie do większości współczesnej populacji nie potrzebuję kilku godzin, by składnie wyrazić swoje poglądy, a wnosząc po wypowiedziach niektórych P.T. Komentatorów jest to umiejętność rzadka i ceniona. Zdumiewające!

użytkownik usunięty
sussmayr

yyy... a tak właściwie to o co ci biega, koleś?

może Forman chciał po prostu powiedzieć, że nie trzeba być nadętym dupkiem w peruce, żeby tworzyć boską muzykę, że Mozart był "rockmanem" swoich czasów? dlatego świadomie nieco przerysował jego młodzieńcze szaleństwa i z tej strony nam go pokazał?

radzę też dostrzec, że film nie jest o Mozarcie... głównym jego bohaterem jest przecież Salieri... jest to traktat o tym, że jedni są rzemieślnikami, a inni geniuszami, a ich zewnętrzny "ymydż" niewiele się z tym łączy... Salieri i Mozart to tylko (doskonałe) przykłady...

podziwiaj film, jeżeli potrafisz i daruj sobie rozprawy naukowe (nie mówiąc o filozoficznych), bo słabo ci wychodzą... mówiąc jaśniej - bełkoczesz

Film przegenialny - 10/10.

Jest tylko jedna rysa w tej arcypoprawnej politycznie i psychologicznie wypowiedzi. Mozart NIE BYŁ "rockmanem" swoich czasów, nawet jeśli umieścimy tę metaforę w cudzysłowie. Mozart był geniuszem, ale na miarę XVIII stulecia. Nie można kreować jego wizerunku wedle dyrektyw metody paranoiczno-krytycznej Salvadora Dalego z głębokiego XX stulecia, albowiem jest to skrajny anachronizm, pijący do popularnego rozumowania: "Zobaczcie, jaka fajna jest historia! Tak kiedyś było i dokładnie tak jest teraz!".

Jeśli moje wypowiedzi traktowane są jak rozprawy filozoficzne i naukowego, to tylko dowodzi tego, jak mało osób czytało "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego, "Dzieło większe" Bacona czy "Traktat o naturze" Parmenidesa - uznanie bowiem wypowiedzi, w której więcej, niż trzy razy pojawia się termin naukowy lub obcy, za dysertację filozoficzną świadczy o kompletnej nieznajomości przedmiotu porównania.

A biega mi o to, że nie lubię sztuki, która rubikuję muzykę klasyczną. I nie obchodzi mnie to, czy jest to "Amadeusz" czy książka w stylu "Mechanicznej pomarańczy". I jedno, i drugie spotka się ze zdecydowanym z mojej strony potępieniem.

P.S. Do mnie nie trzeba mówić jaśniej.

ocenił(a) film na 10
Diuk

Rozmawiając ze znajomymi, przy piwie, też mówisz w taki sposób? Z całym szacunkiem, ale udzielasz wykładów niczym mityczny filozof. A mówić mądrze, nie zawsze znaczy mówić (i myśleć) słusznie.

Z Twoich wypowiedzi nie za bardzo jestem w stanie stwierdzić w jakich granicach Twoja ocena tego filmu się mieści. Piszesz, że jest nieprawdziwa. Piszesz, że ludzie nie powinni brać tego filmu dosłownie. Piszesz wiele różnych, według mnie, przy ocenie powyższego filmu, niepotrzebnych rzeczy. Ale jak Ty go odbierasz? I czy dopuszczasz do siebie, że nie każdy, widząc przed projekcją napis "based on a true story", zaraz uważa film takowy za wyrocznię, źródło wiedzy i słuszności? I w końcu najważniejsze pytanie, nie filozoficzne, zwyczajne. Czy podobał się Tobie film powyższy?

bansuj_

Czy gdyby "This is it!" przedstawiło Michaela Jacksona jako zapitego menela, sfrustrowanego furiata dającego sobie w żyłę po każdym koncercie, pedofila, hulakę i zawołanego kurwiarza (oczywiście zakładając, że byłby portret nieprawdziwy) - film ten miłośnikom muzyki Jacksona mógłby się podobać? Szczerze w to wątpię.

Dlatego też buntuję się przeciw naginaniu rzeczywistości do złudzeń i wypaczeń opinii publicznej, która - jak rzekł Lec - winna być raczej zaniepokojona swoim nieistnieniem. Boli więc, że film, który mógł być arcydziełem, zyskał rangę bliską tej, którą szermuje popularny autorytet moralny bądź "niezależny" ekspert w porannej dyskusji całodobowego kanału informacyjnego. I powiadam raz jeszcze: są źródła, na podstawie których MOŻNA było przedstawić ciemne strony geniuszu Mozarta (choćby i traktaty o geniuszu twórczym Lessinga lub jakiekolwiek inne źródła OSIEMNASTOWIECZNE).

Odpowiedni dobór znajomych - że odpowiem na to argumentum ad personam - umożliwia dysputę przy piwie nawet o buddyjskich koanach, "Pochwale muchy" Lukyanosa z Samostaty czy też najlepszych sposobach deszyfracji alfabetów linearnych. Współcześnie ludzie muszą być albo strasznie zakompleksieni i sfrustrowani, albo potwornie spauperyzowani, skoro wątpią w to, by można było rozmawiać swobodnie na względnie wysokim poziomie.

Diuk

Jest jednak pewna różnica w wizerunku Jacksona i Mozarta(oraz każdej innej osoby z odległej przeszłości).
Michael żył niedawno- jego czasy znamy z autopsji, a jego historia jest dopiero kształtowana, opowiadana przez ludzi, którzy go znali.

Tymczasem w "sprawie Mozarta" nawet te źródła osiemnastowieczne nie są pewne- pisali je przecież także ludzie, którzy nie do końca mogli być dobrze poinformowani, mogli coś autocenzurować z sympatii bądź złośliwie zmyślać lub przejaskrawiać. To dotyczy każdej w miarę znanej postaci-nawet jeśli weźmiemy źródła powstałe za jej życia to nie raz tylko zbieżność dat i nazwisk( a i to nie zawsze) pozwala mniemać, ze traktują o tej samej osobie.

"Amadeusz" na pewno przekazał nam jakąś wizję życia Mozarta (Moim zdaniem fi zmowa postać jest bardzo sympatyczna, trochę "piotrusiowata", ale nie do końca), ale Reżyser nie krył się z tym, że nie jest to film biograficzny sensu stricte- raczej swobodna interpretacja, która pozwoli ludziom spojrzeć na to od drugiej strony. Nie można go winić za to, że pewna część społeczeństwa ekranowa wizję, nawet w brew zdrowemu rozsądkowi gotowa jest przyjąć za prawdę objawioną.

LadyEire

Z radością witam powiew rozsądku z drugiej strony barykady. Zgadzam się z przedstawioną argumentacją, jednak polemizowałbym w jednym punkcie: otóż wolę nawet najbardziej dyskusyjne źródła osiemnastowieczne (w nich bowiem ukazuje się najpełniej postać Mozarta, nawet jeśli przyjąć, że odbito ją w krzywym zwierciadle) od pełnych domysłów i popularnonaukowych spekulacji domniemań współczesnych. Lepszy bowiem sfałszowany Biedermeier od czerwonego stolika z Ikei.